Wygrana na Norisringu była możliwa nie tylko dzięki talentowi Roberta, ale też wyjątkowej determinacji i sile charakteru.

Rozpoczynający się właśnie weekend to nie tylko Rajd Sardynii, wyścig 24h Le Mans i kontrowersje w sprawie testów Mercedesa i Pirelli. Dzisiaj, 21 czerwca, przypada 10 rocznica pewnego istotnego wydarzenia z kariery Roberta Kubicy. Większość jego fanów z pewnością kojarzy niespodziewany, wspaniały triumf w debiutanckim starcie w Formule 3 Euro Series na niemieckim Norisringu – po kontuzji odniesionej w wypadku drogowym Robert opuścił pierwsze trzy weekendy wyścigowe (czyli sześć wyścigów), a w pierwszym starcie w bardzo wyrównanej i konkurencyjnej stawce odniósł zwycięstwo, którym zaimponował wyścigowemu światu.

Nieczęsto się zdarza, żeby kierowca wygrał swój debiutancki wyścig po przesiadce do nowej, mocniejszej kategorii. W przypadku Kubicy wyzwanie było jeszcze większe, bo jechał z nie do końca zaleczoną poważną kontuzją prawej ręki, a rywale byli już rozgrzani po początku sezonu, który Polak musiał opuścić. Doskonale pamiętam, jak Robert wyglądał po pierwszym treningu na Norisringu: wysiadł z kokpitu żółtej Dallary, z trudem ściągnął kask i balaklawę, a na jego twarzy malowała się niespotykana mieszanka bólu i niesamowitej radości – radości z tego, że wrócił za kierownicę i nie stracił niczego ze swoich umiejętności. Oczywiście nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że (niestety) nie po raz ostatni widzę go w takim stanie. Podobnie jak nie miałem pojęcia, że już następnego dnia ten ból zostanie wynagrodzony dźwiękami Mazurka Dąbrowskiego na podium.

Nie chcę tu przypominać, jak potoczył się tamten weekend na Norisringu – napisano już wiele o pojedynku Roberta z kierowcami dominującej w F3 ekipy ASM, o słynnej wypowiedzi Timo Glocka, który po zajęciu drugiej lokaty stwierdził, że po tym, co pokazał Kubica, pozostali kierowcy powinni usiąść i zastanowić się nad swoją przyszłością. Chciałbym przybliżyć kulisy przygotowań Roberta do tego wyścigu – historię kontuzji prawej ręki i rehabilitacji, którą przeszedł pod okiem doktora Riccardo Ceccarellego.

Tuż przed rozpoczęciem sezonu samochód drogowy, którym Kubica podróżował na fotelu pasażera, uległ wypadkowi. Zamiast na Hockenheim, gdzie odbywała się pierwsza runda mistrzostw, Robert trafił do szpitala w Krakowie z połamanym prawym ramieniem. Na szczęście nie został tam długo i szybko trafił pod skrzydła Ceccarellego.

Problem był w tym, że kość była rozszczepiona na pięć części – wspominał potem Ceccarelli. – W Polsce umieścili rękę na wyciągu, żeby kość powoli się zrosła. Problem w tym, że nerw pozostał w środku, między fragmentami kości. Kiedy otrzymałem materiały [zdjęcia RTG], razem z ortopedą stwierdziliśmy, że jest duże ryzyko, iż nie odzyska ruchu łokcia i przede wszystkim dłoni. Gdyby kość tak się zrosła, ruch dłoni byłby ograniczony i to byłby koniec kariery.

