To będzie szczególna Grand Prix jeśli chodzi o wspomnienia związane z Michaelem Schumacherem. Dokładnie 25 lat temu przyszły siedmiokrotny mistrz świat zadebiutował w Formule 1, z miejsca skupiając na sobie uwagę całego sportowego świata. Świetnie pamiętam tamten weekend. 22-letni młodzian z Kerpen (jak to brzmi w czasach Maksa Verstappena…) pojawił się w stawce w trybie awaryjnym, zastępując w kokpicie Jordana Bertranda Gachota, który wylądował w więzieniu za potraktowanie grożącego mu taksówkarza gazem łzawiącym.

Przy okazji nie obyło się bez drobnego oszustwa. Menedżer Willi Weber zapewnił bowiem Eddiego Jordana, że jego podopieczny zna pętlę w Ardenach jak własną kieszeń, co było wierutną bzdurą, ale nie miało żadnego znaczenia.

Przed wyjazdem do Spa Niemiec zaliczył krótkie testy, po których dyrektor techniczny Jordana Gary Anderson i menedżer zespołu Trevor Foster nie mieli wątpliwości – ten chłopak to diament i nie można go wypuścić z rąk. – Na pierwszym okrążeniu pomyślałem: „nie idzie ci, to koniec”. Na drugim: „nie jest źle”, ale na trzecim czułem się już naprawdę komfortowo – przyznawał Michael po latach. Jeszcze tego samego dnia „Schumi” poprawił rekord regularnego kierowcy irlandzkiej stajni, Andrei de Cesarisa. Była moc.

Wolny Prost
Wijącego się w Ardenach toru Schumacher oczywiście nie znał. W poznaniu jego tajników miał mu pomóc jego włoski kolega, ale zajęty negocjacjami w sprawie kontraktu nie znalazł dla niego czasu. W rezultacie Niemiec poznawał legendarną pętlę Spa-Francorchamps przy pomocy roweru. To wystarczyło. W piątek był szybszy od De Cesarisa o sekundę, przy okazji podpadając Alainowi Prostowi. – Był wolny i znajdował się na mojej drodze – odparł młokos, poproszony o wyjaśnienia w sprawie incydentu z udziałem ówczesnego lidera stajni Ferrari.

W kwalifikacjach Schumacherowi poszło znakomicie. Jordan 191 był niezłym samochodem, ale siódme miejsce startowe zrobiło piorunujące wrażenie na całej F1 – poczynając od znokautowanego de Cesarisa, skończywszy na urzędującym mistrzu świata, czyli Ayrtonie Sennie. Znakomite wrażenie z soboty umocnił w niedzielę rano, uzyskując czwarty rezultat rozgrzewki – zaledwie 0,2 sekundy za Senną!

Na zieloną trawkę
Zapowiadało się sensacyjne popołudnie. Tyle tylko, że w wyścigu Schumacher przejechał zaledwie kilkaset metrów, ponieważ w jego samochodzie zawiodło sprzęgło. Co mogło się wydarzyć, możemy jedynie podejrzewać. Warto z pewnością pamiętać jednak o tym, że jeszcze trzy okrążenia przed metą drugie miejsce zajmował niejaki Andrea de Cesaris.

Uwolniony potencjał natychmiast przejął Benetton, poszukujący przeciwwagi dla zaawansowanego wiekiem Nelsona Piqueta. „Schumi” błyskawicznie odesłał zresztą trzykrotnego mistrza świata na „zieloną trawkę”,  znacznie przyspieszając jego emeryturę. Bywa…

Seryjne sukcesy
A wracając do Spa-Francorchamps, co się odwlecze, to nie uciecze. Rok po debiucie Schumacher sięgnął po swoje pierwsze zwycięstwo w F1. W koszmarnych warunkach, panujących tego dnia na belgijskim torze, Michael odesłał z kwitkiem Nigela Mansella, Ricardo Patrese, Ayrtona Sennę i całą resztę towarzystwa, wskakując na najwyższy stopień podium. Pierwszy, ale nie ostatni raz.

Dwa lata później „Schumi” znowu pierwszy przekroczył linię mety, ale odebrano mu zwycięstwo, ponieważ deska znajdująca się pod podłogą jego Benettona okazała się zbyt mocno zużyta. Powód? Piruet w trakcie wyścigu. Za błędy się płaci, czasami zbyt wysoką cenę. Niepowodzenie Niemiec wynagrodził sobie z nawiązką w 1995 roku, zwyciężając po starcie z szesnastej pozycji. To był pokaz wyjątkowego kunsztu i determinacji Schumachera, który na śliskiej nawierzchni bronił się na slickach przed jadącym na deszczówkach Damonem Hillem. Dzisiaj za niektóre numery Michael pewnie oberwałby karę, ale wtedy uszło mu to płazem.

David, ty…
Dalej sprawy potoczyły się lotem błyskawicy. W 1996 i 1997 roku – już do spółki z Ferrari – „Schumi” dorzucił do kolekcji kolejne dwa zwycięstwa, choć faworytami wyścigów byli kierowcy Franka Williamsa. Niewiele brakowało, żeby Niemiec ustrzelił czwartą wygraną w Belgii z rzędu, ale pech (zrządzenie losu, karma, czy jakkolwiek to nazwiemy) chciał, że na jego drodze wyrósł David Coulthard.

W strugach ulewnego deszczu Michael nie zauważył, że dublowany Szkot zdjął nogę z gazu i wjechał w rozciągającego za sobą wodną kurtynę McLarena. Na trzech kołach Schumacher dotarł do alei serwisowej, po czym ruszył do garażu rywali, by wymierzyć Coulthardowi sprawiedliwość. Do rękoczynów nie doszło tylko dlatego, że panów skutecznie rozdzielili członkowie obu zespołów.

W siódmym niebie
Na piątą wygraną w Spa Michael czekał do 2001 roku. Warto było uzbroić się w cierpliwość. W tak ważnym dla siebie miejscu, Niemiec odniósł swoje 52. zwycięstwo w karierze, bijąc tym samym należący do Alaina Prosta ówczesny rekord.

Po raz ostatni Schumacher wskoczył na najwyższy stopień podium po Grand Prix Belgii w 2002 roku. Może to odrobinę zaskakujące, ale wtedy też jedyny raz w swojej karierze rozpoczynał wyścig na Spa z pole position. No cóż, kwalifikacje w Ardenach nie stanowiły jego domeny. Zdecydowanie.

Nigdy więcej nie zdołał także wygrać w Belgii. Skutecznie przeszkodził mu w tym Kimi Räikkönen. Przepiękna sceneria Spa-Francorchamps stała się za to areną jego ostatniej koronacji w F1. Druga pozycja w pełni mu jednak wystarczyła, żeby znaleźć się – dosłownie i w przenośni – w siódmym niebie.

Okazja
Michael zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach Formuły 1. Jego osiągnięcia budzą szacunek i stanowią punkt odniesienia dla obecnych i przyszłych pokoleń kierowców. Do tego nikogo chyba nie trzeba przekonywać. Podobnie jak do tego, że nie był aniołem. Ale dzisiaj nie ma to wielkiego znaczenia. Ważne jest tylko to, że ten człowiek toczy teraz najważniejszą walkę swojego życia. Nierówną walkę. W ten weekend, w miejscu, które tak wiele dla Michaela znaczyło, które wyznaczało kamienie milowe jego kariery, mamy znakomitą okazję, żeby nasze myśli pobiegły w jego stronę. Pamiętajmy o nim.

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here