Ayrton Senna miał rację, mówiąc kiedyś, że Formuła 1 jest jak śmiertelna choroba. Z tym się umiera, witamy zatem wszystkich zarażonych wirusem królowej sportów motorowych. Na progu nowego sezonu wszyscy liczymy na nowe rozdanie, przetasowania w układzie sił, niespodzianki, a przede wszystkim całą masę adrenaliny. Jest tylko jeden drobny problem – czy ktoś zdoła podskoczyć ekipie Mercedesa?

Prężenie muskułów
Co prawda wyniki przedsezonowych testów zawsze należy traktować z lekkim przymrużeniem oka, niemniej jednak ich przebieg sugeruje, że mistrzowie świata są lata świetlne przed całą konkurencją. Jak wynika z rożnego rodzaju wyliczeń, przewaga Mercedesa pod względem tempa wyścigowego wynosi jakieś 0,8 sekundy na okrążeniu. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że w świecie Formuły 1 możemy mówić o przepaści. Sezon jest długi, ale wątpliwe, żeby komukolwiek udało się tę przepaść w miarę szybko zasypać, co oznacza, że czeka nas kolejna runda pojedynku Lewisa Hamiltona z Nico Rosbergiem.

Na papierze mistrzowie świata mają w ręku wszystkie atuty. W trakcie testów stanowiący rozwinięcie swojego poprzednika model W06 okazał się nie tylko szybki, ale i niezawodny. Mercedes długo zresztą maskował potencjał swojego samochodu, odkrywając nieco karty dopiero podczas ostatniej czterodniówki pod Barceloną. Symulacja kwalifikacji z użyciem miękkiej mieszanki (do dyspozycji była jeszcze supermiękka) sprowadziła rywali na ziemię. Nico Rosberg przejechał bowiem jedno okrążenie Circuit de Catalunya w 1.22,792, czyli 0,271 sekundy szybciej niż najlepszy z rywali Valtteri Bottas, który ostatniego dnia na supermiękkich oponach zszedł do 1.23,063.

Po takim pokazie siły konkurencja praktycznie pozbyła się złudzeń, choć rzeczywisty układ sił poznamy dopiero w weekend. – Mercedes jest niewiarygodnie szybki – przyznał Sebastian Vettel. – Oni są kilka mil z przodu – wtórował nowemu nabytkowi Ferrari Jenson Button. Nic dziwnego, że mistrzowie świata mogą spokojnie patrzeć w przyszłość. Jeśli cokolwiek burzy ten sielankowy obraz, to są to sygnalizowane przez kierowców problemy ze znalezieniem idealnego balansu. Gdyby jednak wszyscy mieli takie zmartwienia…

Ćwiczenia oddechowe
Głównym kandydatem do tytułu jest Lewis Hamilton, który będzie próbował dogonić w liczbie mistrzowskich laurów swojego idola z dzieciństwa, Ayrtona Sennę. W 2014 roku Anglik zdominował Rosberga jeśli idzie o wyścigowe rzemiosło, odnosząc aż 11 zwycięstw, z czego sześć miało miejsce w siedmiu ostatnich rundach. Sięgając po swoją drugą koronę Hamilton zyskał jeszcze większą pewność siebie, wcale nie musi to jednak oznaczać, że teraz wszystko pójdzie mu jak z płatka. Może, ale nie musi. – Spodziewam się, że nasza rywalizacja będzie równie zacięta jak w zeszłym roku. Jestem jednak mocniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej – podkreśla Lewis, uchodzący za szybszego i bardziej utalentowanego, aczkolwiek bardziej impulsywnego kierowcę niż Rosberg.

Dla Nico byłoby lepiej, gdyby przewaga Mercedesa okazała się mniejsza i do walki o tytuł włączyli się inni kierowcy. Dlaczego? Ano dlatego, że wtedy mógłby lepiej wykorzystać swoje atuty, czyli inteligencję oraz bardziej analityczne i chłodne podejście do ścigania. Na jego nieszczęście konkurencja chyba nie jest na tyle mocna. Przynajmniej na razie. Rosberg musi zatem liczyć na siebie. Teraz przynajmniej jednak już wie, że aby pokonać Lewisa, musi wspiąć się na wyżyny swoich możliwości, dorzucając do tego pewne niezbędne niuanse.

– Zimą pracowałem nad kilkoma detalami. Przykładowo techniką oddychania podczas jazdy. Chodzi o to, że w szybkich zakrętach ze względu na przeciążenia wstrzymujemy oddech. Nie mogę jednak zdradzać moich sekretów. Narzuciłem sobie także reżim treningowy, żeby być w nieco lepszej formie pod koniec wyścigu. Stanowi to jakieś 1-2%, ostatecznie może jednak wpłynąć na rozwój wypadków – przekonuje Nico. – Teraz już wiem, jak wspaniałe uczucie daje pokonanie Lewisa. To ekstra motywacja.

