Piątek na Interlagos stał pod znakiem czerwonych flag i nowej nawierzchni toru – przynajmniej od czysto sportowej strony. Zmęczone podzespoły w wielu samochodach zaczynają się poddawać, ale tuż po drugim treningu wszyscy robili dobre miny do złej gry i zapowiadali, że kar za nadprogramowe użycie nie będzie. Także w Ferrari, gdzie Fernando Alonso bawił się w strażaka i gasił będący u kresu wytrzymałości silnik.

Scuderia już w Austin rozważała przyjęcie kary za kompletną szóstą jednostkę napędową, ale ostatecznie postawiono na żonglerkę sfatygowanymi podzespołami. Sądzę jednak, że w przypadku każdego będącego na limicie samochodu lepiej byłoby przyjąć karę na Interlagos niż w podwójnie punktowanym wyścigu w Abu Zabi. Zobaczymy zresztą, co przyniesie sobota.

Jeśli chodzi o nawierzchnię, to wyciskany ze świeżego asfaltu śliski olej znacznie utrudnił zadanie wielu kierowcom – Danielowi Juncadelli na tyle skutecznie, że Sergio Pérez przejechał w piątek okrągłe zero kilometrów. Hiszpan uderzył w barierę przodem, ale nagłe zatrzymanie samochodu w ciepłych warunkach zakłóciło chłodzenie hydrauliki i mechanicy spędzili resztę dnia na pracy wokół jednostki napędowej.

Przy temperaturze nawierzchni sięgającej 60 stopni przegrzanie miękkiej mieszanki i pęcherze na powierzchni opon nie powinny nikogo dziwić. To był interesujący dzień jeśli chodzi o pracę z ogumieniem, bo śliska nawierzchnia sprzyjała ziarnieniu, a upał przegrzewaniu. Na szczęście reszta weekendu ma być chłodniejsza. – Na przednich oponach pojawiały się pęcherze, a na tylnych ziarnienie – wyliczał Rob Smedley z Williamsa. – Sądzę, że to normalne przy takiej temperaturze nawierzchni.

Patrząc na zniszczone opony z miękkiej mieszanki, warto sobie przypomnieć żądania kierowców wysunięte po nominowaniu przez Pirelli pośrednich i twardych opon. W reakcji na naciski ze strony zawodników (prym wiódł Felipe Massa) dostawca zdecydował się na zejście o szczebel niżej w skali miękkości i zamiast twardej mieszanki przywieziono miękką. Czekam na pierwsze skargi zawodników…

W kwestii formy poszczególnych zespołów na czele mamy oczywiście Mercedesy, ale stosunkowo krótkie okrążenie w połączeniu z relatywnie dużą wysokością nad poziomem morza może ułatwić zadanie rywalom. W podobnych warunkach na Red Bull Ringu mistrzowski duet poniósł wszak jedyną w tym sezonie porażkę w kwalifikacjach. Mimo wszystko tutaj bym na to nie liczył, ale pomarzyć zawsze wolno… Nie to, że miałbym coś przeciwko kierowcom Mercedesa, ale odrobina urozmaicenia jest zawsze mile widziana.

Na koniec jeszcze krótki komentarz do wydarzeń spoza toru. Szkoda, że administratorzy Manora/Marussi musieli się już poddać i zamknęli teatrzyk. W zeszłym roku zespołowi udało się wydźwignąć na 10. miejsce w klasyfikacji konstruktorów, a teraz dzięki rewelacyjnym punktom Jules’a Bianchiego mogło być jeszcze lepiej. Niestety, rosyjski właściciel wyciągnął wtyczkę od razu po spełnieniu swojej ambicji, czyli startu w Soczi, a później nie chciał się zgodzić na proponowane przez chętnych inwestorów kwoty. Jasne, lepiej zniszczyć wysiłek kilkuset ludzi i pozbawić ich pracy, kiedy przełom i realne wejście na wyższy poziom było w zasięgu ręki.

Sytuacja w Caterhamie zrobiła się żałosna. Rozumiem i doceniam inicjatywy w postaci publicznego zbierania pieniędzy na szczytne cele, ale zwracanie się do fanów z kwestą na dokończenie sezonu po to, żeby administrator miał większe szanse na sprzedaż aktywów lub spłacenie wierzycieli jest lekką przesadą. Nie chcę być złym prorokiem, ale nawet po zebraniu 2,35 miliona funtów i starcie w Abu Zabi spodziewam się, że będzie to ostatni występ ekipy.

Dla mnie ważny jest każdy zespół startujący w F1 i mam dobrych znajomych z dawnych lat w Caterhamie, ale nie podpisuję się pod taką metodą ratunku.

Swój plan ratunkowy ma też Sauber. Przychody od szwedzkich i brazylijskich sponsorów Marcusa Ericssona i Felipe Nasra pomogą przetrwać, nawet jeśli Adrian Sutil i Giedo van der Garde będą twardo upominać się o swoje i trzeba będzie spłacić ich kontrakty. Pieniądze zawsze miały dużo do powiedzenia w F1, ale wraz z kurczącą się stawką proporcje na korzyść pay driverów robią się mocno niepokojące, ale niektórzy po prostu nie mają wyjścia. Tak postąpiła Marussia, rozwiązując kontrakt z Timo Glockiem i wystawiając jego fotel „na sprzedaż” po sezonie 2012. To było jedyne wyjście, ratujące zespół przed upadkiem. Teraz już wiemy, że było to jedynie przedłużenie agonii. Oby w przypadku Saubera historia miała lepsze zakończenie i szwajcarska ekipa zaczęła podążać we właściwym kierunku.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here