Mnożenie punktów przez dwa w finale sezonu jest równie wspaniałym pomysłem jak na przykład wprowadzenie w piłce nożnej podwójnego liczenia goli zdobywanych w ciągu ostatniego kwadransa meczu. Prawda, że wtedy gra byłaby bardziej emocjonująca?

Od samego początku byłem przeciwnikiem sztucznego przedłużenia emocji w taki sposób. Zdaje się, że nawet pomysłodawcy to zrozumieli, bo w przyszłym sezonie wszystko ma wrócić do normy. Najlepsze jest to, że nawet bez tego absurdalnego przepisu losy mistrzostwa rozstrzygnęłyby się dopiero w Abu Zabi. Tyle, że byłaby większa szansa na to, że tytuł trafi w ręce kierowcy, który w przekroju całego sezonu bardziej sobie zasłużył na mistrzostwo.

Każdy system punktacji ma swoje minusy, a jednocześnie jest jednakowy dla wszystkich. Trudno zatem mówić o tym, że ktoś bardziej lub mniej zasługuje na tytuł: pod względem punktacji wszyscy mają równe szanse. Przyznam jednak, że niejedno wieczorne spotkanie z kolegami upłynęło pod znakiem zażartych sporów, czy w sezonie 1998 mistrzostwo powinien był zdobyć Mika Häkkinen, czy może jednak Michael Schumacher? A w 1996? W 1989, 1984, 1982…? Albo w 2008? I 2007?

Za kilkadziesiąt lat zagorzali miłośnicy Formuły 1 mogą przy takich okazjach wspominać przede wszystkim sezon 2014, jeśli w niedzielę Lewis Hamilton po raz drugi w karierze przegra niemal stuprocentową piłkę meczową. Jak bowiem podsumować mistrzostwa, w których tytuł zgarnąłby kierowca mający na koncie połowę zwycięstw rywala, za to rekordową liczbę drugich miejsc? W sporcie drugi jest pierwszym przegranym, a trzeba uczciwie przyznać, że pod względem tempa Nico Rosberg jest przeważnie wolniejszy od swojego zespołowego partnera.

Podwójne punkty sprawiają, że ewentualny figiel ze strony techniki – nawet prawdopodobny, biorąc pod uwagę dotychczasowe wyścigi oraz poziom wyeksploatowania jednostek napędowych przed finałem sezonu – będzie jeszcze bardziej bolesny. Jasne, awarie też są wpisane w charakterystykę tego sportu, ale nadawanie jednemu wyścigowi dwa razy większej rangi – już nie. Przy normalnej punktacji Rosberg nadal miałby szansę na tytuł, ale dużo mniejszą niż ma w rzeczywistości.

Wreszcie: dlaczego akurat Abu Zabi? Skoro już któryś wyścig ma być liczony podwójnie, to niech będzie to klasyk. Monako, Monza i Spa nie wchodzą w grę, ale może Interlagos? Tam przynajmniej można popełnić kosztowny w skutkach błąd i może popadać (jak szaleć, to szaleć – niech loteria będzie jeszcze większa), a na Yas Marina? Pieniądze szejków przemówiły…

Cóż, możemy sobie narzekać, ale nie mamy żadnego wpływu na taki stan rzeczy. A może są wśród nas wielcy fanatycy Rosberga, którzy mimo wszystko popierają ideę podwójnych punktów w Abu Zabi? 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here