Spotkanie z mistrzem, i to dwukrotnym. Ktoś, kogo sam „Schumi” uważa za najtwardszego rywala, z pewnością nie jest pierwszym lepszym kierowcą...

Michael Schumacher uważa go z najtwardszego rywala, z jakim przyszło mu się mierzyć na torach Formuły 1. Dwukrotny mistrz świata, jeden z dziewięciu kierowców w historii, którym udało się obronić tytuł. Zwycięzca 20 Grand Prix i autor słynnego manewru z GP Belgii 2000, określanego przez niektórych mianem najpiękniejszego wyprzedzenia wszech czasów. Człowiek, który w 1995 roku cudem uszedł z życiem z groźnej kraksy podczas kwalifikacji do GP Australii. Mika Häkkinen podczas krótkiego spotkania na warszawskiej imprezie Verva Street Racing podzielił się z SokolimOkiem.tv swoimi wspomnieniami.

Fin zakończył karierę w Formule 1 po sezonie 2001 – kiedy jego wielki rywal Michael Schumacher był u szczytu swojej dominacji. Niemiec „wytrzymał” w F1 jeszcze pięć sezonów, a po kolejnych trzech latach odpoczynku zdecydował się na powrót do stawki. Häkkinen jest od niego starszy o zaledwie kilka miesięcy, ale jednak – choć początkowo zapowiadał, że chce sobie zrobić tylko przerwę od startów w F1 – ostatecznie nie wznowił kariery w mistrzostwach świata.

– W wyścigach osiągnąłem już szczyt moich możliwości, osiągnąłem swoje cele – mówi Fin. – Pomyślałem, że wystarczy, że czas zacząć robić coś nowego. Ostatecznie nie wróciłem do jeżdżenia w F1 i to była właściwa decyzja. Kiedy nie jesteś już głodny sukcesu, nie cieszysz się jazdą w F1. To nie jest dobre ani dla ciebie, ani dla zespołu, ani dla kibiców. Kibice chcą, żebyś wygrywał – zespół i partnerzy też. Nie można udawać, bo to nie jest dobre. To tak jak z pracą w biurze. Jeśli chodzisz tam codziennie i czujesz się źle – może nie źle, ale nie czujesz motywacji – to znaczy, że wykonujesz zły zawód. Ja swoje cele już osiągnąłem, a moja kariera i tak była bardzo trudna ze względu na mój wypadek i fakt, że bardzo długo musiałem czekać na pierwszą wygraną.

Wypadek, o którym wspomina Häkkinen, miał miejsce podczas piątkowych kwalifikacji (tak, kiedyś format weekendu wyścigowego wyglądał nieco inaczej…) do Grand Prix Australii w 1995 roku. Była to ostatnia edycja tych zawodów na ulicznym torze w mieście Adelajda. Wyścig tradycyjnie zamykał całoroczną rywalizację, a od 1996 roku australijską rundę mistrzostw świata przeniesiono do Melbourne, na początek sezonu. Przed najszybszym zakrętem Brewery, łączącym dwie proste, których patronami są australijscy mistrzowie świata F1, Alan Jones i Jack Brabham, w samochodzie Häkkinena nagle pękła lewa tylna opona. Biało-czerwony McLaren obrócił się, został podbity na tarce i niemal bez wytracenia prędkości uderzył lewą stroną w barierę z opon. Na przerażających ujęciach z kamery pokładowej widać, jak głowa kierowcy bezwładnie lata po kokpicie – nie było wówczas ani systemów HANS, ani piankowych wyściółek…

W wyniku kraksy Mika doznał pęknięcia podstawy czaszki i doszło do krwotoku wewnętrznego. – Gdy po dwóch minutach zjawiłem się na miejscu wypadku, był nieprzytomny i miał poważne trudności z oddychaniem – wspominał niedawno zmarły doktor Sid Watkins, który uratował Häkkinenowi życie. – Wyciągnęliśmy go z samochodu i od razu, na poboczu toru, przeprowadziliśmy tracheotomię. Na szczęście, mimo pęknięcia czaszki, uszkodzenia mózgu nie były poważne. Gdy odzyskał przytomność w sobotni poranek, powiedziałem mu, że miał poważny wypadek. Od razu spytał: „Czy to była moja wina?”

Przypomniałem Häkkinenowi tę opowieść Watkinsa. – To chyba bardzo naturalne pytanie, bo jako kierowca F1 zawsze starasz się minimalizować liczbę błędów – odparł w odpowiedzi. – Kiedy wybucha opona, jesteś po prostu pasażerem w samochodzie. Trudno jest wszystko zapamiętać.

Po wypadku Häkkinen spędził dwa tygodnie w australijskim szpitalu, następnie trzy kolejne w klinice w Londynie. Do wypadku doszło 10 listopada 1995 roku, a na początku lutego Fin odbył sekretne testy na torze Paul Ricard. Przez cały okres rehabilitacji zespół McLaren nie udzielał żadnych informacji na temat jego stanu, pierwsze jazdy odbyły się w tajemnicy i mimo krążących plotek na temat kłopotów z powrotem do formy, Häkkinen stanął na starcie sezonu 1996 . Na torze w Melbourne, w nowym miejscu rozgrywania GP Australii, pokonał w kwalifikacjach zespołowego partnera Davida Coultharda o prawie półtorej sekundy.

