50 lat temu w Monako w stawce Formuły 1 po raz pierwszy pojawił się zespół Bruce’a McLarena. Debiut był skromny, ale później założona przez Nowozelandczyka ekipa święciła triumfy, dzięki którym zapisała się złotymi zgłoskami w dziejach królowej sportów motorowych.

Historia zespołu McLarena pełna jest niesamowitych osiągnięć, wielkich nazwisk i całej masy niezapomnianych chwil. Wyjątkowo długa lista sukcesów stajni, dowodzonej po śmierci jej założyciela przez Teddy’ego Mayera, Rona Dennisa, Martina Whitmarsha, a od niedawna Erica Boulliera (on jeszcze nie miał okazji się zasłużyć) zasługuje na wielki szacunek. Bywały przecież i takie czasy, w których – mówiąc kolokwialnie – Brytyjczycy seryjnie kosili mistrzowskie laury, bijąc po drodze rekordy i usuwając w cień wszystkich konkurentów. Założę się, że w gabinecie pewnego pana słynącego z zamiłowania do nienagannego porządku wspomnienia te z jednej strony budzą olbrzymie rozrzewnienie, a z drugiej wielką złość. Ta druga jest oczywiście efektem coraz grubszej warstwy kurzu pokrywającej lata dawnej chwały. W Woking wierzą jednak, że z pomocą Hondy, zupełnie jak niegdyś, uda im się wdrapać na szczyt F1.

W tym artykule skupimy się jednak wyłącznie na sukcesach McLarena w miejscu, w którym wszystko się zaczęło – w Księstwie Monako. Jest co wspominać. Na ciasnej i krętej pętli wiodącej ulicami Monte Carlo i La Condamine brytyjska ekipa wygrała więcej wyścigów niż jakikolwiek inny zespół F1. W kolekcji McLarena znajduje się bowiem aż piętnaście Grand Prix Monako. Dla porównania Ferrari ma ich tylko osiem. Mistrzowie gry w ruletkę? Skądże znowu!

Filmowy debiut
Ale po kolei. Początek ekipy Bruce’a McLarena był zaiste filmowy. Otwierająca mistrzostwa świata w 1966 roku Grand Prix Monako stała się bowiem nie tylko areną debiutu zespołu spod znaku kiwi, ale również sceną kręcenia zdjęć do reżyserowanego przez Johna Frankenheimera filmu „Grand Prix”. Co więcej, właśnie na prośbę nieżyjącego już amerykańskiego reżysera model M2B, odgrywający samochód ekipy Yamura, zamiast tradycyjnych wyścigowych barw Nowej Zelandii (zielony, czarny i srebrny) zyskał biało-zieloną kolorystykę.

Sam pojazd zaprojektowany przez Robina Herda (tego od samolotu Concorde) nie był szczytem wyścigowej inżynierii, aczkolwiek zdecydowanie najpoważniejszą jego bolączką okazał się słabiutki silnik Forda, wywodzący się z jednostki przygotowanej z myślą o Indianapolis 500. W kwalifikacjach Bruce McLaren wywalczył dziesiąty wynik, tracąc niemal 3 sekundy do zdobywcy pole position Jima Clarka. – Samochód okazał się za ciężki, miał za to fenomenalną trakcję – podkreślał Herd.

Dzięki dziełu Frankenheimera możemy podziwiać fragmenty wyścigowego debiutu zespołu McLarena, w tym start, po którym Bruce przebił się z dziesiątego na szóste miejsce. Szczęście trwało krótko, gdyż M2B zaczął gubić olej i po dziewięciu rundach Nowozelandczyk zakończył swój występ. Jak widać, debiut nie należał do łatwych.

Prost wytycza szlak
Mało tego, na pierwszy (z piętnastu) triumf na Lazurowym Wybrzeżu ekipie McLarena przyszło czekać 18 długich lat. Niewiele zresztą brakowało, żeby przeszedł im on koło nosa za sprawą pewnego młokosa z Brazylii. Chodzi – rzecz jasna – o pamiętny wyścig z 1984 roku i wygraną Alana Prosta w McLarenie MP4/2 z turbodoładowanym silnikiem TAG Porsche.

