Trwająca właśnie 80. edycja długodystansowego wyścigu 24h Le Mans to dobra okazja do przypomnienia fanom Formuły 1 kilku ciekawostek z historii zawodów. Francuski maraton zapisał się w dziejach sportu nie tylko z powodu najbardziej tragicznego wypadku w dziejach wyścigów i filmu ze Steve’em McQuinnem, ale także chociażby za sprawą Dana Gurneya, który po zwycięstwie w Le Mans jako pierwszy użył szampana nie tylko w celach konsumpcyjnych. Ponadto warto podkreślić, że maj i czerwiec to miesiące obfitujące w prawdziwe wyścigowe święta. Kibice Formuły 1 mają Grand Prix Monako, Amerykanie ekscytują się zawodami Indianapolis 500, a miłośnicy rywalizacji na naprawdę długim dystansie zjeżdżają do Francji, gdzie od 1923 roku, przeważnie w czerwcu, rozgrywany jest morderczy, całodobowy maraton.
Wyścigowi puryści mogą kręcić nosem na zawody, w których czysta szybkość nie jest tak ważna jak wytrzymałość i regularność, a różnice między zwycięzcą a pierwszym pokonanym przekraczają czasami jedno okrążenie, mierzące obecnie nieco ponad 13,5 kilometra. Format zawodów, w którym na dystansie całego wyścigu w kokpicie jednego samochodu zmienia się trzech kierowców, też nie odpowiada wszystkim zawodnikom – człowiek przyzwyczajony do rywalizacji, w której sam stanowi ostatni czynnik decydujący o zwycięstwie czy porażce, niechętnie przystaje na to, aby „jego” auto prowadził przez część wyścigu ktoś inny, potencjalnie rujnując szansę na dobry wynik. Taki jest jednak urok wyścigów długodystansowych, a 24h Le Mans to bez wątpienia najsłynniejsze takie zawody na świecie.
89 lat temu na starcie pierwszych zawodów na drogowym okręgu wokół miasteczka Le Mans stanęły 33 samochody i aż 30 z nich dotarło do mety. W trwającej właśnie 80. edycji startuje 56 aut (chętnych było więcej, ale organizatorzy ze względów bezpieczeństwa ograniczają liczbę uczestników), a wśród kierowców jest aż 21 zawodników, którzy mają na koncie przynajmniej jeden start w F1 – pięciu z nich (Anthony Davidson, Sébastien Buemi, Stephane Sarrazin, Alex Wurz i Kazuki Nakajima) startuje w barwach Toyoty, która jako jedyna ma (niewielką) szansę na pokrzyżowanie planów dominujących w ostatnich latach załóg Audi. Niemieckie auta wygrały dziesięć spośród ostatnich dwunastu edycji 24h Le Mans – ale do rekordu Porsche, które w latach 70., 80. i 90. wygrywały we Francji szesnaście razy (w tym siedem z rzędu), jest jeszcze daleko.
Wśród byłych kierowców F1, którzy rywalizują w tegorocznym wyścigu, nie zabrakło m.in. Nicka Heidfelda, Giancarlo Fisichelli czy Sébastiena Bourdais. Urokowi Le Mans nie oparł się także komentator i były zawodnik F1 Martin Brundle, który startuje wspólnie ze swoim synem Aleksem. Obecnie kierowcy startujący w mistrzostwach świata F1 nie biorą już udziału w długodystansowym klasyku, ale oczywiście w dawnych czasach było inaczej – Juan Manuel Fangio, Stirling Moss, Phil Hill, Denny Hulme, Bruce McLaren czy Jacky Ickx brali udział w Le Mans jako aktywni zawodnicy F1.
Wyobrażacie sobie sytuację, w której samochody w Le Mans wystawiają np. Renault, Ferrari i Mercedes, a rywale z torów F1 współpracują ze sobą w jednej ekipie i o zwycięstwo walczą zespoły w składzie Sebastian Vettel/Kimi Räikkönen/Heikki Kovalainen, Fernando Alonso/Felipe Massa/Sergio Pérez i Michael Schumacher/Lewis Hamilton/Jenson Button? Dziś to nie do pomyślenia, ale w latach 50. czy 60. takie sytuacje były na porządku dziennym – z tym, że w odróżnieniu od obecnych ekip, wówczas jednym samochodem z reguły startowało dwóch kierowców.
Ba, niektórzy próbowali pokonać cały dystans samodzielnie – jak Eddie Hall czy Pierre Levegh, który w 1952 roku odpadł z rywalizacji dopiero w ostatniej godzinie samotnej jazdy, mając cztery okrążenia przewagi nad najbliższym rywalem. Trzy lata później Francuz zderzył się na prostej startowej z Austinem-Healey prowadzonym przez Lance’a Macklina. Prowadzony przez Levegh Mercedes wpadł w tłum kibiców, a bilans tego najbardziej tragicznego wypadku w historii wyścigów wyniósł ponad 80 zabitych osób. Po tej tragedii sezon Formuły 1 skrócono do zaledwie siedmiu Grand Prix, w kilku krajach Europy wprowadzono tymczasowy zakaz organizacji wyścigów (w Szwajcarii obowiązuje on do dziś, mimo paru prób jego zniesienia), a Mercedes wycofał się wówczas nie tylko z wyścigów aut sportowych, ale także z F1.
