Bernard Charles Ecclestone skończył 28 października 2011 roku osiemdziesiąt jeden lat. Gdyby w padoku Formuły 1 przeprowadzić szybką partyjkę gry w skojarzenia, wiele osób łączyłoby jego nazwisko ze słowami: nastawiony na własny zysk, bezwzględny, obrzydliwie bogaty… Racja, racja i racja, ale ja dodam jeszcze: niesamowicie skuteczny. Gdyby nie „Pan E.”, Formuła 1 nie byłaby tym, czym jest teraz: globalnym sportem połączonym z gigantycznym biznesem, który mimo drobnych zgrzytów kręci się jak świetnie naoliwiony mechanizm szwajcarskiego zegarka.
Bernie zabrał się do roboty w połowie lat 70. Wyścigowe mistrzostwa świata rozgrywane były wówczas w atmosferze radosnego chaosu organizacyjnego. Zgłosić do wyścigu mógł się praktycznie każdy – czy to fabryczny zespół Ferrari, czy odpowiednio zamożny kierowca dysponujący jakimś starym nadwoziem Marcha czy Lotusa. Stawki za start negocjowano z organizatorami indywidualnie, a o zasilaniu budżetów zespołów pieniędzmi ze sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych nikt jeszcze nie słyszał. Inna sprawa, że w owych czasach nie byłby to zbyt dochodowy biznes – jednak każdy skuteczny biznesmen musi myśleć przyszłościowo.
Krok po kroku Bernie zdobywał coraz większe wpływy, rozpoczynając od reprezentowania zespołów przy negocjacjach z organizatorami wyścigów, poprzez przejęcie kontroli nad administracją prawami do transmisji TV na początku lat 80., kończąc na „wieczystym” przejęciu wszelkich komercyjnych praw do Formuły 1 w zamian za właściwie symboliczną opłatę na rzecz FIA.
Więcej o przeróżnych zakulisowych machinacjach sterowanych przez Ecclestone’a znajdziecie w sierpniowym wpisie Jacka Kasprzyka, ja natomiast chciałbym podkreślić, że to właśnie piątkowemu jubilatowi zawdzięczamy w dużej mierze to, że Formuła 1 stała się dochodowym biznesem przyciągającym globalne korporacje ze wszelkich możliwych sektorów gospodarki. Drzwiami i oknami walą nowi chętni do organizacji wyścigów, a ponadto kilkukrotnie zażegnano groźby rozpadu całej dyscypliny sportu w następstwie przeróżnych sporów wewnątrz tego światka.
Prawdą jest, że dla Ecclestone’a Formuła 1 jest kurą znoszącą złote jajka i to na niej dorobił się przekraczającego cztery miliardy dolarów majątku (szacunki „Forbes” wg stanu na rok 2011, czwarta pozycja w Wielkiej Brytanii), ale jednocześnie trzeba zrozumieć, że w trosce o własne dochody stara się trzymać cały ten interes w ryzach. Zmieniają się szefowie zespołów, zaangażowane w Formułę 1 firmy, wreszcie prezydenci FIA – a Bernie trwa wiecznie. Niech żyje jeszcze ze 200 lat, bo coś mi się wydaje, że bez niego F1 rozpadłaby się niczym domek z kart.
Przy okazji chciałbym jeszcze przypomnieć kilka ciekawych epizodów z życia dostojnego jubilata. W wieku 16 lat rzucił szkołę i zatrudnił się w gazowni, a w przerwach handlował częściami do motocykli, próbując sfinansować własne starty jednośladami. Po przesiadce na cztery kółka zaliczył w 1949 roku potężny wypadek na Brands Hatch, kiedy jego wyścigówka Formuły 3 wylądowała na parkingu, zderzając się z jednym ze stojących tam samochodów. W ramach odpoczynku od sportu zajął się handlem autami, ale w 1957 roku wrócił do wyścigów jako menedżer walijskiego kierowcy Stuarta Lewis-Evansa. Kupił zespół Connaught i zaliczył dwa występy podczas weekendów F1. Bezskutecznie próbował zakwalifikować się do Grand Prix Monako 1958, a w samochodzie Jacka Fairmana wystąpił też w czasówce do GP Wielkiej Brytanii na Silverstone, gdzie stracił 59 sekund na okrążeniu do zdobywcy pole position Stirlinga Mossa.
Ecclestone wziął kolejny rozbrat z wyścigami po tragicznej śmierci Lewis-Evansa, który zmarł wskutek poparzeń odniesionych w kraksie podczas GP Maroka 1958. Dekadę później wrócił do F1 w roli menedżera i wspólnika Jochena Rindta. Niestety, Austriak zginął w wypadku podczas treningów do GP Włoch 1970, zostając jedynym w historii tego sportu pośmiertnym mistrzem świata. Wstrząśnięty Bernie znów odszedł „do cywila”, lecz tym razem wytrzymał bez wyścigów niecałe dwa lata. W 1972 roku kupił zespół Brabham, który był jego własnością do sezonu 1987, kiedy Ecclestone był już bardzo zajęty pracą nad promocją i kwestiami komercyjnymi Formuły 1. Nie da się ukryć, że spośród wszystkich zajęć jubilata to ostatnie okazało się najbardziej dochodowe.
Nie zapominajmy też o kontrowersyjnych wypowiedziach, z których słynie Ecclestone. Kobiety w wyścigach? – Mam taki wspaniały pomysł… kobiety powinny być ubrane na biało, jak pozostałe sprzęty domowego użytku – powiedział w odpowiedzi na prośbę skomentowania wyników Daniki Patrick, ścigającej się w IndyCar. Demokracja? – Patrząc na demokrację, nie zrobiła ona niczego dobrego dla wielu krajów – w tym dla mojego.
Może zatem lepsza jest dyktatura? – Poza faktem, że Hitlera przekonywano do robienia rzeczy, co do których nie mam pojęcia, czy chciał je robić czy nie, w pewien sposób umiał zarządzać dużą liczbą ludzi i sprawiać, że wszystko było załatwione. Jednak źle skończył, więc nie był dobrym dyktatorem. Zrobiliśmy też zły krok, popierając ideę pozbycia się Saddama Husajna. On jako jedyny potrafił kontrolować swój kraj.
Prawda, że urocze i pełne taktu? Za wszystkie powyższe uwagi Ecclestone ostatecznie przeprosił urażone strony. Trzeba jednak przyznać, że – choć porównanie może wydawać się wyjątkowo brutalne i nie na miejscu – w swoich interesach prezentuje postawę dyktatora i to przynosi mu wymierne, szeleszczące efekty. A nam pozwala się cieszyć rywalizacją na torach całego świata, która bez „dobrego pasterza” Ecclestone’a, dbającego o swoje złotonośne stadko, mogłaby nie dotrwać do obecnych czasów.