Zawody o Grand Prix Kanady miały kilku bohaterów, ale zanim się nimi zajmiemy, chciałbym poświęcić trochę czasu pamięci Marka Robinsona, tragicznie zmarłego porządkowego-ochotnika. Przede wszystkim można być dumnym z tego, że po tym smutnym wydarzeniu wszyscy kierowcy w taki czy inny sposób przekazali pełne współczucia słowa dla rodziny i bliskich trzeciej śmiertelnej ofiary Formuły 1 w ciągu ostatnich 14 lat.

Myślę, że nie ma co tu roztrząsać całego zdarzenia, będącego raczej wynikiem pechowych okoliczności. Warto zwrócić uwagę na to, co mówili i pisali zawodnicy: Fernando Alonso, Sebastian Vettel czy Lewis Hamilton. „Dziś nie ma nic do świętowania. Straszne wieści o śmierci porządkowego w wyścigu. Bardzo smutne. RIP” – napisał na Twitterze Alonso. „Ze smutkiem dowiedziałem się o śmierci porządkowego w GP Kanady. Porządkowi wykonują znakomitą pracę. Myślę i modlę się za niego i jego rodzinę” – napisał z kolei Hamilton. – Praca porządkowych nie jest często zauważana – powiedział z kolei zwycięzca wyścigu, którzy nie korzysta z Twittera. – Jest jednak bardzo ważna dla naszego sportu i bez ich poświęcenia i czasu nie byłoby w ogóle wyścigów.

Trzykrotny mistrz świata trafił w sedno: przy każdym wyścigu rangi mistrzostw świata pracują setki wolontariuszy. Przeważnie są to po prostu zaangażowani, pełni pasji fani sportu, zrzeszeni w lokalnych automobilklubach. Jako ochotnicy z jednej strony przeżywają niezapomniane chwile, pomagając w organizacji zawodów Formuły 1, a drugiej jako małe, ale niezwykle ważne trybiki wielkiej machiny, wydatnie przyczyniają się do sprawnego przebiegu wyścigowego weekendu. Oczywiście przechodzą niezbędne szkolenia, przygotowujące do pracy w pełnych napięcia warunkach.

Łatwo sobie wyobrazić, jakie nerwy i emocje towarzyszą nieprzewidzianym sytuacjom na torze. Porządkowi są szkoleni, aby jak najszybciej usunąć skutki każdego nieprzewidzianego wypadku – zadbać o bezpieczeństwo kierowcy, umieścić uszkodzone samochody w bezpiecznym miejscu i usunąć wszelkie skutki incydentu. Kilka metrów od nich przemykają wyścigówki – nie zawsze dyrekcja wyścigu ogłasza neutralizację, a żółte flagi… Cóż, zawodnicy zwalniają, ale i tak nie gwarantuje to porządkowym stuprocentowego bezpieczeństwa. Coś o tym wie Pastor Maldonado, który w 2005 roku w Monako przy żółtych flagach uderzył w pracowników obsługi toru, a film z tego zajścia jest do tej pory pokazywany kierowcom na odprawach przed wyścigiem.

Pośpiech – nawet u wytrenowanych porządkowych – oraz hałas i napięta atmosfera wyścigu nie tworzą idealnie bezpiecznych warunków. Każdy, kto choć raz w życiu słyszał na własne uszy silniki F1, powinien zdawać sobie sprawę, że w zamieszaniu przy torze nawet ostrzegawczy krzyk będzie nieskuteczny. Niestety, doszło do pechowego splotu wydarzeń, który zakończył się tragicznie.

Porządkowi, którzy pracują przy Grand Prix Wielkiej Brytanii, zapowiedzieli uczczenie pamięci tragicznie zmarłego kolegi podczas weekendu na Silverstone. Podobnie jak w przypadku kierowców, to bardzo miły gest. My też pamiętajmy, że za kulisami każdej Grand Prix pracuje mnóstwo ludzi – także ochotników, pasjonatów – którzy, niestety dosłownie, czasami ryzykują zdrowiem i życiem w większym stopniu niż kierowcy.