– Nie ma wątpliwości, że to był najtrudniejszy okres w mojej karierze – powiedział mi Fin o swojej rehabilitacji. – Powrót do normalnego życia zajął mi naprawdę dużo czasu. Powrót do sportu wymagał z kolei ogromnego nakładu pracy fizycznej i silnej woli. Nie było łatwo, ale czułem, że mam jeszcze w Formule 1 coś do załatwienia. Postanowiłem się więc skupić i czułem, że to naprawdę działało – chociaż czasami przesadzałem z treningiem. Jednak się opłaciło.

Wiedziałem, że podczas krótkiego pobytu w Polsce wiele osób pytało Häkkinena o sytuację, w której znalazł się Robert Kubica, ale w tym momencie rozmowy poruszenie tego tematu wydawało mi się nawet uzasadnione. – Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie. Jego sytuacja jest o wiele gorsza niż moja, choć dokładnie nie wiem, w jakim obecnie jest stanie – przyznał Mika. – Robert jest bardzo utalentowanym kierowcą, lubianym w świecie F1. Ma wielu fanów na całym świecie, zwłaszcza w Polsce, Jeśli jego stan się poprawi i będzie mocny na tyle, żeby wrócić do F1, to jestem pewien, że zespoły będą chciały go zatrudnić.

Poza koszmarnym wypadkiem z 1995 roku Häkkinen miał jeszcze kilka trudnych momentów w karierze. Debiutował w Formule 1 w 1991 roku za kierownicą Lotusa i przez dwa sezony startów w staczającej się powoli na dno dawnej mistrzowskiej ekipie pokazał się z bardzo dobrej strony. Zainteresował się nim Ron Dennis, ale na sezon 1993 McLaren miał już zajęte oba kokpity – obok Ayrtona Senny zespół z Woking zatrudnił gwiazdę IndyCar, Michaela Andrettiego. Dla Häkkinena pozostała rola kierowcy testowego.

– To był naprawdę bardzo, bardzo ciężki okres – mówi Mika. – Jeśli ktoś lubi jeść czekoladowe ciastka i przez rok nie może tego robić, to ma bardzo ciężko. Dla mnie to był bardzo trudny okres, ale moje otoczenie mnie wspierało. Mówili, że znów będę się ścigał, żyłem tą nadzieją i to zadziałało.

Andretti miał wyraźne problemy z aklimatyzacją w świecie F1 i jeszcze przed końcem sezonu opuścił McLarena. Häkkinen zastąpił go w trzech ostatnich wyścigach i już przy pierwszej okazji, na portugalskim torze Estoril, pokonał w kwalifikacjach samego Ayrtona Sennę.

– Tak! To był dobry początek mojej kariery z McLarenem – uśmiecha się Fin na to wspomnienie. –  Fantastycznie się czułem i zdałem sobie wówczas sprawę, że sam talent nie wystarcza i trzeba bardzo ciężko pracować. Miałem wielkich kolegów zespołowych, jak Ayrton, [Nigel] Mansell, [Martin] Brundle, także [Alain] Prost [Francuz po zakończeniu kariery testował dla McLarena w latach 1995-96 – przyp. MS] – wielu wspaniałych kierowców, od których mogłem się uczyć. Przejmowałem od nich te najlepsze rzeczy, a złe omijałem.

Być może dlatego Michael Schumacher zawsze bardzo ciepło wypowiadał się o rywalizacji z Häkkinenem. Na myśl o pojedynkach „Schumiego” z innymi kierowcami w drugiej połowie lat 90., automatycznie przypominają się kolizje z Damonem Hillem czy Jacques’em Villeneuve’em. Z Miką takie rzeczy się nie przydarzały… Może poza wyścigiem Formuły 3 w Makau w 1990 roku, kiedy Fin wjechał w tył samochodu Schumachera przy próbie wyprzedzenia na prostej.

– Ścigaliśmy się ze sobą od 13. roku życia – wspomina teraz Mika walkę z Michaelem. – Myślę, że ważne było nasze zachowanie, podejście do rywalizacji. Wszystko zostawało między nami, publicznie nie mówiliśmy o sobie złych rzeczy. W wyścigach czasami dochodzi do zachowań nie fair, ale trzeba się wzajemnie szanować. To bardzo ważna część tego sportu.

W najnowszym numerze miesięcznika „F1 Racing” możecie przeczytać, co „Schumi” sądzi o słynnym manewrze wyprzedzania na Spa-Francorchamps w 2000 roku – oczywiście Mika ma na ten temat inne zdanie. Häkkinen przymierzał się do ataku na prostej Kemmel tuż za podjazdem pod Eau Rouge i do zaskoczenia rywala wykorzystał dublowanego Ricardo Zontę – kierowca BAR jechał środkiem toru, „Schumi” wybrał lewą stronę, a Mika zjechał na prawo i za jednym zamachem poradził sobie i z dublowanym Zontą, i z wyprzedzanym Schumacherem.

