Po minach niekoniecznie to widać, ale każdy z tych trzech panów ma powody do radości.

Formuła 1 nie przestaje zaskakiwać: na często krytykowanym (nie tylko przeze mnie) torze Yas Marina wreszcie zobaczyliśmy pasjonujące zawody z interesującym rozstrzygnięciem, które ucieszyło chyba wszystkich kibiców – oczywiście poza fanami Lewisa Hamiltona, którym przed wyścigiem nieopatrznie doradziłem chłodzenie szampana…

Kierowca McLarena miał zwycięstwo w kieszeni, ale kolejny raz na drodze stanęła technika: usterka elektryki spowodowała przerwanie pracy pompy paliwa i biedny silnik Mercedesa nie miał już co „jeść”. Do tego momentu Hamilton jechał perfekcyjny wyścig i jedyne, do czego można było się przyczepić, to błąd na drugim okrążeniu. Kierowca dał się zaskoczyć zimnym oponom i w Zakręcie 8 ratował się ucieczką na pobocze. Dwadzieścia lat temu zagrzebałby się w żwirze, ale na współczesnych torach takie przygody nie grożą niczym poważnym. Kimi Räikkönen był odrobinę za daleko i Hamilton utrzymał prowadzenie, po czym zaczął stopniowo zwiększać przewagę nad kierowcą, który pięć lat temu sprzątnął mu sprzed nosa mistrzowski tytuł, którego Lewis nie miał prawa przegrać.

Jeszcze przed połową dystansu srebrny McLaren zatrzymał się na poboczu, a Fin przejął rolę uciekającego królika i spokojnie dowiózł zwycięstwo do mety. Szkoda, że wygrał akurat w Abu Zabi – na torze, na którym trzy lata temu kończył przygodę z Ferrari i F1. Räikkönen na podium, jak to zresztą ma w zwyczaju, najpierw łyknął z butli, a dopiero potem zabrał się za polewanie rywali. Niestety, nie był to szampan, tylko – jak nakazuje muzułmańska tradycja – bezalkoholowy napój. Na pierwsze procenty trzeba było zatem trochę poczekać, ale już godzinkę po wyścigu triumfator opuszczał garaż Lotusa z flaszeczką piwa w garści.

Nie ukrywam, że bardzo się cieszę z wygranej Räikkönena. Okazuje się, że po paru latach rozbratu z Formułą 1 można nie tylko od czasu do czasu dojeżdżać na podium, ale nawet wygrywać. Pewnie nie musielibyśmy tak długo na to czekać, gdyby Kimi w poprzednich wyścigach lepiej sobie radził w kwalifikacjach. Przyznać trzeba, że na tle mniej doświadczonego i w gorącej wodzie kąpanego Romaina Grosjeana wypadał w sobotnie popołudnia blado, ale po pierwsze nigdy nie próbował ściemniać i jeśli popełnił błąd, to mówił o tym wprost, a po drugie w niedzielnej walce z reguły nadrabiał chociaż część strat z czasówek. Nowy wydech Lotusa jest z wyścigu na wyścig coraz bardziej dopracowany, inżynierom udało się ograniczyć spadek mocy, a niedzielny triumf Kimiego doda skrzydeł całej ekipie z Enstone, czekającej na kolejną wygraną od sezonu 2008.

Fernando Alonso dostał w sobotni wieczór niespodziewany prezent, ale – tak jak zapowiadałem – nie na wiele się to zdało. Ferrari jest zbyt wolne w kwalifikacjach i gdyby nie zawalony start Marka Webbera, udany atak na Jensona Buttona i awaria KERS w samochodzie Pastora Maldonado – nie wspominając już o defekcie Hamiltona – to wicelider punktacji mógłby co najwyżej pomarzyć o podium. Szarża w końcówce, kiedy Alonso zbliżał się do lidera, może być myląca – Kimi „wie, co robi” i do mety kontrolował przewagę, nie pozwalając na atak z wykorzystaniem DRS. Miał poza tym świeższe opony, bo zespół Lotus na wszelki wypadek nie chciał, żeby po zmianie kół Räikkönen spadł za odrabiającego straty Sebastiana Vettela, więc przyspieszono pit stop Fina – choć i tak wytrzymał na miękkich oponach o cztery okrążenia dłużej niż Alonso.

Nawet ciekawie to wyglądało: Hamilton, dopóki jechał, spokojnie oddalał się od Räikkönena. Gdy z kolei ten objął prowadzenie, Alonso nie miał szans, żeby mu zagrozić. No dobra, kto był trzeci? A, Vettel… Zdaniem Christiana Hornera, to był jeden z najlepszych wyścigów jego podopiecznego. Zdaniem paru innych wysoko postawionych ludzi, którzy z niejednego wyścigowego pieca chleb jadali (no dobra, w przeciwieństwie do szefa Red Bulla nie byli kiedyś kierowcami Formuły 3000), do mistrza świata uśmiechnął się los…

Martin Whitmarsh: – Miał trochę szczęścia z neutralizacjami i „demolition derby”. Nie musiał wyprzedzać tak wielu szybkich samochodów jak powinien, bo zdążyły już odpaść z wyścigu.