Bez „kropki nad i”
W grupie pościgowej powinny się znaleźć trzy ekipy: Ferrari, Williams i Red Bull. Zaczniemy od stajni Sir Franka Williamsa. W 2014 roku kibice zespołu z Grove wreszcie mogli odetchnąć z ulgą. Po latach poniewierania się w drugiej połowie stawki, czasami wręcz w jej ogonie, Brytyjczycy odkurzyli blask dawnej sławy. W wielu wyścigach Williams grał drugie skrzypce. Valtteri Bottas i Felipe Massa aż dziewięciokrotnie wizytowali podium, ostatecznie zapewniając swojej ekipie trzecie miejsce w klasyfikacji konstruktorów.

Zabrakło jedynie „kropki nad i”, czyli zwycięstwa. W pracach nad FW37 starano się zachować zalety poprzednika (mocny przód) i wyeliminować jego słabe strony (zbyt mały docisk, niestabilność tylnej osi). Postępy zostały osiągnięte, ale dla Williamsa olbrzymim sukcesem będzie powtórka osiągnięć z 2014 roku. Pytanie, czy cel ten nie jest zbyt ambitny?

Sam chciałeś, Seb
Wiele pozytywnych sygnałów płynęło zimą z obozu Ferrari. I to dobrze, ponieważ największa ikona Formuły 1 po pierwszym od 21 lat sezonie bez zwycięstwa ma coś do udowodnienia. Podobnie zresztą, jak jej obie gwiazdy – Kimi Räikkönen i Sebastian Vettel.

W porównaniu z sytuacją sprzed dwunastu miesięcy, ekipa z Maranello przeszła prawdziwą metamorfozę. Z firmą pożegnali się Luca di Montezemolo, Stefano Domenicali, Marco Mattiacci, Pat Fry i Nikolas Tombazis. Rozstano się także z Fernando Alonso. Funkcję prezesa przejął Sergio Marchionne, nowym szefem zespołu mianowano Maurizio Arrivabene, a Hiszpana zastąpiono wspomnianym już wyżej Vettelem. Cele – jak na standardy Ferrari – są na razie bardzo skromne, ponieważ 16-krotni mistrzowie świata chcą wygrać dwa wyścigi, co i tak nie będzie łatwe.

W realizacji tych zamierzeń ma im pomóc zbudowany pod okiem Jamesa Allisona model SF15-T. W trakcie przedsezonowych testów nowa czerwona bogini spisywała się tak dobrze, że Räikkönen „sprawiał wrażenie chorego, gdyż tak często się uśmiechał”. – Jest zupełnie inaczej rok temu – przyznaje Fin, wyraźnie zbudowany faktem, że nowe auto odpowiada jego stylowi jazdy. W czym rzecz? Otóż SF15-T posiada bardziej stabilny przód w środku zakrętu i lepszą kontrolę tylnej osi na hamowaniu.

Z takiej charakterystyki niewątpliwie cieszy się także Vettel, który w 2014 roku dostał tęgie lanie od Daniela Ricciardo. Jeśli jesteśmy już przy Sebastianie, to wato podkreślić, że poza rywalizacją z Kimim czeka go jeszcze starcie z legendą. Nie obejdzie się bowiem bez porównań z Michaelem Schumacherem, który w barwach Ferrari pięciokrotnie sięgał po tytuł mistrza świata. Łatwo nie będzie, no ale sam szukałeś nowych wyzwań, Seb.

Kangur na fali
Grupę pościgową uzupełnia Red Bull ze swoją nową gwiazdą, Danielem Ricciardo. W poprzednim sezonie Australijczyk miał ciągłe powody do prezentowania swojego uśmiechu. Nie dość, że regularnie dominował nad Vettelem, to jeszcze okazał się jedynym kierowcą, któremu udało się wydrzeć zwycięstwo kierowcom Mercedesa – i to aż trzykrotnie. Triumfy w Kanadzie, na Węgrzech i w Belgii, ale również błyskotliwe manewry wyprzedzania oraz inteligentny sposób rozgrywania wyścigów dowiodły, że na firmamencie Formuły 1 pojawiła się prawdziwa gwiazda.

W tym sezonie Daniel dalej będzie robić swoje i jeśli samochód (dużo zależy od rozwoju silników Renault) oraz okoliczności mu na to pozwolą, z pewnością zademonstruje kilka zapadających w pamięć popisów. Jego nowym partnerem został Daniił Kwiat, który po niezłych występach w Toro Rosso teraz będzie musiał udowodnić, że zasłużył na awans do zespołu Red Bulla.