Wiele lat później niemiecka marka wróciła do zawodów aut sportowych, ale po kolejnych incydentach w Le Mans ponownie zakończyła swój program. W 1999 roku Mark Webber, który wówczas nie był jeszcze kierowcą F1, zaliczył dwa widowiskowe, na szczęście zakończone szczęśliwie loty za kierownicą Mercedesa-Benz CLR: jeden podczas testów i jeden w czasie rozgrzewki przed wyścigiem. Gdy w czasie samych zawodów kolejne salto wykonał Peter Dumbreck, startujący także w tegorocznej edycji 24h Le Mans, Mercedes wycofał pozostałe samochody i zakończył starty w zawodach aut sportowych.
Przez dziesięciolecia jednym z najbardziej niebezpiecznych momentów w Le Mans był start i pierwsze okrążenie. W ramach obowiązującej do 1970 roku tradycyjnej procedury startowe kierowcy ustawiali się wzdłuż prostej i na znak startera przebiegali przez tor do stojących po drugiej stronie samochodów. W pośpiechu nie wszyscy dokładnie zapinali pasy bezpieczeństwa, które na szerszą skalę pojawiły się w latach 60.
W 1969 roku Ickx, który rok później zdobył wicemistrzostwo F1, na znak protestu przeszedł przez tor spacerkiem i cudem uniknął przejechania przez spieszących się rywali. Belg spokojnie zapiął pasy i dopiero ruszył, co zresztą nie przeszkodziło mu w odniesieniu wspólnie z Jackie’em Oliverem pierwszego ze swoich sześciu zwycięstw w 24h Le Mans – z przewagą zaledwie 120 metrów nad Porsche 908, prowadzonym przez Hansa Hermanna i Gérarda Larrousse’a. Rok później organizatorzy zmienili procedurę – zawodnicy zasiadali w ustawionych wzdłuż prostej samochodach i dopiero potem padał sygnał do startu, tradycyjnie dawany francuską flagą. Od 1971 roku wprowadzono stosowany do dziś lotny start.
Tradycyjny prysznic z szampana na podium zwycięzców został „wynaleziony” właśnie w Le Mans. Po zwycięstwie w 1967 roku Dan Gurney zamiast po prostu napić się szampana, potrząsnął butelką i spontanicznie oblał zgromadzonych pod podium dziennikarzy, szefów Forda oraz innych kierowców. – Nie byłem świadomy, że właśnie zapoczątkowałem tradycję, która do dziś obowiązuje przy dekoracjach na podium – wspominał potem Amerykanin. Startujący z nim A.J. Foyt jako jedyny obok przedwojennego asa Bentleya, Woolfa Barnato, ma stuprocentową skuteczność w 24h Le Mans – obaj wygrali w każdym swoim starcie, ale Barnato dokonał tej sztuki trzykrotnie (1928-30).
Na przestrzeni lat zmieniono też system wyłaniania zwycięzców. Początkowo triumfatorem zostawała ta ekipa, która w ciągu doby pokonała najdłuższy dystans. W 1966 roku dominujący zespół Forda chciał „ustawić” finisz w taki sposób, żeby jadące na czele dwie załogi w modelach GT40 przejechały metę jedna za drugą. Denny Hulme minimalnie wyprzedził Bruce’a McLarena, ale organizatorzy stwierdzili, że ponieważ Hulme ruszał z o wiele wyższej pozycji startowej niż zespołowy partner, to zwycięstwo należy się załodze McLaren-Chris Amon. Największym przegranym został jadący z Hulme’em Ken Miles, który wcześniej wygrał inne długodystansowe klasyki, 12h Sebring i 24h Daytona. Amerykanin zostałby pierwszym kierowcą, który zdobyłby „potrójną koronę wyścigów długodystansowych” (obecnie na liście jej zdobywców figuruje już 10 kierowców) – lecz kolejnej szansy nie otrzymał, bo jeszcze w tym samym roku zginął w wypadku. Wraz z wprowadzeniem lotnego startu zmieniono też zasadę wyłaniania zwycięzcy – obecnie wygrywa zespół, który pokona największą liczbę okrążeń.
Poza „potrójną koroną wyścigów długodystansowych”, w statystykach pojawia się także „potrójna korona wyścigów”, czyli zwycięstwa we wspomnianych na początku klasykach: 24h Le Mans, Indianapolis 500 i Grand Prix Monako. Jedynym kierowcą, który wygrał te trzy wyścigi, jest Graham Hill – i nic nie wskazuje na to, aby przy obecnej wąskiej specjalizacji w poszczególnych dyscyplinach sportu wyścigowego ktoś mógłby jego osiągnięcie wyrównać. Podobnie ciężko będzie dorównać Tomowi Kristensenowi, który walczy właśnie o swój dziewiąty triumf w 24h Le Mans.