Robert Kubica na rustykalnym torze w Poznaniu. Jak sam twierdzi, nie będzie jeździł w Formule 1 na tyle długo, aby mieć szansę na start w Grand Prix Polski.

Polskie media, zwłaszcza te związane z Formułą 1, obiegła ostatnio „sensacyjna” wiadomość o złożonej przez Berniego Ecclestone’a aplikacji o europejską rejestrację znaku towarowego „Grand Prix of Poland”. Chciałbym w tym miejscu pogratulować wszystkim refleksu, bo autorzy tej informacji – znani m.in. z publikacji opracowania „Formula Money” Christian Sylt i Caroline Reid – wypuścili ją w świat 5 grudnia 2010 roku, czyli ponad pół roku temu.

Tym, którzy z hurraoptymizmem zakładają, że w niedalekiej przyszłości Vettel i spółka pościgają się na polskiej ziemi, proponuję wziąć zimny prysznic. Samo zarejestrowanie przez Formula One Licensing (oddział imperium Ecclestone’a, zajmujący się własnością intelektualną) nazwy „Grand Prix of Poland” to jedynie mały kroczek przed podjęciem jakichkolwiek konkretnych działań w kierunku organizacji wyścigu. Wszystko wskazuje na to, że działanie Ecclestone’a nie jest niczym innym, jak po prostu zarezerwowaniem sobie praw do nazwy, aby jakiś przewidujący spryciarz-optymista nie uczynił tego pierwszy i nie żądał potem małej fortuny za odstąpienie ich na rzecz Formula One Management.

Rejestracja znaku towarowego kosztuje relatywnie niewiele pieniędzy i wysiłku. Nie po raz pierwsze Ecclestone robi taki krok, a historia kilkakrotnie pokazała, że na rejestracji się skończyło. Przykładem może być chociażby sytuacja z 2005 roku, kiedy na fali (kolejnego) konfliktu w trójkącie FIA-FOM-zespoły, Ecclestone zarejestrował znak towarowy GP1 z myślą o utworzeniu konkurencyjnej dla Formuły 1 serii, o nazwie nawiązującej do utworzonej w tym samym roku serii GP2 (zastąpiła Formułę 3000 w roli oficjalnego przedsionka F1). Dwa lata temu zarejestrowano „Grand Prix of Rome”, ale wiadomo już, że na wyścigu w Rzymie wokół Koloseum szans najmniejszych nie ma.

Plotki wokół organizacji wyścigu Grand Prix w Polsce krążą nie od dziś. Prawdziwą powódź takich pomysłów mieliśmy oczywiście po debiucie Roberta Kubicy w Formule 1. Wspierane przez regionalnych polityków koncepcje pojawiały się z reguły w okolicach lokalnych bądź krajowych wyborów i to pozwala wywnioskować, że nie były niczym innym jak tzw. kiełbasą wyborczą.

Zapowiedzi typu „mamy grunty”, „mamy pieniądze” – swoją drogą mgliście kojarzę wypowiedź, której autor twierdził, że budowa toru Formuły 1 droga nie jest, bo wylanie kilku kilometrów asfaltu to nie są astronomiczne kwoty – nie miały pokrycia w rzeczywistości. Niewiele głośno krzyczących osób zdaje sobie sprawę z realnych kosztów – nie tylko samej budowy toru, ale przywileju goszczenia całego cyrku Grand Prix. Rząd wielkości można było poznać przy okazji trwających negocjacji w sprawie GP Turcji – czy 25 milionów dolarów rocznie (z założeniem, że co sezon opłata nieznacznie rośnie) jest dla potencjalnych organizatorów wyścigu w Polsce kwotą do udźwignięcia? A zarabiać nie bardzo jest na czym, bo wpływy z reklam czy praw do sprzedawania kiełbasek i piwka podczas wyścigu trafiają do głębokiej kieszeni Ecclestone’a i związanych z nim firm. Organizator może zarabiać na udziale ze sprzedaży biletów, ale zakładając – kompletnie z sufitu – frekwencję rzędu 100 000 kibiców i średnią cenę 200 euro za wejściówkę na weekend, uzbierać można „zaledwie” ułamek kosztów goszczenia F1. Dla przykładu, ze sprzedaży najtańszych biletów ogólnego wstępu („trawka”) organizator tegorocznego wyścigu o Grand Prix Australii zarobił około 100 000 dolarów. Fakt, te wejściówki są najtańsze, za to sprzedaje się ich o wiele więcej niż biletów na trybuny przy prostej startowej, gdzie w zależności od toru trzeba zapłacić kilkaset euro.

Pojawiają się też głosy, że zamiast budować tor od podstaw, można zorganizować wyścig na trasie ulicznej. Daruję sobie wyliczenia kosztów adaptacji trasy na jednorazową imprezę i zwrócę tylko uwagę na fakt, że „stały” tor wyścigowy ma przynajmniej szansę zarobić na zwrot kosztów budowy dzięki wynajmowaniu, organizacji imprez czy wyścigów innych serii przez cały rok.

Nadzieję oczywiście mieć można, ale nie wyobrażam sobie, aby w najbliższych latach zorganizowanie Grand Prix Polski było możliwe – nie tylko ze względu na fakt, że jeszcze przez długi czas nie dorobimy się odpowiedniego obiektu. Nie zapominajmy o tym, że kalendarz mistrzostw świata ma ograniczoną pojemność, a przyszłoby nam rywalizować o miejsce z tak atrakcyjnymi rynkami dla Formuły 1, jak USA, Rosja, Indie, Chiny… plus „tradycyjne” kraje europejskie. Niemniej jednak fajnie by było, gdyby dzięki popularności Roberta Kubicy i rosnącemu zainteresowaniu wyścigami powstał u nas przynajmniej jeden przyzwoity tor klasy europejskiej, na którym można by organizować zawody niższych kategorii. Przydałoby się też kilka torów kartingowych, bo obecnie w Polsce rywalizacja odbywa się na dwóch (DWÓCH!!!) takich obiektach. Dużo wody upłynie w Wiśle, zanim dorównamy takim motorsportowym potęgom, jak chociażby Czechy czy Węgry…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here