Zwycięzca z Malezji nie liczy na powtórkę w Chinach.

Tifosi liczą na na prawo serii. Jeśli Sebastian Vettel powtórzy wynik z Malezji, to nie tylko obejmie prowadzenie w klasyfikacji mistrzostw świata, ale też zrówna się w tabeli wszech czasów z Ayrtonem Senną. Nowy lider Scuderii ma na koncie czterdzieści wygranych Grand Prix, o jedną mniej niż legendarny Brazylijczyk. Jednak sam zainteresowany ostrożnie podchodzi do swoich szans. Powodów do obaw nie widzi także Lewis Hamilton, którego zdaniem szum wokół malezyjskiej porażki był przesadzony.

– To nie był nasz najlepszy weekend – przyznał lider punktacji. – Wiele rzeczy zrobiliśmy źle i można było zrobić je lepiej. Jednak to nie była wielka porażka, ludzie zdecydowanie rozdmuchali sprawę i mam nadzieję, że w ten weekend wszystko wróci do normy. Nawet jeśli to był trudny weekend dla nas, to i tak zajęliśmy drugie i trzecie miejsce.

Optymizm mistrza i trzykrotnego zwycięzcy zawodów o Grand Prix Chin jest uzasadniony, bo swój udział w malezyjskim triumfie Scuderii miały upalne warunki i łagodna dla opon charakterystyka Ferrari oraz strategia – można się spierać, czy Mercedes nie powinien był podzielić strategii podczas neutralizacji i ściągnąć tylko Hamiltona. Wszak Nico Rosberg jechał za Vettelem i był czas na to, by zostawić go na torze, by „pilnował” lidera.

Niemniej jednak warto wsłuchać się w wypowiedź Toto Wolffa, który na gorąco po GP Malezji mówił o pobudce i ostrzegawczym dzwonku dla rozleniwionego dominacją zespołu. Vettel pojechał doskonały wyścig, a o wyścigowym tempie Ferrari świadczył też wynik Kimiego Räikkönena: czwarta lokata po spadku na koniec stawki po pierwszym okrążeniu.

Być może w mniej ekstremalnych warunkach pod Szanghajem, gdzie zamiast upału dominuje smog znad przemysłowych przedmieść wielkiego miasta, Ferrari nie będzie miało podejścia do Mercedesów. Scuderia jest bliżej mistrzów świata pod względem tempa wyścigowego, a straty z soboty często okazują się niemożliwe do odrobienia.

Jak na sukces swojej niedawnej ekipy zareagował Fernando Alonso? Hiszpan twierdzi, że jeszcze nie żałuje decyzji o opuszczeniu szeregów Scuderii i zmieni zdanie dopiero wtedy, gdy Ferrari zdobędzie mistrzowski tytuł. – Spędziłem pięć lat w Ferrari i trzy razy byłem drugi [w mistrzostwach], nie chciałem powtarzać tego po raz czwarty – mówił kierowca McLarena. – Jeśli wygrają mistrzostwa, to może zmienię zdanie, ale jeśli będą drudzy czy trzeci, to sądzę, że będę zadowolony z mojej decyzji.

Czyli wszyscy zadowoleni: w Maranello też jakoś nie widać, żeby ktoś płakał po Alonso. Co ciekawe, Hiszpan zapowiedział, że zamierza zakończyć karierę w McLarenie. To samo słyszeliśmy za czasów jego startów w Ferrari.

Z kolei Dietrich Mateschitz potwierdził wcześniejsze słowa złotoustego doktora Helmuta Marko i ponownie zagroził odejściem Red Bulla z Formuły 1, jeśli zespół nie będzie dysponował zwycięskim pakietem. – Zostaniemy w F1 tylko wtedy, jeśli będziemy mieli konkurencyjny zespół, a do tego potrzebujemy konkurencyjnej jednostki napędowej – powiedział właściciel austriackiej firmy.

Właśnie tak wygląda różnica pomiędzy biznesmenami, traktującymi Formułę 1 jako okazję do zarobku i lansu, a prawdziwymi ludźmi wyścigów. Peter Sauber, Frank Williams, McLaren z Ronem Dennisem czy Martinem Whitmarshem, Ferrari – wszyscy znają gorycz porażki i mają za sobą trudne, katastrofalne sezony. Jednak nie grozili odejściem, zaciskali zęby i przetrzymywali każdy ciężki okres. Przegrywać też trzeba umieć.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here