Po diagnozie włoskich ekspertów Robert błyskawicznie trafił na stół operacyjny. Zabieg był skomplikowany i wydawało się, że rozpoczynający się właśnie sezon Formuły 3 przejdzie mu koło nosa. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak mocny mógłby to być cios na takim etapie kariery. Jednak były chwile, kiedy kwestie związane z dalszą jazdą musiały odejść na dalszy plan i skupiano się przede wszystkim na uratowaniu władzy w dłoni…

Potrzebna była operacja, wykonaliśmy ją i wydobyliśmy nerw ze złamanego miejsca, odsuwając mięśnie – opisywał Ceccarelli. – Musieliśmy wstawić płytkę, która normalnie była stosowana do złamań nóg, bo te do rąk były za krótkie. Osiemnaście śrub, trzymających pięć części kości razem, zmontowano razem z dużym kawałkiem metalu. Nie był potrzebny gips, tylko plastikowy ochraniacz, z którym się ścigał w pierwszych wyścigach, jako zewnętrzne wzmocnienie, ale wszystko trzymały śruby. Ważne było, żeby ta operacja była właściwie wykonana, bo gdyby śruby nie trzymały dobrze, byłoby ryzyko.

Operacja nie oznaczała jednak końca wyzwań. Rękę trzeba było doprowadzić do odpowiedniego stanu i tutaj z pomocą przyszła klinika doktora Ceccarellego, który od końca lat 80. pracował nad formą fizyczną i przygotowaniem kierowców Formuły 1. W „Formula Medicine” Kubica szybko odzyskiwał sprawność – tak szybko, że zaskoczyło to wszystkich ekspertów.

Robert był perfekcyjnym pacjentem – wspominał Ceccarelli. – Ciężko pracował, nigdy nie narzekał i był bardzo zmotywowany do powrotu. Nie mogliśmy uwierzyć, że tak szybko wrócił do kokpitu. W szpitalu zakładano sześć miesięcy rehabilitacji, on to zrobił w miesiąc i 20 dni. Sześć tygodni po operacji przejechał dwa dni testów w Zeltweg, bez żadnego problemu. Miesiąc i 20 dni po operacji wygrał pierwszy wyścig. Myśleliśmy, że czas krótszy niż dwa miesiące będzie cudem.

Charakterystyka toru w Norymberdze była pomocna – uliczny tor wokół monumentalnej, kamiennej trybuny wykorzystywanej w latach 1927-38 jako miejsce zjazdów NSDAP, składa się z dwóch nawrotów i jednej szykany. W porównaniu z innymi obiektami jest więc łatwiej – choć nie jestem pewien, czy jest to dobre słowo – prowadzić samochód głównie przy użyciu jednej ręki. Nie należy jednak zapominać, że samochody Formuły 3 wyposażone były w tradycyjny drążek zmiany biegów, który trzeba było obsługiwać prawą dłonią…

Planowaliśmy powrót jeden wyścig później – ujawnił Ceccarelli. – On jednak powiedział: „Riccardo, jest tor, który mi się podoba i wiem, że mogę na nim dobrze wypaść. Chciałbym tam wystartować. Myślę, że mogę to zrobić”. Pojechaliśmy najpierw na testy, żeby sprawdzić, czy sobie poradzi. Miał 18 śrub w kości, to było niemożliwe, żeby kość się zrosła w tak krótkim czasie. Powiedział, że chce spróbować. Wiedział, na co go stać – trudno byłoby znaleźć innego młodego kierowcę, który byłby tak dojrzały jak on.

Reszta jest historią. Nawet jazda po stosunkowo prostym Norisringu, gdzie Robert mógł zrobić użytek z jednego ze swoich najmocniejszych atutów – czyli rewelacyjnego hamowania – nie jest łatwa, kiedy do dyspozycji ma się praktycznie jedną rękę. W tamtych czasach Formuła 3 była naprawdę mocno obsadzoną i konkurencyjną serią: w czasówce na Norisringu 27 spośród 30 kierowców zmieściło się w jednej sekundzie. Poza Robertem, sześciu z nich dostało się później do F1 – a Bruno Spengler czy Ryan Briscoe odnoszą sukcesy w innych seriach wyścigowych. Tamtego dnia, przed dziesięcioma laty, nie było jednak mocnych na Kubicę – startującego po raz pierwszy w Formule 3, zmagającego się ze skutkami kontuzji i ekspresowej rehabilitacji. Zacisnął zęby i zrobił swoje.