Stefano Domenicali: – Wystartował z końca i dojechał trzeci, więc dla niego to był perfekcyjny wyścig. Były momenty, w których samochód bezpieczeństwa wyjeżdżał w odpowiednim momencie. Tego się jednak nie da kontrolować.

Lewis Hamilton: – On ma najwięcej szczęścia w F1.

Trochę liczb. Przed pierwszą neutralizacją Vettel tracił 24,9 sekundy do Hamiltona. Przed drugą, tuż po drugim zjeździe kierowcy Red Bulla po nowy komplet opon, tracił 24,4 sekundy do Räikkönena. Ile była warta zmiana długości przełożeń i konfiguracji tylnego skrzydła pomiędzy kwalifikacjami i wyścigiem, wykonana z myślą o ułatwieniu wyprzedzania? W czasówce Vettelowi zmierzono w punkcie pomiaru prędkości 311,4 km/h (Webberowi 311,2 i były to dwa najsłabsze wyniki). W wyścigu Red Bull z numerem 1 rozpędził się do 321 km/h, a auto Webbera osiągnęło maksymalnie 311,9 km/h. To trochę ułatwiało pracę

Ilu kierowców Vettel wyprzedził w walce – nie licząc „ogórków” z trzech najwolniejszych zespołów? Brunona Sennę (tracąc przy okazji fragment przedniego skrzydła), Paula di Restę, Grosjeana (na raty, za pierwszym razem z wykorzystaniem pobocza, ale przytomnie oddał pozycję i wyprzedził Francuza drugi raz), Jean-Erica Vergne’a (został przepuszczony), drugi raz Sennę, Daniela Ricciardo (też nie stawiał oporu – zwłaszcza, że mógł się spodziewać ostrej nagany ze strony Helmuta Marko, jako że ośmielił się zaskoczyć mistrza świata tak niezwykłym i rzadko spotykanym manewrem, jakim jest dogrzewanie opon i hamulców podczas neutralizacji), Michaela Schumachera i wreszcie – po długich przygotowaniach – Jensona Buttona.

Ten ostatni atak był przeprowadzony po mistrzowsku i kierowca McLarena sam przyznał, że nie spodziewał się tak odważnego manewru ze strony kierowcy walczącego o tytuł. Razem osiem ataków na siedmiu kierowców, w tym dwa razy na „giermków” z Toro Rosso. Po drodze uszkodził skrzydło w starciu z Senną i prawie powtórzył przygodę z GP Japonii 2007, kiedy – jeszcze prowadząc Toro Rosso – staranował Webbera podczas neutralizacji.

Trzecie miejsce po starcie z alei serwisowej to oczywiście świetny rezultat, ale w takich okolicznościach… Di Resta, który po pierwszym okrążeniu odwiedził boksy, spadł na ostatnią pozycję i pozostawał na niej do 13. okrążenia, ukończył wyścig w punktowanej dziesiątce. Przed nim na metę wpadł Senna, który obrócił się w pierwszym zakręcie po starcie. Żaden z nich nie jeździ Red Bullem… Pamiętacie, jak dwa lata temu w Monako, gdzie nadrabianie strat jest trochę trudniejsze, Alonso ruszał z ostatniego pola i na mecie był szósty?

Nie zrozumcie mnie źle. Vettel osiągnął w tym wyścigu więcej, niż można było się spodziewać. Nadrobił 21 pozycji i to największy awans od czasu GP USA 1989, kiedy Christian Danner, obecnie komentator RTL, po starcie z 26. pola zajął czwarte miejsce. Podium w Abu Zabi to fantastyczny wynik, godny mistrza. Vettel miał szczęście, ale potrafił mu pomóc – poza tym wiadomo, że szczęście sprzyja lepszym. Szkoda mi tylko Hamiltona, pozbawionego KERS-u Maldonado – który wrodzoną szybkość ponownie uzupełnił opanowaniem – czy paru niewinnych ofiar Sergio Péreza.

Właśnie, Pérez… Złożenie podpisu na kontrakcie z McLarenem musiało go nieźle oszołomić, skoro w czterech wyścigach od tego wydarzenia ani razu nie zdobył punktów. Podobnie zresztą jak cały zespół Mercedesa, do którego przechodzi zastępowany przez niego kierowca. Te klątwy nie zostały w Abu Zabi zdjęte.

Dwa wyścigi do końca, dziesięć punktów różnicy między rywalami do tytułu, z których jeden świetnie wykorzystuje przewagę sprzętową … Wydaje się, że kwestia mistrzostwa jest już rozstrzygnięta, ale nie takie rzeczy zdarzały się w Formule 1. Czeka nas pasjonująca końcówka sezonu i aż szkoda, że za trzy tygodnie będzie już po wszystkim.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here