Naprawdę próbowałem się powstrzymać, muszę jednak skreślić kilka słów o przebudowanym Autódromo Hermanos Rodríguez.

Zacznę od tego, że niezmiernie cieszy mnie powrót Meksyku do rozkładu jazdy Formuły 1. To fantastyczna wiadomość dla kibiców Sergio Péreza i reszty fanów królowej sportów motorowych. Świetnie, że klasyczne obiekty wracają do łask. Nie w każdym przypadku jest to możliwe, ale myślę, że taki powinien być kurs F1, która od z górą dwóch dekad odwracała się plecami do wielu tradycyjnych wyścigów cyklu Grand Prix. Powody były różne, z kalendarza wypadły jednak takie kraje jak Meksyk, Argentyna, RPA, Holandia, Portugalia, czy – sztandarowy przykład – Francja.

Wędrówka na Wschód
Zamiast tego królowa sportów motorowych rozpoczęła emigrację zarobkową na Daleki, Środkowy i Bliski Wschód, gdzie architektonicznie wyżywał się Hermann Tilke. Słusznie? Z biznesowego punktu widzenia jak najbardziej, jeżeli jednak chodzi o tzw. otoczkę, przykładowo entuzjazm kibiców lub frekwencję na trybunach, to już niekoniecznie.

Nie jest oczywiście tak, że wszystkie nowe wyścigi (czy tory) okazały się niewypałem. W kilku przypadkach, jak Malezja czy Singapur, pomysł wypalił, ale o niektórych rundach zdążyliśmy już zapomnieć. Turcja? Indie? Korea Południowa? Jestem pewien, że listę tę z łatwością można by było rozszerzyć o parę pozycji. W pełni na to zasługują, ponieważ na arenę F1 nie składa się wyłącznie interesujący (lub nie) układ pętli oraz imponujące obiekty w tle. Kluczowy jest kolorowy tłum na trybunach, generujący atmosferę, klimat, czy jakkolwiek to nazwiemy. Cóż z tego, że na torze w Stambule znajdował się elektryzujący Zakręt 8. Fajnie oglądało się mknące tamtędy samochody, lecz trybuny świeciły pustkami.

Płodozmian
Przeglądając listę torów, po których jeździ obecnie F1, można dostać zawrotu głowy, gdy policzy się obiekty zaprojektowane lub przeprojektowane przez Hermanna Tilkego. Owszem, w tym zestawie można znaleźć prawdziwe perełki. Przykładem jest chociażby tor w Austin (w pewnym sensie wtórny, aczkolwiek interesujący). Są jednak i takie obiekty, które nie rzucają na kolana ani kierowców, ani kibiców. Pozbawione charakteru, sztuczne, jakieś takie… sterylne. Przykład? Choćby Abu Zabi. Kończąc ten wątek, tak sobie myślę, że płodozmian jest dobry nie tylko na polu uprawnym. Na torze wyścigowym też. Kto wie, może tuż za rogiem czai się nowy John Hugenholtz?

Freudowska aluzja?
No dobra, pora na gwiazdę wieczoru. Jak przedstawia się poprawiona wersja Autódromo Hermanos Rodríguez? Powiem tak: miało być super, a wyszło… średnio. Nie mam oczywiście na myśli infrastruktury, chodzi mi przede wszystkim o konfigurację pętli. Na pierwszy ogień prosta startowa – ja nie wiem, o co chodzi u Tilkego z tymi połamanymi prostymi i na czym ma polegać ich wyższość. Aż mnie kusi, żeby zapytać autora: co właściwie chciał przez to wyrazić? Gdyby chodziło wyłącznie o Meksyk, to pomyślałbym, że to jakaś freudowska aluzja, ale podobne rozwiązanie znalazło się na Yas Marina, sami zatem rozumiecie.

Dalej mamy pierwsze trzy zakręty. Kiedyś dość łagodne, o stałym promieniu. A teraz? Zostały zacieśnione, choć ostatni z nich otwiera się przechodząc w łagodny łuk prowadzący na prostą. Odnoszę wrażenie, jakbym gdzieś już coś podobnego widział.

Obecną sekcję 4-6 pominę, przechodząc od razu do esek. W dawnych czasach to była seria łagodnych (za to bardzo wyboistych, jak zresztą cała pętla) łuków, charakteryzujących się różnym promieniem. Ciekawy fragment, wymagający płynnej i uważnej jazdy. Co w zamian? Dwie szykany. Pierwsza potrójna, lewo-prawo-lewo, potem króciutka prosta i znowu szykana, tym razem prawo-lewo, prowadząca na złamaną (znowu!) prostą, która kiedyś poprzedzała ostatni zakręt.

Kastracja
Na koniec gwóźdź programu. Peraltada w swojej klasycznej formie była piekielnie szybka, niebezpieczna i stawiała przed kierowcami duże wymagania. Dzisiaj taki układ przeszedł, niestety, do historii. Co zaproponował Tilke? Pierwszą połowę łuku, czyli ten fragment, w którym Nigel Mansell tak bezceremonialnie zaprezentował Gerhardowi Bergerowi swoją męskość, zastąpiła seria wolniutkich zakrętów, umiejscowionych przed trybunami w układzie stadionu. Następnie, jadąc pomiędzy nimi, kierowcy wracają na niegdysiejszą Peraltadę, a obecnie zakręt Nigela Mansella.

Dla zasiadających w sekcji stadionowej kibiców jest to niewątpliwie znakomite i nietuzinkowe rozwiązanie. Prawda jest jednak taka, że F1 straciła wyjątkowy, bardzo charakterystyczny zakręt.

Nie chcę powiedzieć, że Autódromo Hermanos Rodríguez został wykastrowany, ale warto czasami pamiętać, że lepsze jest wrogiem dobrego. Mimo to naprawdę cieszę się, że Meksyk znowu figuruje w kalendarzu F1. Co więcej, jestem pewien, że wyścig ten okaże się sukcesem. Nie tylko dlatego, że trybuny aż kipią od hormonów, a wyobraźnię meksykańskich kibiców rozgrzewa Sergio Pérez.

Ciekaw jestem, co Wy o tym sądzicie?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here