Mistrzowski występ mistrza
Jeśli chodzi o sportowe wydarzenia z Circuit Gilles Villeneuve… Trudno nie pochylić czoła przed Sebastianem Vettelem. To był bliski perfekcji występ, w stylu jego występów z sezonu 2011. Start z pole position i dwie sekundy przewagi po pierwszym okrążeniu wystarczyły, żeby resztę wyścigu przejechać we własnej lidze. Tym razem Red Bull nie musiał narzekać na opony, które bez problemów wytrzymywały niezłe tempo lidera. Mistrz świata miał jednak dwa „momenty”. Pierwszym było otarcie o ścianę – tę samą, o którą w 2005 roku rozbił się Alonso, tracąc szansę na zwycięstwo. Vettel miał więcej szczęścia. – Nie poczułem tego – mówił po wyścigu. – Na następnym okrążeniu zobaczyłem ślad na ścianie i pomyślałem, że ktoś o nią zawadził – a to byłem ja…

Druga przygoda przytrafiła się w końcówce: wycieczka przez trawnik za pierwszym zakrętem przyniosła tylko kilka sekund straty. Ci, którzy liczyli na spełnienie porzekadła „do trzech razy sztuka”, nie doczekali się: resztę wyścigu Vettel przejechał bezbłędnie. Ostatnie okrążenie rozpoczął w swoim stylu, od fioletowego czasu pierwszego sektora, oznaczającego absolutny rekord w tej części toru. Widząc to, Christian Horner natychmiast poprosił inżyniera Niemca o uspokojenie swojego podopiecznego. „Senna, 1988, Monako” – powiedział przez radio Guillaume Rocquelin. To wystarczyło – Vettel doskonale zna historię Formuły 1 i wiedział, że chodzi o słynny wyścig, w którym Ayrton miał prawie minutę przewagi nad Alainem Prostem i rozbił auto w końcówce wyścigu. – Dobra, dobra. Żartowałem – odparł Vettel i zrezygnował z próby uzyskania najlepszego czasu okrążenia na ostatnim kółku. Wygrał po raz pierwszy w Kanadzie, dając też swojej ekipie pierwszy triumf na torze w Montrealu. Sam przyznał, że w ten sposób odkupił błąd sprzed dwóch lat, kiedy na ostatnim okrążeniu dał się wyprzedzić Jensonowi Buttonowi.

Sezon jest długi, wiele rzeczy może się zdarzyć – mówił zwycięzca, którego przewaga w klasyfikacji wzrosła już do 36 punktów. – Na tym etapie mistrzostw wystarczy mi, że skupię się na wygrywaniu wyścigów.

Wyścig w Kanadzie sugeruje, że tych wygranych będzie jeszcze sporo, ale trzeba też przyznać, że charakterystyka toru sprzyjała Red Bullowi. Pomógł im nacisk na trakcję i brak szybkich zakrętów, obciążających opony w osi poprzecznej – czyli przeciwieństwo Barcelony i Chin, jedynych wyścigów, w których Vettel nie stanął w tym roku na podium (tylko był tuż za nim…). Podkreślił to też występ Marka Webbera (przyznaję, zaskoczył mnie świetnym startem!) – po utracie fragmentu skrzydła w kolizji z dublowanym Giedem van der Gardem przednie opony w jego Red Bullu na bardziej wymagającym aerodynamicznie torze szybko przestałyby istnieć, a tymczasem Australijczyk nie tylko zaczął jechać minimalnie szybciej, ale też na przedostatnim kółku uzyskał najlepszy czas okrążenia.

Pojedynek dawnych partnerów
Pomiędzy duetem Red Bulla finiszowali dawni zespołowi koledzy z McLarena. Lewis Hamilton nadal narzekał na problemy z hamulcami, a na tym torze ma to niebagatelne znaczenie. Niska degradacja i zużycie opon pomogły mu w utrzymaniu się w czołówce, ale tempa nie wystarczyło do powstrzymania Alonso. – Kiedy ściga cię Fernando, to czujesz, jakbyś uciekał przed bykiem – komplementował rywala kierowca Mercedesa, który w pewnym momencie stracił cierpliwość i – niczym Kimi Räikkönen – uciszył swojego inżyniera, Petera Bonningtona, który próbował mu przekazać instrukcję dotyczącą pilnowania uślizgów kół na wyjściach z zakrętów. – Człowieku, daj mi po prostu jechać – odparł Brytyjczyk.

Alonso nie pozostał dłużny Lewisowi i także skomplementował jego styl jazdy. – Miło było powalczyć z utalentowanymi i inteligentnymi kierowcami, z którymi można bezpiecznie jechać koło w koło przy 300 km/h – powiedział Hiszpan, pijąc wyraźnie do wyczynów kilku mniej „ogarniętych” rywali. Po starcie z szóstego pola wykonał niezłą robotę, przebijając się na drugą pozycję, ale jasne jest, że przy tak kiepskich kwalifikacjach nie zawsze można liczyć na dobre wyniki. – Ostatnie pole position na suchym torze zdobyliśmy chyba w 2010 roku – podsumował kierowca Ferrari. Nie wiadomo, czy byłby w stanie powalczyć z Vettelem, gdyby ruszał przykładowo z pierwszego rzędu – na pewno byłoby ciekawie, ale nie jest wykluczone, że obsada dwóch pierwszych miejsc pozostałaby bez zmian.

