Jeden zespół, dwaj kierowcy, masa obowiązków. Poza rozdawaniem autografów Sebastian Vettel i Mark Webber muszą też odpowiadać na pytania dziennikarzy. Jeden z nich jest w wyraźnie lepszym humorze. Zgadnijcie, który?

Podczas treningów, kwalifikacji czy wyścigu wszyscy kierowcy Formuły 1 wyglądają dość podobnie: ot, kolorowy kask wystający z kokpitu, czasami wysunięta w geście frustracji czy triumfu dłoń, od czasu do czasu kilka zdań przez radio pokładowe na temat zachowania samochodu czy taktyki. Na ekranie telewizora zawodnicy zdają się być wyprani z emocji i czysto ludzkich odruchów. Na szczęście nawet podczas krótkich spotkań prasowych w czasie weekendu można nieco lepiej poznać nastroje czołowych kierowców w stawce.

W każde czwartkowe popołudnie przez mniej więcej półtorej godziny dziennikarze niczym stado lemingów uganiają się po padoku, a dyktafony rozgrzewają się do czerwoności. Zespoły pracują według ściśle określonych harmonogramów, ustalanych wewnątrz każdej ekipy. Żurnaliści muszą się do tego dostosować: kierowcy poświęcają im z reguły nie więcej niż 10 minut i często zdarza się, że w tym samym czasie kilku zawodników ma swój „czas dla prasy”. Czwartkowa rundka po pomieszczeniach gościnnych czołowych ekip w Abu Zabi wymagała niezłej koordynacji czasowej, za to pozwoliła poznać skrajnie różne nastroje u głównych bohaterów tego weekendu.

Pomiędzy 15:50 i 17:10 czasu miejscowego swoje dziesięciominutowe sparingi z dziennikarzami zaliczyła cała czołówka. Obchód pomieszczeń gościnnych poszczególnych zespołów zaczął się od Red Bulla, gdzie na pytania odpowiadał Mark Webber. Dawno nie widziałem Australijczyka w tak podłym nastroju. Gdzieś zniknął jego donośny głos, tempo wypowiedzi wyraźnie spadło i najwyraźniej drugi kierowca Red Bulla był czymś przybity lub po prostu zmęczony frustrującym sezonem. Założył nogę na nogę i skubał sznurowadło, powoli cedząc słowa o nieudanym sezonie. Nie zmieniło się tylko charakterystyczne, australijskie „mate” („koleś”), wtrącane w niemal każdej odpowiedzi. Tak, chce jeszcze wygrać wyścig w tym sezonie i nie, nie odpowiadają mu opony Pirelli. – Wolałem japoński „towar” – stwierdził. Nutka czarnego humoru pojawiła się dopiero pod koniec: – Mam nadzieję, że w przyszłym roku nie będziemy rozmawiać w tak ponurej atmosferze – powiedział Webber. Cóż, płonne mogą być jego nadzieje…

Tuż po zakończeniu spotkania na zapleczu pomieszczeń gościnnych Red Bulla trzeba było podjąć szybką decyzję: Nico Rosberg czy Felipe Massa? Oba spotkania rozpoczynały się o 16:00, wybór pada na Massę. Brazylijczyk też sprawia wrażenie zmęczonego – zwłaszcza, że co rusz powracają te same tematy. – Nie zrobiłem nic złego w Indiach, to nie był mój błąd – kierowca Ferrari po raz n-ty opowiada o kolejnym starciu z Lewisem Hamiltonem. Oczywiście musiało się pojawić pytanie o plotki dotyczące przyszłości Brazylijczyka w Scuderii. – Tak jest co roku – udziela Massa swojej standardowej odpowiedzi.

Czas na kolejną decyzję: Jenson Button czy Sebastian Vettel? Choć tegoroczna forma Anglika zasługuje na podziw, wybieram mistrza świata. Zaplanowane na 16:20 spotkanie się opóźnia, więc w oczekiwaniu na Sebastiana można uciąć sobie pogawędkę z kolegami z innych krajów. Fiński dziennikarz mówi mi, że powrót Kimiego Räikkönena jest już niemal przesądzony, a Niemcy w oczekiwaniu na swojego ulubieńca budują piramidę ze stojących na stoliku puszek Red Bulla. Wreszcie zjawia się Vettel, w nieodłącznej asyście rzeczniczki prasowej. To norma w F1: każdemu kierowcy towarzyszy pracownik działu PR, który skrzętnie nagrywa przebieg wszystkich spotkań z dziennikarzami.