W strugach ulewnego deszczu padającego z ołowianych chmur wiszących nad stolicą europejskiego hazardu dosłownie eksplodował niesamowity talent Ayrtona Senny. Brazylijczyk przebijał się kiepskim Tolemanem przez stawkę i po wyprzedzeniu Nikiego Laudy znalazł się za liderującym Prostem. Obu panów ścigał jeszcze Stefan Bellof, jadący Tyrrellem z atmosferycznym silnikiem Forda. Z każdą chwilą Senna i Bellof redukowali swoje straty. Wtedy do akcji wkroczył Jacky Ickx, który uznał, że cała zabawa jest zbyt niebezpieczna i należy ją przerwać. Można się tylko domyślać, co by się wydarzyło, gdyby nie czerwona flaga. I to nie tylko jeśli chodzi o kolejność na schodach pod lożą księcia Rainiera III, ale także w kwestii losów rywalizacji o tytuł mistrza świata. Ciekawe, czy stojąc na najwyższym stopniu podium w Portugalii, mając o boku Nikiego Laudę, który zapewnił sobie tytuł różnicą 0,5 oczka, Francuz myślał o swoim zwycięstwie w Monako, za które dostał tylko połowę punktów?

Rozpoczęta w 1984 roku seria Alaina Prosta i McLarena trwała jeszcze dwa lata. W kolejnym sezonie Francuzowi dopisało jednak sporo szczęścia. Po awarii silnika w Lotusie Ayrtona Senny pierwsze skrzypce grał bowiem Michele Alboreto w Ferrari, ale to nie był jego dzień. Włoch najpierw nie zmieścił się w Sainte Devote, ślizgając się na oleju rozlanym w miejscu kolizji Nelsona Piqueta i Riccardo Patrese. Stracił wtedy prowadzenie, ale dopadł Prosta i odzyskał pierwszą pozycję. Wszystko na nic, ponieważ wkrótce złapał kapcia i wygrana wpadła w ręce kierowcy McLarena. Alboreto musiał pocieszyć się drugą lokatą.

Za trzecim razem (1986) zwycięstwo Prosta nie podlegało żadnej dyskusji. Francuz najpierw zdobył pole position, a następnie zmienił je w zwycięstwo, dosiadając trzecie wcielenie McLarena MP4/2, czyli wersję C. Sukces był tym większy, że drugą lokatę zajął Keke Rosberg, zapewniając tym samym brytyjskiej stajni pierwszy dublet na ulicach księstwa.

Rekordzista
Po czwarty i ostatni triumf w Monako Alain sięgnął w 1988 roku, wykorzystując niepowodzenie swojego nowego kolegi, a zarazem największego rywala – Ayrtona Senny. To był ten słynny weekend Brazylijczyka z metafizycznymi doznaniami, niesamowitym okrążeniem w czasówce i kraksą w zakręcie Portier pod koniec wyścigu. Poza Senną i Prostem w roli głównej wystąpił oczywiście niesamowity McLaren MP4/4 z turbodoładowanym silnikiem Hondy, jeden z najwspanialszych samochodów w dziejach F1.

Po lekcji z 1988 roku Ayrton Senna już nigdy nie przegrał wyścigu w Monako, dorzucając do kolekcji McLarena pięć kolejnych zwycięstw (Brazylijczyk miał na koncie jeszcze wygraną z 1987 roku w barwach Lotusa). Taką serią na torze, który nie wybacza błędów nie mógł/nie może pochwalić się nikt inny. W latach 1989-1991 Brazylijczyk kręcił ruletką jak chciał, wygrywając wszystko co się dało. W 1989 roku McLaren mógł zresztą cieszyć się podwójną wygraną, ponieważ za Senną linię mety przeciął Prost.

Finisz stulecia
W ostatnich dwóch triumfach Ayrtona na ulicach księstwa swój udział miało szczęście, no ale ono w końcu sprzyja lepszym. W 1992 roku kibice obejrzeli epicką batalię w wykonaniu Senny i Nigela Mansella. Po nieplanowanej wizycie w alei serwisowej Anglik spadł za Brazylijczyka, błyskawicznie odrobił jednak straty i zaczął przymierzać się do ataku. Nigel dwoił się i troił, lecz mimo przewagi sprzętowej i świeżych opon, nie zdołał wyprzedzić Ayrtona. – Jego McLaren był dosłownie wszędzie, ale Ayrton był fair. Nie miałem szans – przyznał na mecie potwornie wyczerpany kierowca Williamsa.