Mniej udany wyścig zaliczył Nico Rosberg, który ostatecznie jako jedyny kierowca z pierwszej dziesiątki zaliczył trzy wizyty na pasie serwisowym. Sądzę, że Mercedes mógł próbować „pokryć” taktykę Webbera, który zjechał na 13. okrążeniu – walczący z nim Nico został ściągnięty okrążenie później i w dalszej części wyścigu zabrakło kółek, które mógłby jeszcze pokonać na pierwszym komplecie opon. Co prawda utrzymywał się przed Australijczykiem i przeszkodził też nieco Alonso, ale w ostatecznym rozrachunku Hiszpan i tak poradził sobie z dopadnięciem i wyprzedzeniem Hamiltona, a sam Rosberg też przegrał batalię z Webberem.

Bohaterowie drugiego planu
Na kolejnych pozycjach dojechali inni bohaterowie wyścigu: Jean-Eric Vergne chyba po raz pierwszy w swojej karierze zaimponował mi swoim występem, bo jak dotąd pamiętam go głównie jako gburowatego i przekonanego o własnej wartości kierowcę, który często odpada w Q1. W Kanadzie pokazał błysk, który może przedłużyć jego karierę w Formule 1.

W przypadku Paula di Resty można śmiało stwierdzić, że kwalifikacje nie odegrały u niego żadnego znaczenia. Nawet przy starcie z pierwszej dziesiątki jedyne, na co mógłby liczyć, był finisz na szóstej pozycji. Po starcie z 17. pola dojechał siódmy, pokonując 56 okrążeń na jednym komplecie tych słynnych, szybko zużywających się Pirelli – do tego jechał na nich od startu, ciężkim samochodem. Jego zespołowy partner dwa razy pokazał, dlaczego nigdy nie był materiałem na mistrza świata (cóż to w ogóle za pomysł!). Piruet w walce z Valtterim Bottasem trącił amatorszczyzną, a kara za nieprzestrzeganie niebieskich flag… no cóż, czołowym kierowcom się to nie zdarza, nawet jeśli nie są przyzwyczajeni do tej mniej przyjemnej strony dublowania.

Räikkönen zdołał wyrównać rekord 24 wyścigów z rzędu ukończonych w punktach – na łagodnym dla ogumienia torze Lotus stracił swoje atuty, nie pomógł incydent z jedynej zmiany kół (Lotus spadł z tylnego podnośnika), a jedyną receptą na lepszą zdobycz mogłaby być chyba tylko odwrotna strategia: start na pośredniej mieszance, jak w przypadku di Resty. – Zaskoczyło mnie, kiedy dublowałem Lotusa – sądziłem, że będą mocniejsi – skwitował Vettel występ niedawnego wicelidera punktacji. Na usprawiedliwienie Fina można dodać, że – podobnie jak w piątkowych treningach – zmagał się z hamulcami. Zbyt „miękki” pedał mógł mieć związek z ustawieniem mapowania pobierania energii przez układ KERS.

W punktach nie dojechał za to McLaren – po raz pierwszy od 64 wyścigów (to aktualny rekord wśród zespołów, licznik drugiej w tej klasyfikacji ekipy, Ferrari, wskazuje obecnie 55). Smakiem musiał się obejść także Williams. Na suchym torze Bottas nie był w stanie utrzymać tempa z deszczowych kwalifikacji, choć na samym początku wyścigu zaprezentował ładną, defensywną jazdę w walce z Alonso, Vergne’em i następnie Räikkönenem. Valtteri pełnił rolę bufora w stawce – dzięki niemu pierwsza piątka rozegrała wyścig tylko między sobą, Vergne nie miał się z kim ścigać, a Räikkönen nie zdołał uciec przed di Restą czy Massą. Mimo nieudanej niedzieli sądzę, że czas Bottasa jeszcze nadejdzie – a w kwalifikacjach widzieliśmy przebłysk talentu, a nie czyste szczęście i zbieg okoliczności.

Gratuluję czytelnikom, którzy dotrwali do końca… i zapewniam Was, że mimo potężnej przewagi Vettela w Grand Prix Kanady nie oznacza to powrotu do sezonu 2011 i końca wielkich emocji. Coś mi podpowiada, że prawdziwa walka jeszcze przed nami. Teraz czekają nas trzy tygodnie odpoczynku od wyścigów, ale nie oznacza to, że w świecie Formuły 1 i na tej stronie nic nie będzie się działo. Stay tuned…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here