Ambitne plany
Kolejne miejsca w szeregu przypadną prawdopodobnie w udziale Lotusowi i Toro Rosso. Wzmocniony pozyskaniem silników Mercedesa zespół z Enstone po ubiegłorocznym koszmarze powinien się odrodzić, choć trudno oczekiwać powrotu do poziomu z lat 2012-2013. Romain Grosjean i Pastor Maldonado mogą jednak myśleć o walce o punkty. Toro Rosso postawiło na młodość, zatrudniając 17-letniego Maksa Verstappena i 20-letniego Carlosa Sainza Juniora, syna dwukrotnego rajdowego mistrza świata. Debiutanci otrzymali do dyspozycji najlepszy samochód zbudowany przez juniorską ekipę Red Bulla – tak przynajmniej utrzymuje szef zespołu Franz Tost. Szczególną uwagę warto poświęcić uchodzącemu za gigantyczny talent Verstappenowi. – On jest jak Ayrton Senna. Spodziewamy się, że będzie szybki od pierwszego wyścigu – zapewnia Helmut Marko. – Chcę pobić wszystkie rekordy. W liczbie wygranych wyścigów, zdobytych tytułów – deklaruje najmłodszy kierowca w dziejach Formuły 1. Ambitny plan, ale trzymamy kciuki.

W dolnej części stawki wylądują zapewne zmagające się z kłopotami – nie tylko finansowymi – zespoły Saubera, Force India (spóźniony samochód, poprawki dopiero na europejską część sezonu) i Manor (startuje pod szyldem Marussia), który dołączył w ostatniej chwili. Jakby mało było innych zmartwień, w Sauberze tuż przed rundą w Melbourne doszło do przepychanki z kierowcami. Sąd Najwyższy stanu Wiktoria orzekł, że zespół posiada ważny kontrakt z Giedo van der Garde. Sauber złożył wprawdzie odwołanie, zostało ono jednak odrzucone. Kolejna runda została wyznaczona na piątek. Szwajcarska ekipa znalazła się w kropce. Marcus Ericsson i Felipe Nasr, którzy wnieśli ze sobą spore wiano, w razie konieczności ustąpienia miejsca van der Garde zapewne również wstąpią na drogę sądową. Chyba nie tak wyobrażono sobie w Hinwil początek sezonu.

Złe miłego początki?
Na koniec stajnia z Woking. Przyznaję, że ze względów sentymentalnych wznowienie kooperacji McLarena z Hondą przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Zwłaszcza, gdy okazało się, że szeregi zespołu zasili tak znakomity kierowca jak Fernando Alonso. W okresie 1988-1992 biało-czerwone McLareny wygrały niemal wszystko, co było do wygrania. Z Ayrtonem Senną i Alainem Prostem (potem także Gerhardem Bergerem) w kokpitach, stajnia Rona Dennisa czterokrotnie zdobyła podwójne mistrzostwo świata, zwyciężając w 44 wyścigach i sięgając po 54 pierwsze pozycje startowe. To były osiągnięcia, z którymi mogło się mierzyć jedynie Ferrari w okresie sukcesów Michaela Schumachera, a ostatnio Red Bull z Sebastianem Vettelem w składzie (bez wchodzenia w dyskusję, kto w tym porównaniu wypada lepiej).

W przeciwieństwie do poprzedniego flirtu McLarena z Hondą, tym razem o sukces będzie jednak znacznie trudniej. Wynika to przede wszystkim z faktu, że obecnie obaj kooperanci startują z zupełnie innego pułapu niż wtedy. Honda wchodzi do gry, w której karty rozdaje ktoś inny (konkretnie Mercedes) i włączenie się do rywalizacji o najwyższe cele zbierze sporo czasu. W trakcie przedsezonowych testów „zaprojektowanego bezkompromisowo pod względem aerodynamiki i silnika” nowego McLarena dręczyły liczne usterki jednostki napędowej, mocno ograniczając program. Wystarczy powiedzieć, że tylko raz udało się przekroczyć barierę stu okrążeń na dzień (w sumie przejechano 380 kółek, niemal tysiąc mniej od Mercedesa), gdyż MP4-30 regularnie się psuł. Na domiar złego na Circuit de Catalunya Alonso przeżył groźną kraksę. W jej efekcie Hiszpan nie weźmie udziału w Grand Prix Australii, a tymczasowo zastąpi go Kevin Magnussen.

Nauka cierpliwości
Być może na razie McLaren nie ma szczególnych powodów do optymizmu, ale zespół zapewnia, że w aucie drzemie ogromny potencjał. Poza szybkim rozwojem silnika Hondy, ekipa mocno liczy również na ściągniętego z Red Bulla speca od aerodynamiki Petera Prodromou (miał już pewien wpływ na projekt MP4-30). Uzupełnieniem układanki są oczywiście doświadczeni kierowcy (w składzie pozostał Jenson Button). Jasne jest jednak, że ten związek wymaga czasu. Zanim McLaren z Honda wyposażą Alonso w najlepszy samochód, Hiszpan musi uzbroić się w cierpliwość. Zdaniem Gerharda Bergera prędzej czy później to wytrwałość kierowcy z Oviedo zostanie nagrodzona. – Jestem przekonany, że Alonso zdobędzie z McLarenem tytuł. Zasłużył na więcej niż dwie korony – twierdzi były as ekipy z Woking. Uprzedzając automatycznie nasuwające się pytanie kiedy, Ron Dennis podkreśla: – To będzie długa wspinaczka i trudno się spodziewać, że pierwszego dnia dopniemy swego. Przed nami stroma góra, ale McLaren do spółki z Hondą zdobywał już ten szczyt.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here