– Pod jednym względem było to trudne – mówi. – Kiedy pędzisz z prędkością 300 km/h na godzinę i natrafiasz na jadący środkiem toru wolniejszy samochód, to pojawia się duże ryzyko. Ten samochód może zjechać nieznacznie w lewo lub prawo i sytuacja może zrobić się bardzo groźna, potencjalnie śmiertelna. Obaj zaryzykowaliśmy, obaj byliśmy tak bardzo głodni zwycięstwa i tak uparci, że byliśmy gotowi podjąć ogromne ryzyko.

W pewnej chwili Häkkinen razem z utratą motywacji stracił także chęć do podejmowania ryzyka. Pod koniec sezonu 2001 postanowił zrobić sobie przerwę, która przerodziła się w trwałe pożegnanie z F1 – chociaż w listopadzie 2006 roku wziął jeszcze udział w testach McLarena, a po zakończeniu kariery w mistrzostwach świata wrócił do regularnych startów na torze, rywalizując w latach 2005-2007 w niemieckiej serii DTM. Startował oczywiście Mercedesem – wszak z silnikami tej firmy odniósł wszystkie swoje zwycięstwa w F1, zdobył oba tytuły i do dziś ściśle współpracuje z tą marką. Jednak podobnie jak inni zwycięzcy Grand Prix, którzy po zakończeniu startów w F1 przenieśli się do DTM, Mika nie podbił tej serii – choć i tak uzyskiwał wyniki podobne do Jeana Alesiego i o wiele lepsze niż Heinz-Harald Frentzen czy startujący tam obecnie David Coulthard i Ralf Schumacher.

Przypominam mu, że w DTM odniósł trzy zwycięstwa… – Tylko trzy? O mój Boże – śmieje się Mika i już bardziej na poważnie dodaje: – DTM to także sport wyścigowy, który wymaga dużego poświęcenia, mniej więcej jak F1. Nie jest tak, że pojawiasz się tam z samym talentem i zaczynasz wygrywać. Musisz się poświęcić, tak jak w F1. Kiedy jesteś młodszy, masz więcej czasu i czujesz większy głód zwycięstwa…

Czy żałuje zatem, że nie jest już aktywną częścią świata F1? – Wciąż jestem częścią F1 – protestuje. – Mam firmę menedżerską, jestem ambasadorem Mercedesa, Johnny Walkera, firmy logistycznej Hermes – to wszystko rozwija się cały czas. Te zajęcia dają mi motywację, są dla mnie wyzwaniem. Dobrze jest się nauczyć czegoś nowego o sobie, cały czas się rozwijać.

Nasza rozmowa musi powoli dobiegać końca, ale proszę jeszcze Häkkinena o porównanie współczesnej Formuły 1 – z praktycznie bezawaryjnymi samochodami (choć ostatni wyścig trochę przeczy tej teorii) – do jego czasów. Pamiętam, jak chociażby w sezonie 1997, jeszcze przed odniesieniem pierwszego zwycięstwa w Grand Prix, Mika dwa razy tracił prowadzenie po eksplozji silnika. Czy w tamtych czasach jazda nie wymagała innego nastawienia, bardziej delikatnego podejścia do sprzętu?

– Nie do końca – oponuje Häkkinen. – Kiedy się ścigałem, jeździłem na sto procent. Na maksa, bez litości. Celem inżynierów i projektantów zawsze było zbudowanie jak najmocniejszego samochodu. Teraz auta są jeszcze bardziej wytrzymałe i wydaje mi się – nie, na pewno tak jest – że to dobre dla kibiców. Więcej aut dojeżdża do mety, więcej się dzieje na torze. Gdy do mety nie dojeżdża wiele samochodów, to nie odzwierciedla ducha wyścigów, jakości silników i samochodów. F1 to szczyt możliwości technologicznych i jeśli samochody co chwila się psują, to nie wygląda to zbyt dobrze, prawda?

Na zakończenie pytam dwukrotnego mistrza świata o to, których dwóch kierowców z obecnej stawki F1 zatrudniłby u siebie w zespole – gdyby takowy prowadził i gdyby miał nieograniczony budżet.

– To bardzo dobre pytanie – stwierdza Häkkinen i zastanawia się przez chwilę. – Obecnie jest w stawce bardzo dużo dobrych kierowców. Potrzebowałbym zawodników, którzy są w stanie dobrze współpracować w obrębie zespołu, świetnie pracować z mediami. Kierowców, którzy cieszą się dobrym wsparciem ze strony partnerów ekipy i kibiców. Muszą też być regularni i szybcy. W sumie nie jest ich jednak tak dużo, ale… Jeśli weźmiesz młodego kierowcę, nie będzie miał doświadczenia. U starszego motywacja może nie być duża, więc nie wiem… Może po prostu nie odpowiem na to pytanie?

Nie ma sprawy, Mika. Miło było pogadać z niesamowicie inteligentnym i miłym (sympatycznym…) kierowcą, który zrobił swoje w Formule 1 i wiedział, kiedy zejść ze sceny.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here