Zwyciężając w Parku Królewskim na Monzy Lewis Hamilton zrewanżował się Nico Rosbergowi za incydent z Belgii w najlepszy możliwy sposób.

Na początek kilka słów o rezygnacji Luki di Montezemolo. Jego odejście to jasny sygnał końca epoki, którą wypełniały fantastyczne sukcesy m.in. Michaela Schumachera. Powodów tej rezygnacji można się domyślać. W ostatnich latach Włoch ciągle tłumaczył porażki swojej ekipy tym, że nie zajmuje się ona budowaniem samolotów, lecz samochodów (to oczywiście przytyk pod adresem Red Bulla). Sęk jednak w tym, że teraz okazało się, iż z przygotowaniem szybkich aut też jest pewien problem. Miejmy tylko nadzieję, że przejściowy…

Na pożegnanie di Montezemolo zespół Ferrari dowodzony od niedawna przez Marco Mattiacciego poniósł spektakularną porażkę na własnym podwórku, tracąc na rzecz Williamsa trzecie miejsce w klasyfikacji konstruktorów. Tifosi pewnie daliby wszystko, żeby cofnąć się w czasie, choćby do 2010 roku, kiedy na torze Monza królował Fernando Alonso. Tym razem o podobnym wyniku Włosi mogli jedynie pomarzyć. Ze złudzeń odarła ich już czasówka, w której Hiszpan przegrał z sześcioma kierowcami korzystającymi z silników Mercedesa, tracąc do Lewisa Hamiltona aż 1,3 sekundy.

Nawet gdybym miał do dyspozycji sto kompletów opon, to i tak nie byłoby lepiej – skwitował z brutalną szczerością dwukrotny mistrz świata. Czarę goryczy przelały rezultaty wyścigu – Alonso odpadł z powodu awarii ERS, a Kimi Räikkönen zajął dziesiąte miejsce, zyskując ostatecznie jedną pozycję dzięki karze 5 sekund dla Kevina Magnussena. Po raz ostatni tak słabo u siebie w domu Włosi zaprezentowali się w 2005 roku – wtedy dziesiątkę zamknął „Schumi”.

Zgoła odmienne nastroje panowały w ekipie Mercedesa, świętującej swój trzeci samodzielny triumf na Monzy. W niedzielę do sukcesów Juana Manuela Fangio (1954-1955) nawiązał Lewis Hamilton, który w Parku Królewskim nie miał sobie równych. Swoje aspiracje Anglik sprecyzował już w kwalifikacjach, sięgając po pole position z przewagą 0,274 sekundy nad Rosbergiem. Z powodu kłopotów z elektroniką na starcie Lewis spadł co prawda na czwartą pozycję, ale potem jechał jak natchniony i wywalczył fantastyczne zwycięstwo. Nie tylko dominował nad swoim kolegą pod względem czystej szybkości, ale sprawił również, że Nico pękł pod presją. Z psychologicznego punktu widzenia wyścig we Włoszech może stanowić przełom w rywalizacji kierowców Mercedesa.

Zostając przy temacie Mercedesa, to muszę przyznać, że nie podejrzewałem Toto Wolffa o donkiszoterię, a tu proszę, Austriak podjął próbę sklejenia czegoś, czego już nie ma (czytaj dobrych relacji Lewisa z Nico). Na nic jednak zdały się zapewnienia, że panowie niż żywią już do siebie urazy za incydent z Belgii. We Włoszech było widać gołym okiem, że Hamilton i Rosberg traktują się jak powietrze, a najbardziej wymowny tego przekład zobaczyliśmy przed dekoracją na podium, kiedy Lewis demonstracyjnie prezentował Nico wyłącznie swoje plecy. Jak widać, szorstka przyjaźń dotyczy nie tylko polskich polityków.

Analizie mowy ciała poddano zresztą także szefa zespołu Mercedesa. Asumpt do różnego rodzaju spekulacji spowodował uśmiech Wolffa zaprezentowany chwilę po błędzie Rosberga. Zapytany później o swoją reakcję, Austriak stwierdził stanowczo, że ujęcie zostało wyrwane z kontekstu. – Uśmiechnąłem się wcześniej, gdy Lewis zbliżył się do Nico – tłumaczył się Toto. Czujecie się przekonani?

Wygląda na to, że w wojnie Rosberga z Hamiltonem kibice Formuły 1 w większości opowiedzieli się po stronie Anglika. Takie wrażenie można było przynajmniej odnieść po wyścigach w Belgii i we Włoszech. W jednym i drugim przypadku Niemiec został bowiem bezlitośnie „wybuczany” przez fanów. – Nie ma w tym nic miłego, ale cóż mogę powiedzieć? Mam nadzieję, że z czasem kibice wybaczą mi ten incydent i puszczą go w niepamięć – odparł Rosberg, pytany o swoje ostatnie, niewątpliwie przykre doświadczenia. Jak widać, zszargana reputacja uwiera. Aż chciałoby się zapytać: Nico, a ojciec nie ostrzegał?

Wracając jeszcze do wyścigu we Włoszech, to poza Lewisem Hamiltonem komplementy należą się przynajmniej kilku kierowcom. W pierwszym rzędzie Felipe Massie, który po kilkunastu miesiącach przerwy wreszcie wrócił na podium. Znakomicie spisał się również (który to już raz?) Valtteri Bottas. Koszmarny start nie przeszkodził Finowi w wywalczeniu czwartej pozycji. Mnie najbardziej spodobał się jednak Daniel Ricciardo. Początkowo Australijczyk jechał jakby był w letargu, potem jednak zdecydowanie się przebudził i zaczął połykać kolejnych rywali, popisując się nadzwyczaj efektownymi manewrami wyprzedzania. Na deser Ricciardo zostawił sobie Vettela, zrzucając czterokrotnego mistrza świata z piątej pozycji. Ciekawe, jak długo jeszcze Seb będzie znosił konkurencję ze strony Daniela?

Na koniec refleksja dotycząca straszenia przez Berniego Ecclestone’a odebraniem Włochom wyścigu na Monzy. Myślę, że nikt nie wziął tego na serio, bo wyrzucenie z kalendarza rundy w „świątyni Ferrari” byłoby dla Formuły 1 nie tyle strzałem w kolano, co prosto w głowę. A trudno Anglika podejrzewać o tego rodzaju skłonności.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here