Mistrz jest wyraźnie rozluźniony, w świetnym humorze. Na pytanie, czym różni się Sebastian Vettel sprzed roku od tegorocznego, odpowiada: – Mam inną fryzurę. Przypomina, że rok temu jego największym marzeniem było zdobycie mistrzowskiego tytułu. Gdy pytam go, o czym marzy teraz, przez dobre parę minut z uśmiechem na twarzy opowiada o dążeniu każdego kierowcy do zwyciężania. Nie myśli o biciu kolejnych rekordów. – Nie można na tym się skupiać – mówi, patrząc głęboko w oczy. – Trzeba myśleć o jak najszybszej jeździe. Kiedy koncentrujesz się na pobiciu jakiegoś rekordu i myślisz tylko o tym, na pewno ci się nie uda.

Pod względem nastroju widać duży – i zrozumiały – kontrast pomiędzy zespołowymi kolegami z Red Bulla. Jeden ma cały świat u stóp, drugi chyba zdaje sobie sprawę, że jedyną szansę na zdobycie mistrzostwa świata pogrzebał rok temu. Teraz, gdy jego młodszy partner jest na fali i emanuje pewnością siebie, Webberowi będzie bardzo trudno znów się do niego zbliżyć.

W kategorii dobrego humoru przodował jednak Fernando Alonso. Wokół asa Ferrari jak zwykle zgromadził się tłum dziennikarzy (na pewno pomógł w tym fakt, że jego czas dla mediów nie kolidował z żadnym innym czołowym zawodnikiem, więc nie trzeba było wybierać…). Hiszpan jest w świetnym nastroju i z tropu nie zbijają go nawet pytania o odczucia, które towarzyszyły powrotowi na tor, gdzie rok temu przegrał mistrzostwo świata.

– Odpowiedź na pewno będzie śmieszna – zastrzegł Alonso z szerokim uśmiechem, który nie schodził mu z twarzy przez resztę wypowiedzi. – Przyjechałem tu wczoraj wieczorem i położyłem się spać. Rano wstałem i poszedłem na hotelowy basen. Zobaczyłem stamtąd padok, cumujące jachty i kolory, pomalowany na niebiesko asfalt na zewnętrznej stronie zakrętów. Pomyślałem sobie: cóż za cudowne miejsce do ścigania! Lot też był w porządku. Przylecieliśmy tu po Indiach i Korei, gdzie nie było tak fajnie. Tam podróż była koszmarna, mało wygodny przelot i pięć godzin w samochodzie. Tu od razu pomyślałem, że jest fantastycznie. Dziwne, bo rok temu przegraliśmy tu mistrzostwo, ale takie było moje pierwsze wrażenie. Może jutro zmienię zdanie.

Po pełnych humoru i pozytywnej energii spotkaniach z Vettelem i Alonso nadszedł finałowy etap półtoragodzinnej wędrówki dziennikarskiego stadka. Pomieszczenia gościnne McLarena i w roli głównej Lewis Hamilton. Obowiązkowa czapeczka, ale w parze z nią ciemne okulary, spuszczona głowa i wyraźny dystans do żurnalistów. Wiele mówiąca wypowiedź na temat „cudownego” życia zespołowego kolegi, który ma wokół siebie to, co potrzebne jest do spokojnego skupienia się na jeździe. – Jego ojciec jest na każdym wyścigu, ma menedżera, dziewczynę i przyjaciół, to daje mu szczęście – wylicza ponurym tonem Hamilton. – Ja tak miałem w pewnym momencie, ale straciłem ten swój „ochronny bąbel” i pracuję nad jego odzyskaniem.

Dość odważne wyznanie, a może za bardzo przyzwyczaiłem się do innego wielkiego sportowca, który potrafi wyraźnie oddzielić życie prywatne od startów na torze i do szybkiej jazdy nie potrzebuje mieć na torze przyjaciół czy dziewczyny? Jednocześnie Hamilton zastrzegł, że nigdy nie korzystał i nie zamierza korzystać z pomocy psychologa sportowego, ale może taki krok by mu się przydał? Na szczęście pod koniec pojawia się delikatna nutka humoru. – Unikać Felipe Massy – odparł Lewis na pytanie o cel na kończące sezon wyścigi.

Półtoragodzinny maraton pytań i odpowiedzi z czołówką dobiegł końca i wreszcie jest czas na chwilę refleksji. W kokpicie każdego kolorowego samochodu Formuły 1 nie zasiada bezduszny cyborg. Zawodnicy ulegają nastrojom, mogą mieć lepszy lub gorszy humor. Jedni starają się to ukrywać, inni otwarcie dają do zrozumienia, że coś ich gryzie – jedni mówiąc bardziej wprost, inni za pomocą mowy ciała. Środowisko kierowców jest fascynującą kolekcją wielkich indywidualności, które mimo wielu wspólnych cech bardzo się między sobą różnią.

W tournée po padoku toru Yas Marina zabrakło mi jednej pozycji, na którą trzeba będzie poczekać do soboty. Eric Boullier w czwartek i piątek odpoczywa od dziennikarzy i w jego grafiku nie ma ani jednego spotkania z mediami. W padoku huczą pogłoski, że decyzja odnośnie obsady kokpitów w ekipie Lotus została już podjęta…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here