Dwaj wielcy rywale i koledzy z lat 60.: Jim Clark i starszy od niego o siedem lat Graham Hill.

Okres pomiędzy Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem nie zawsze był okazją do odpoczynku dla światka Formuły 1. Niemal dokładnie pół wieku temu na południowoafrykańskim torze East London rozegrano ostatnie zawody sezonu 1962. Wyścig o Grand Prix RPA miał wyłonić mistrza świata wśród kierowców. O tytuł walczyli Graham Hill (BRM) i Jim Clark (Lotus) a do decydującej rozgrywki doszło 29 grudnia.

Pierwsze treningi odbyły się w drugi dzień Świąt, tradycyjny czas na trzeźwienie – wspominał Hill. Przed wyścigiem w East London miał na koncie 39 punktów, o 9 więcej od Clarka. Jednak w tamtych czasach zliczanie oczek nie było takie proste jak teraz. Do końcowej klasyfikacji zaliczano pięć najlepszych wyników z dziewięciu wyścigów. Hill miał na koncie trzy wygrane i dwa drugie miejsca, a więc by powiększyć swój dorobek, musiałby wygrać GP RPA. Clark w tradycyjny dla siebie i Lotusa sposób albo dojeżdżał do mety wysoko, albo wcale. Również wygrał trzy razy, ale poza tym zaliczył tylko jedno czwarte miejsce i czterokrotnie kończył zawody bez punktów. Mógł zatem dopisać sobie całą zdobycz z East London, ale oczywiście interesowało go tylko zwycięstwo – 9 punktów, nawet przy drugiej lokacie Hilla, dawało mu również 39 oczek i mistrzowski tytuł dzięki większej liczbie wygranych wyścigów.

Wszystko zatem sprowadzało się do jednego: jeśli Clark wygra, zdobędzie swój pierwszy tytuł – niezależnie od tego, co zrobi Hill. Każdy inny wynik Szkota równał się porażce i mistrzostwie świata dla kierowcy BRM. Wynik kwalifikacji potwierdzał układ sił w stawce: Clark w swoim Lotusie 25 Climax, pierwszej wyścigówce F1 o konstrukcji kadłubowej, zdobył szóste pole position w sezonie, pokonując o 0,3 sekundy Hilla. Trzeci na polach startowych Jack Brabham w aucie swojej konstrukcji stracił już 1,7 sekundy do Clarka.

Napięcie udzielało się obu rywalom. Clark, skromny chłopak ze szkockiej prowincji, mocno przeżywał przygotowania do decydującego wyścigu. W ramach wzajemnych podchodów BRM rozpuściło pogłoskę, że ich samochód miał być na końcowy wyścig odchudzony aż o 22 kilogramy. – Poprzedzające wyścig dwa tygodnie były straszne – wspominał Clark. – Ludzie wciąż mnie pytali, czy się przejmuję i czy uważam, że mogę zdobyć tytuł.

Podczas badania kontrolnego w East London okazało się, że BRM P57 Grahama Hilla jest lżejsze tylko o 2,27 kilograma w porównaniu z poprzednimi wyścigami. W obozie Lotusa napięcie nieco zelżało. Hill też czuł tremę. Gdy na polach startowych podekscytowany reporter amerykańskiej telewizji spytał go, co przeszkadza mu w taki dzień jak ten, Hill odparł: – Ludzie tacy jak ty, którzy zadają mi takie pytania.

Clark wykonał fantastyczny start, a Hill musiał się bronić przed atakującym z czwartego pola Innesem Irelandem, zespołowym partnerem Szkota. Utrzymał drugą lokatę, ale tempo Jima było zabójcze. Zielony Lotus oddalał się od rywala w tempie sekundy na okrążeniu. – Stopniowo się oddalałem i w połowie wyścigu miałem jakieś 27 sekund przewagi nad Grahamem – wspominał Clark. – Dla kibiców to musiał być bardzo nudny wyścig.

Po 50 z zaplanowanych 82 okrążeń lider miał pół minuty przewagi i spokojnie, acz piekielnie szybko zmierzał po swój – i Lotusa – pierwszy mistrzowski tytuł. Hill był bezradny wobec tempa rywala. Jednak Formuła 1 potrafi być bardzo nieprzewidywalna. Na 59. okrążeniu Clark dostrzegł w lusterku niebieski dym. – Popatrzyłem uważnie i zobaczyłem, że faktycznie z wydechu wydobywa się dym. Nie wiedziałem co robić, więc cisnąłem przez kolejne kilka okrążeń – pisał Szkot w swoich wspomnieniach.

W poprzednich ośmiu wyścigach jego Lotus psuł się trzykrotnie. W Monako padło sprzęgło, we Francji zawieszenie, a we Włoszech skrzynia biegów. Co działo się tym razem? Dymu było coraz więcej i w końcu olej zaczął pryskać na tylne opony. – Wyglądało to źle. Nie chciałem zniszczyć silnika, więc zjechałem do garażu – relacjonował Clark.

Mechanicy rzucili się do gorączkowej pracy, ale nie byli w stanie ustalić przyczyny awarii. Gdy Hill minął aleję serwisową i objął prowadzenie, stało się jasne, że Clark mistrzem nie będzie. – Dopiero gdy dwukrotnie minąłem stojący w boksach samochód Jimmy’ego, zdałem sobie sprawę, że wygram – opowiadał Hill. – Tak naprawdę nie musiałem już zwyciężać – bez Jimmy’ego nie miało znaczenia, czy dojadę do mety. Presja od razu zniknęła i spokojnie ukończyłem wyścig. Miałem dużo szczęścia, że Jimmy się popsuł.

Po wyścigu Clark był jednym z pierwszych, którzy pogratulowali zwycięzcy. Hill z czterema triumfami na koncie został po raz pierwszy w karierze mistrzem świata, a BRM zdobyło tytuł wśród konstruktorów. Jak to w sporcie wyścigowym bywa, aby wygrać, trzeba po pierwsze dojechać do mety. Sezon 1962 nie był jedynym przypadkiem, w którym najszybszy kierowca w najszybszym samochodzie nie zdobył mistrzowskiego tytułu. Cena sukcesu w tym przypadku była niewielka: jeden z mechaników nie założył cybanta na przewód olejowy. Układ się rozszczelnił i nastąpił wyciek, który kosztował Clarka mistrzowski tytuł. Wydaje się niewiarygodne, aby można było przegrać mistrzostwo przez brak części o wartości tytułowych kilku pensów… Wystarczyło, aby popsuć Clarkowi i ekipie Lotusa noworoczne świętowanie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here