Po swój ostatni triumf na Lazurowym Wybrzeżu Senna sięgnął w 1993 roku, jadąc McLarenem MP4/8 z silnikiem Forda. Ze względu na przygody z aktywnym zawieszeniem w czasówce trzykrotny mistrz świata nie miał powodów do optymizmu, a jednak dopiął swego. Na starcie przeskoczył Damona Hilla, potem zyskał pozycję kosztem Prosta (falstart) i w końcu przejął prowadzenie po awarii hydrauliki w Benettonie Michaela Schumachera. Ciekawe, czy Ron Dennis pomyślał wtedy, że na dziesiątą wygraną swojej ekipy w Monako będzie musiał czekać aż pięć lat?

Mika i David
Znakomity McLaren MP4/13 (z 1998 roku) napędzany silnikiem Mercedesa V10 w rękach Miki Häkkinena stanowił zabójczą broń. I w księstwie hazardu Fin zrobił z niej świetny użytek, sięgając po jednego ze swoich dwóch wielkich szlemów w karierze.

Autorem kolejnych dwóch triumfów McLarena na słynnej ulicznej pętli w księstwie hazardu okazał się David Coulthard. W 2000 roku Brytyjczyk wykorzystał kłopoty rywali. Najpierw Jarno Trullego (skrzynia biegów), a następnie Michaela Schumachera. Tego drugiego wykluczył z gry pęknięty wydech, uszkadzając tylne zawieszenie Ferrari. Dwa lata później Coulthard załatwił sprawę tuż po starcie, wygrywając z Juanem Pablo Montoyą sprint do Sainte Devote. Na mecie zameldował się sekundę przed Schumacherem.

Majstersztyk i awantura
Trzynastą wygraną w Monako zapewnił McLarenowi Kimi Räikkönen, który perfekcyjnie zrealizował taktyczny majstersztyk odpowiedzialnego za strategię Neila Martina. Po starcie z pole position Fin prowadził, ale pierwotne plany stajni z Woking pokrzyżował wyjazd samochodu bezpieczeństwa. Fernando Alonso i Giancarlo Fisichella natychmiast zjechali do alei serwisowej, tankując paliwo na resztę wyścigu. Räikkönen pozostał tymczasem na torze, ciesząc się buforem w postaci Trullego. Po wznowieniu wyścigu, w lżejszym samochodzie (piękny MP4-20), „Iceman” szybko oddalił się na 35 sekund, po czym złożył wizytę w boksie, zachowując kilkanaście sekund przewagi. Było po zawodach.

Dwa lata później wyścig w Monako przyniósł McLarenowi trzecie podwójne zwycięstwo i poważny zgrzyt na linii Fernando Alonso-Lewis Hamilton. W kwalifikacjach górą był Hiszpan i to on startował z pole position. Lewis miał ogromną ochotę na walkę o zwycięstwo, zespół (a konkretnie Ron Dennis) zastopował jednak te zapędy, wzbudzając ogromne rozczarowanie Anglika. Zrobiła się afera. FIA wymogła nawet na McLarenie złożenie wyjaśnień, dlaczego poproszono Hamiltona, żeby nie próbował wyprzedzać Alonso. Ostatecznie władze sportowe uznały, że McLaren nie zastosował zakazanych wówczas poleceń zespołu.

Dopiął swego
Kolej Lewisa nadeszła rok później. Nie licząc błędu na szóstym okrążeniu w zakręcie Tabac, Anglik poradził sobie z ruletką w Monako lepiej niż jego rywale. Owszem, kilka razy dopisało mu szczęście (m.in. neutralizacja), ale jego konkurenci też zaliczali wpadki (choćby Massa na Sainte Devote), albo po prostu nie byli w stanie dotrzymać mu kroku – a to za sprawą własnych umiejętności, a to możliwości samochodu. Pomimo tego na finiszu wygrana Anglika stanęła pod wielkim znakiem zapytania. W trakcie 76. okrążenia z prawej tylnej opony McLarena zaczęło schodzić powietrze. Robert Kubica zaczął się zbliżać do lidera. Na szczęście dla Lewisa była to ostatnia runda, ponieważ upłynęły regulaminowe dwie godziny i wyścig skrócono o dwa kółka. McLaren mógł otwierać szampany, świętując swoje piętnaste zwycięstwo na Lazurowym Wybrzeżu.

Od tamtego sukcesu upłynęło już osiem lat. Szmat czasu, a wszystkie znaki na ziemi i niebie sugerują, że na tym nie koniec posuchy. Czego życzyć McLarenowi z okazji jubileuszu? No cóż, o szesnastym zwycięstwie w Monako na razie nie ma mowy, ale jakieś solidne zdobycze punktowe zapewniłyby byłym mistrzom świata tak potrzebną dawkę motywacji.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here