Po raz pierwszy od 2014 roku dominujący w Formule 1 zespół Mercedes ma godnego siebie rywala. Ekipie, która przez siedem sezonów z rzędu nie dawała rywalom dojść do głosu, zagląda w oczy widmo porażki.

Do końca tegorocznych zmagań pozostaje jeszcze pięć wyścigów – pierwszy z nich w najbliższy weekend w Meksyku – a w klasyfikacji kierowców Max Verstappen z Red Bulla ma dwanaście punktów przewagi nad niepokonanym w ostatnich latach Lewisem Hamiltonem. Zdarzały się sezony, w których walkę próbowało nawiązać Ferrari, jeszcze z Sebastianem Vettelem w kokpicie, ale w 2017 czy 2018 roku Mercedes nabierał wiatru w żagle w drugiej połowie zmagań, odjeżdżając bezradnym rywalom. Teraz Red Bull naciska do samego końca, a Verstappen potrafi być górą nawet na torach, na których tradycyjnie swoją siłą popisywał się Hamilton za kierownicą swojej „Srebrnej Strzały”.

Sytuacja obrońcy tytułu byłaby jeszcze trudniejsza, gdyby nie kilka wyścigów, w których pretendent tracił punkty nie z własnej winy. Sześć okrążeń przed metą Grand Prix Azerbejdżanu w jadącym na czele wyścigu Red Bullu pękła opona. Na Silverstone ostra walka o prowadzenie zakończyła się dla Verstappena w barierach, a Hamilton mimo kary czasowej za doprowadzenie do kolizji wygrał przed własną publicznością. Z kolei na Węgrzech tuż po starcie Valtteri Bottas, zespołowy partner Hamiltona, nabałaganił w pierwszym zakręcie i doprowadził do karambolu z udziałem kilku samochodów z czołówki. Verstappen uszkodzoną maszyną zajął dziewiąte miejsce, a jego rywal był drugi.

W metryce dzieli ich dwanaście lat, czyli całe wyścigowe pokolenie. Kiedy Hamilton zdobywał w sezonie 2008 pierwszy ze swoich siedmiu mistrzowskich tytułów, jeszcze za kierownicą McLarena, jedenastoletni Verstappen jeździł gokartami pod czujnym i surowym okiem swojego ojca Josa, byłego kierowcy Formuły 1. Od tamtej pory Hamilton pobił lub wyrównał niemal wszystkie najważniejsze rekordy w mistrzostwach świata – siedem tytułów (jak Michael Schumacher), ponad sto pole position (drugi na liście „Schumi” zdobył 68), równa setka zwycięstw wobec 91 Schumachera, 177 wizyt na podium przy 155 na koncie niemieckiego arcymistrza.

Trwająca od 2014 roku obecna era technologiczna w Formule 1 – z hybrydowymi, turbodoładowanymi jednostkami napędowymi – w całości należy do Mercedesa, prawie w całości do Hamiltona. Tylko w sezonie 2016 przegrał walkę o mistrzostwo, z zespołowym partnerem Nico Rosbergiem. Towarzysząca walce z nim presja była tak duża, że Rosberg od razu po zdobyciu tytułu zakończył karierę. Verstappen zaliczał wtedy swój drugi sezon startów w Formule 1 i wygrał Grand Prix Hiszpanii. W wieku 18 lat został najmłodszym zwycięzcą, wykorzystując zderzenie Hamiltona i Rosberga. W kolejnych latach błyskawicznie dał się poznać jako zawodnik, który w walce na torze nie boi się nikogo. Bardziej doświadczeni rywale oskarżali go o agresywną jazdę, ale Verstappen dopiął swego: nauczył ich, że często lepiej mu ustępować niż próbować się bronić. W jego przypadku o żadnej presji mowy być nie może, od najmłodszych lat był przygotowywany do walki i zwyciężania za wszelką cenę.

Zastanawiano się, jak młody Holender podejdzie do pojedynków na torze, gdy w grę będzie wchodził mistrzowski tytuł, a nie sukcesy w pojedynczych wyścigach – bo do tej pory na więcej nie pozwalał mu sprzęt. Sezon 2021, z Red Bullem walczącym z Mercedesem jak równy z równym, przyniósł odpowiedź. Verstappen podejścia nie zmienił i kilka tegorocznych incydentów pokazało, że trafił swój na swego. Hamilton też nie zwykł odpuszczać w walce koło w koło, chociaż na początku tegorocznych zmagań kilkakrotnie to on wykazał się większą przezornością i ustępował rywalowi pola.

Kibice otrzymali zatem fantastyczną batalię z udziałem dwóch najlepszych zespołów i ich bezkompromisowych liderów. Doszło do tego trochę przypadkowo, bo to miał być sezon przejściowy, ostatni przed mającą zmienić oblicze Formuły 1 rewolucją techniczną. Nikt nie nastawiał się na zmianę układu sił, ale drobne zmiany w przepisach aerodynamicznych sprawiły, że Red Bull dostał skrzydeł, a Mercedes złapał zadyszkę. Przydały się też wysiłki Hondy, dostarczającej Red Bullowi jednostkę napędową. Japończycy co prawda oficjalnie odchodzą z Formuły 1 po tym sezonie, ale na pożegnanie przygotowali jeszcze silnik, który w połączeniu z tradycyjnie znakomitym nadwoziem Red Bulla daje Verstappenowi argumenty w walce o tytuł.

Po stronie Mercedesa jest mistrzowski impet z poprzednich lat, doskonałe zaplecze przyzwyczajonego do zwyciężania zespołu, determinacja Hamiltona oraz jego doświadczenie w walce o najwyższą stawkę. Dobrą robotę wykonuje także Bottas, podczas gdy jego odpowiednik z Red Bulla, Sergio Pérez, co prawda jest doświadczonym zawodnikiem, ale dopiero teraz dostał do rąk samochód z najwyższej półki i nie prezentuje w nim równej formy.

Red Bull jest głodny sukcesów po wielu latach posuchy i też wie, jak zwyciężać – przed erą hybrydową to oni byli niepokonani, zdobywając z Sebastianem Vettelem cztery mistrzowskie dublety z rzędu. W osobie Verstappena mają piekielnie szybkiego kierowcę, który na torze nie boi się nikogo. Nigdy przedtem nie walczył o tytuł, ale o psychikę Holendra wszyscy zdają się być spokojni. Na papierze przewagę szybkości i wszechstronności na zróżnicowanych torach ma Red Bull, ale na tym etapie każda awaria, każdy błąd, każdy stracony punkt może okazać się już nie do odrobienia. W decydującej rozgrywce liczyć się będzie każdy szczegół, zwłaszcza że w kalendarzu mamy jeszcze dwa zupełnie nowe, nieznane nikomu tory, w Katarze i Arabii Saudyjskiej.

Artykuł opublikowany w dzienniku „Rzeczpospolita”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here