W trakcie swojej kariery w Formule 1, zakończonej tragicznym wypadkiem na torze Imola, Ayrton Senna odniósł 41. zwycięstw. Szczególne miejsce w tym wykazie zajmuje wygrana numer 38. – chłodne i deszczowe Donington stanowi bowiem prawdziwą wizytówkę sztuki, którą uprawiał genialny Brazylijczyk. Popis zupełnie wyjątkowy, stanowiący kwintesencję stylu kierowcy w Sao Paulo. Dzisiaj upływa dokładnie dwadzieścia lat od tego niesamowitego spektaklu.

Senna był czarodziejem deszczu, którego cechowała niesamowita precyzja i doskonałe wyczucie samochodu, a także zdolność błyskawicznej oceny warunków panujących na torze. To pozwalało mu jeździć w deszczu szybciej od rywali. Zanim doszło do Donington, Ayrton wielokrotnie dawał popisy przeprawiające kibiców Formuły 1 o ciarki na plecach. Pierwszy tego rodzaju pokaz miał miejsce w 1984 roku, w zalanym deszczem Monako, gdzie Senna przegrał z Alainem Prostem jedynie dlatego, że przerwano wyścig. Później były równie porywające popisy w Estoril ’85, Suzuce ’88, czy Spa ’89. Bez wątpienia facet umiał jeździć w deszczu.

W Donington pokazał to w niezwykle wymowny sposób. A warto pamiętać o tym, że poza deszczem nic nie zwiastowało tak wspaniałego występu. Przewaga techniczna leżała po stronie stajni Sir Franka Williamsa, która dysponowała fantastycznym modelem FW15C (pochylał się nad nim sam Adrian Newey), napędzanym potężnymi silnikami Renault. Senna miał do dyspozycji McLarena z „seryjnym” silnikiem Forda, którego deficyt mocy w porównaniu z jednostkami francuskiej firmy wyrażał się w dziesiątkach koni mechanicznych. Wielkim plusem modelu MP4-8 była za to elektronika, która odgrywała kolosalną rolę na mokrej nawierzchni, pozwalając nieco zmniejszyć straty do Williamsa. Decydującym czynnikiem były jednak niebywałe umiejętności Senny, który w trudnych warunkach czuł się jak ryba w wodzie. Zasygnalizował to kilkanaście dni wcześniej, w Sao Paulo, gdzie pognębił Damona Hilla, wydzierając mu z rąk zwycięstwo.

W Donington, za sprawą deszczowej pogody, pachniało sensacją od piątku, ponieważ Senna wygrał pierwszą czasówkę, rozgrywaną naturalnie na mokrej nawierzchni. Sobota stała już jednak pod znakiem słonecznej aury i na suchej nawierzchni kierowcy Williamsa zafundowali konkurencji potężne „lanie”. Po pole position sięgnął Alain Prost (1.10,458), natomiast Damon Hill uzupełnił pierwszą linię startową (1.10,762). Przed Senną znalazł się jeszcze Michael Schumacher (1.12,008), zasiadający w Benettonie z nieco mocniejszą ewolucją silnika Forda. Trzykrotny mistrz świata musiał się zadowolić czwartą lokatą. Przewaga Williamsów była miażdżąca – 1,5 sekundy straty na 4-kilometrowej pętli stanowiło prawdziwą przepaść. Tylko najwięksi optymiści wierzyli, że w niedzielę Ayrton powalczy o zwycięstwo. Z pomocą przyszło jednak niebo.

Ręka w górę, kto nie widział pierwszego okrążenia tamtego wyścigu? Tak sądziłem. Warunki atmosferyczne były tego dnia koszmarne. W momencie startu tor był zalany deszczem, więc kibice Brazylijczyka liczyli na cud. I doczekali się. Po starcie zepchnięty w lewo przez Michaela Schumachera biało-czerwony McLaren z numerem 8 spadł na piąte miejsce. Ale tylko na moment, bo chwilę później Senna rozpoczął swój lot ku nieśmiertelności, wbijając się po wewnętrznej pierwszego zakrętu przed „Schumiego”. Kilkaset metrów dalej, w lewym łuku prowadzącym ostro w dół, Ayrton objechał po zewnętrznej Karla Wendlingera, przeciskając się na trzecią lokatę, za kierowców Williamsa. Wydawało się, że taka kolejność utrzyma się przynajmniej przez jakiś czas, ale nic bardziej mylnego. Trzy zakręty później McLaren Brazylijczyka był już przed samochodem Damona Hilla i pomknął za prowadzącym Alainem Prostem. Z każdą chwilą biało-czerwone auto zbliżało się do żółto-granatowo-białego Williamsa. Konfrontacja była błyskawiczna. W prawym nawrocie Senna znalazł się po wewnętrznej, odbierając Prostowi pierwszą pozycję. Patrząc na te kilkadziesiąt sekund filmu trudno się oprzeć wrażeniu, że była to magia w czystej postaci. Magia, stanowiąca wstęp do widowiska jednego aktora, którego sceną był na przemian mokry i suchy tor.

W takich warunkach Brazylijczyk nie miał sobie równych, stawiając na właściwe numery w ruletce z oponami. W rezultacie cały świat F1 stał się świadkiem jednego z najlepszych występów w życiu Ayrtona (co ciekawe, on sam wyżej cenił zwycięstwo w Estoril w 1985 roku), po latach skwitowanego przez Alaina Prosta krótko i treściwie: tego dnia Senna zrobił z nas idiotów.

Fakt, zrobił z nich idiotów, ale za to jak pięknie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here