Czy to nie ironia, że Belgowie posiadają jeden z najwspanialszych torów wyścigowych świata, ale od lat nie mają w F1 kierowcy, z którym mogliby wiązać nadzieje na walkę ze ścisłą czołówką?

W poprzednim sezonie belgijscy kibice zapewne z wielką uwagą, ale pewnie i sporą zazdrością śledzili wyczyny pewnego młodzieńca urodzonego w belgijskim Hasselt, szturmem zdobywającego Formułę 1. W końcu „połowicznie” Max jest ich – mieszka w Belgii, podróżuje z belgijskim paszportem, a jego matką jego Belgijka, Sophie Kumpen. Sęk jedynie w tym, że syn Josa Verstappena ściga się pod holenderską flagą. Przypadek? Nie sądzę.

Tak czy owak, Belgowie muszą obejść się smakiem. Szczęśliwie mają za kogo trzymać kciuki – póki co jednorazowo, ponieważ Stoffel Vandoorne tylko zastępuje Fernando Alonso, ale nie da się jednak ukryć, że 24-latek stanął przed wielką szansą. Jak ją wykorzysta? Przekonamy się już za kilka godzin, chociaż mały sukces już jest – w czasówce aktualny mistrz GP2 wypadł lepiej od rutynowanego Jensona Buttona. Czy dziś wieczorem na torze pod Manamą, na którym w czasach GP2 pięciokrotnie stał na podium (w tym trzykrotnie na jego najwyższym stopniu), zaprezentuje się równie obiecująco?

Belgowie liczą, że tak. W końcu pojawienie się Vandoorne’a daje im nadzieję na to, że w jakiejś perspektywie czarno-żółto-czerwona flaga znowu pojawi się nad podium Formuły 1. Jak za dawnych (nawet bardzo), dobrych (lepszych) lat.

Wszechstronny Jacky
No dobrze, lista sukcesów belgijskich kierowców w F1 nie jest zbyt długa i ogranicza się w zasadzie do dwóch nazwisk. Pierwsze z nich to Ickx. W swoich czasach Jacky uchodził za jeden z największych i najbardziej wszechstronnych talentów w sportach motorowych. Na przełomie lat 60. i 70. Belg ścigał się choćby dla takich ekip, jak Brabham, Ferrari czy Lotus, odnosząc osiem zwycięstw i 13-krotnie zdobywając pole position. W 1969 roku ukończył mistrzostwa świata na drugiej pozycji, za Jackiem Stewartem. W kolejnym sezonie otarł się o tytuł, nie udało mu się jednak przegonić w punktacji Jochena Rindta, który zginął podczas weekendu na torze Monza.

Jak już wspomniałem, Ickx był nadzwyczaj wszechstronnym kierowcą i radził sobie znakomicie nie tylko w F1. Belg święcił triumfy w słynnym 24-godzinnym wyścigu Le Mans, odnosząc aż sześć zwycięstw (1969, 1975, 1976, 1977, 1981, 1982), wygrał mistrzostwa Can-Am (1979), ale nie straszne mu były również piaski pustyni. W 1983 roku do spółki z francuskim aktorem Claudem Brasseurem zwyciężył bowiem w Rajdzie Paryż-Algier-Dakar. Swoimi sukcesami Jacky mógłby obdzielić kilku młodszych rodaków, choć do pełni szczęścia zabrakło mu tytułu w Formule 1.

Trzy triumfy „Brzydala”
Na kolejnego zwycięzcę wyścigu F1 Belgowie trochę się naczekali. Okazał się nim Thierry Boutsen, który w 1989 roku wygrał z ekipą Williamsa wyścigi w Montrealu i Adelajdzie (oba w deszczu). W następnym roku na Hungaroringu Thierry dorzucił swój trzeci i ostatni triumf w F1, odniesiony zresztą po starcie z jedynego w karierze pole position. Co ciekawe, najwyżej w mistrzostwach świata Boutsen – pieszczotliwie zwany przez kumpli z toru „Brzydalem” – uplasował się w 1988 roku, kiedy w barwach zespołu Benettona pięciokrotnie wywalczył trzecie miejsce, ostatecznie kończąc sezon za Ayrtonem Senną, Alainem Prostem i Gerhardem Bergerem. Było, minęło. Dawne dzieje.

Następnego zawodnika kalibru choćby Boutsena Belgowie się już niestety nie doczekali. Owszem, kilka lat temu pojawił się niejaki Jerome D’Ambrosio, ale nie było to nic poważnego. Jak będzie ze Stoffelem Vandoorne’em? Dotychczasowe osiągnięcia 24-latka sugerują, że tym razem nie chodzi o przelotny flirt, lecz dłuższy – i znacznie bardziej udany – związek z Formułą 1.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here