Nagroda za wytrzymałość, ciężką pracę i waleczność. Los bywa sprawiedliwy.
Nagroda za wytrzymałość, ciężką pracę i waleczność. Los bywa sprawiedliwy.

Ceccarelli poznał go kilka lat wcześniej, kiedy jako lekarz zespołu Toyoty asystował przy naborze zawodników do programu rozwoju młodych kierowców. Roberta wówczas przeoczono, choć Riccardo zwrócił na niego uwagę. – Miał wówczas 15 lat i był najmłodszy ze wszystkich – wspominał potem. – Pamiętam że zaimponował mi jego spokój. Ja na jego miejscu trząsłbym się jak galareta, mając szansę na zostanie kierowcą Toyoty – co mogło zmienić życie zawodnika, który nie jest bogaty i może dojść dzięki temu od zera do F1. Robert był najmłodszy i najspokojniejszy, pewny siebie i nie popełniał błędów za kierownicą, chociaż po raz pierwszy prowadził takie auto. To było imponujące, ale niestety nie wiem dlaczego i z jakiego powodu, na jakiej podstawie podejmowano wybór. Wybrano [Ryana] Briscoe i [Francka] Pererę.

Zdaniem Ceccarellego, który zawodowo zajmuje się nie tylko fizyczną, ale też psychiczną stroną przygotowania sportowców, panowanie nad emocjami to jeden ze składników przydatnych w karierze czołowego kierowcy. Przydaje się nie tylko na torze, ale też podczas trudniejszych chwil w karierze – jak rehabilitacja po tamtym wypadku sprzed dziesięciu lat.

Ani razu nie powiedział nic w stylu: „ale mam pecha”, „jestem nieszczęśliwy”, „czy mam szansę na powrót do wyścigów?” – wspominał Ceccarelli. – Był moment, w którym nie ruszał dłonią i tydzień przed startem sezonu był w kiepskim stanie. Było duże ryzyko, że kariera się skończy, ale on nigdy, ani razu nie narzekał, nie użalał się nad sobą, tylko pracował, cały czas spokojnie i z uśmiechem. To imponujące, bo z zewnątrz jakby się nie interesował, nie obchodziło go to – jeśli będzie mógł jeździć to w porządku, jeśli nie to, porobi coś innego. Z zewnątrz tak to wyglądało, ale wiadomo było, że w środku żyje wyzwaniem i rywalizacją – nigdy nie wpadając w stres. To bardzo ważne, bo jeśli można utrzymać emocje pod kontrolą i nie czuje się stresu – na przykład przed jazdą – to nie traci się energii mentalnej. Dlatego Robert nie musi wykonywać żadnej psychologicznej pracy, bo po prostu nie potrzebuje technik relaksacji, niczego. Jest takim kierowcą, który z psychologicznego punktu widzenia nie trzeba dotykać, on niczego nie potrzebuje, żadnej pomocy w relaksie czy koncentracji.

Myślę, że nie obrazicie się za te wspomnienia z dawnych lat. Wydaje mi się, że opowieści doktora Ceccarellego pozwalają nieco lepiej zrozumieć charakter Roberta i pojąć, dlaczego wyróżnia się spośród nawet najlepszych kierowców świata. Wiem, że w naturalny sposób nasuwają się skojarzenia z niedawnymi wydarzeniami z jego kariery, ale sam kierowca mówił, że tych sytuacji nie da się w żaden sposób porównać i dawna kontuzja sprzed dziesięciu lat była tylko zadraśnięciem. Nie ulega jednak wątpliwości, że opisywane przez Riccardo cechy Roberta pomogły mu przetrwać najtrudniejszy okres w jego karierze i być może uda mu się zamknąć ten rozdział powrotem tam, gdzie ma jeszcze coś do zrobienia.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here