Sześć lat temu „Schumi” odchodził z F1, oficjalnie mając na koncie 248 startów w GP. Jeśli zawody na Spa-Francorchamps mają być jego 300. w karierze, to trzeba tamtą liczbę zwiększyć o dwa...

Michael Schumacher zapowiada, że chce uczcić swój 300. start w Formule 1 dobrym występem na Spa-Francorchamps – torze, na którym w 1991 roku zaliczył swój debiut w Grand Prix, a rok później po raz pierwszy stanął na najwyższym stopniu podium. Czy jednak rzeczywiście tegoroczny wyścig o GP Belgii będzie jubileuszowym startem „Schumiego”? Wszystko zależy od tego, jaką metodę liczenia zastosujemy…

Statystycy Formuły 1 stoją przed nie lada wyzwaniem, próbując sumować kierowcom „zaliczone” wyścigi. Z reguły nie jest to tak istotne jak zwycięstwa, punkty czy mistrzowskie tytuły, ale nabiera większego znaczenia przy okazji takiego jubileuszu, jakim bez wątpienia jest 300. start. Na początek wypada zaznaczyć, że w statystykach F1 funkcjonują dwa podstawowe pojęcia: liczba startów w wyścigach i liczba zaliczonych weekendów. U każdego kierowcy ta druga wartość jest co najmniej równa pierwszej lub od niej wyższa – do niej zalicza się np. weekendy, w których dany zawodnik brał udział tylko w treningach lub nie zdołał zakwalifikować się do wyścigu (jak Pedro de la Rosa i Narain Karthikeyan w tegorocznej GP Australii). To zrozumiałe: brali udział w wyścigowym weekendzie, natomiast nie wystartowali w wyścigu, bo się do niego nie zakwalifikowali i po sobotniej czasówce mieli już wolne.

Liczba startów i zaliczonych weekendów nie jest też równa w przypadku Valtteriego Bottasa czy Jules’a Bianchiego: za sprawą udziału w piątkowych treningach pierwszy z nich ma na koncie już osiem, a drugi sześć zaliczonych weekendów – choć żaden z nich w wyścigu jeszcze nie wystartował.

Teraz wchodzimy na wyższy poziom trudności. Co z sytuacjami, w których kierowca zakwalifikował się do wyścigu, ale do niego nie wystartował? W tym roku mieliśmy takie przypadku chociażby podczas GP Walencji (zatrucie pokarmowe Timo Glocka, wycofanie kierowcy w niedzielny poranek) czy GP Wielkiej Brytanii (awaria silnika w samochodzie Witalija Pietrowa podczas wyjazdu z boksów na pola startowe). To oczywiste, że w takich przypadkach też nie można mówić o zaliczeniu wyścigu, bo żaden z tych kierowców nie zdołał nawet zająć swoich miejsc na polach startowych.

O wiele trudniejsze w ocenie są przypadki, które były w przeszłości udziałem Michaela Schumachera. Podczas GP Francji 1996 silnik jego Ferrari wyzionął ducha na okrążeniu rozgrzewkowym i de facto Niemiec nie wystartował do tego wyścigu. W GP Wielkiej Brytanii 1999 doszło do pamiętnego wypadku: na pierwszym okrążeniu „Schumi” po awarii hamulców wypadł z toru na zakręcie Stowe i doznał złamania nogi. Co ciekawe, wyścig przerwano chwilę wcześniej, bo na polach startowych pozostały samochody Jacques’a Villeneuve’a i Alessandro Zanardiego. Schumacher wypadł z toru tuż po wywieszeniu czerwonych flag i oczywiście nie wziął udziału w restarcie.

Niektórzy statystycy są zdania, że w obu opisanych wyżej przypadkach kierowcy nie należy zaliczać startu i podkreślają, że wzięcie udziału w wyścigu oznacza ich zdaniem ruszenie z pola startowego w momencie, w którym starter po raz ostatni dał sygnał do rozpoczęcia zmagań.

O ile w przypadku defektu czy wypadnięcia z toru na okrążeniu rozgrzewkowym można się z taką interpretacją zgodzić, o tyle za najlepszy komentarz do sytuacji powtarzania startu niech posłuży wypowiedź Nikiego Laudy, odnosząca się do pamiętnej kraksy na drugim okrążeniu GP Niemiec w 1976 roku. Austriak ledwo uszedł z życiem z płonącego Ferrari i oczywiście nie wziął udziału w powtórzonym starcie. Wiele lat później ktoś poinformował go, że niektórzy statystycy nie zaliczają mu udziału w tym feralnym wyścigu do łącznej sumy jego startów w F1. – Tak? To gdzie się k**wa podziało moje ucho? – ostro skomentował Lauda.

W przypadku Schumachera do sumy 300 wyścigów zaliczono zarówno GP Francji 1996, jak i GP Wielkiej Brytanii 1999. Nie ma się co czepiać, bo obchodzenie takiego jubileuszu na torze Spa-Francorchamps – nazywanym przez Niemca jego „prywatnym salonem” – to dodatkowy smaczek.

Co ciekawe, dwa lata temu na tym samym torze taki sam jubileusz – 300 startów – obchodził Rubens Barrichello. Pamiętam też, jakie kontrowersje matematyczno-statystyczne towarzyszyły w 2008 roku pobiciu przez niego rekordu startów dzierżonego wcześniej przez Riccardo Patrese (256 startów). Honda, w barwach której jeździł wówczas Brazylijczyk, zaplanowała obchody i przygotowała specjalne malowanie samochodu na GP Turcji 2008.

Według „ortodoksyjnych” statystyków był to jednak zaledwie 254. start Barrichello, za to 258. zaliczony weekend. Skąd różnica? Brazylijczyk jeden raz (GP San Marino 1994) nie zakwalifikował się do wyścigu – uległ poważnemu wypadkowi w piątkowej sesji kwalifikacyjnej i trafił do szpitala, a wcześniej nie zdołał uzyskać czasu okrążenia dającego mu prawo do startu. Dwa razy kończył swój udział w Grand Prix na etapie okrążenia rozgrzewkowego: w GP Hiszpanii 2002 nie ruszył z pola startowego z powodu usterki skrzyni biegów, a kilka wyścigów później, w GP Francji 2002 awaria elektroniki uniemożliwiła uruchomienie silnika. Jeden raz (GP Belgii 1998) nie wziął udziału w powtórzonym starcie – w spowodowanym przez Davida Coultharda karambolu, w którym uszkodzone zostało 13 samochodów, Rubens doznał drobnej kontuzji i nie wystartował w wyścigu.

Wynika z tego, że – tak jak Schumacherowi – także i Barrichello zaliczono defekty z okrążeń rozgrzewkowych i absencję podczas restartu jako wyścigi, w których kierowca wziął udział. Tak było nie tylko przy okazji bicia rekordu Patrese (GP Turcji 2008), ale także przy jubileuszu 300. startu, czyli GP Belgii 2010.

Warto jeszcze w ramach ciekawostki zaznaczyć, że nawet „ortodoksyjni” statystycy w liczbie 256 startów w wykonaniu Riccardo Patrese zawierają GP Belgii 1981, kiedy to Włoch Włoch nie wziął udziału w powtórzonym starcie. Jeśli chodzi o Schumachera i Barrichello, nie są już tak pobłażliwi. I bądź tu mądry…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here