Czas na pobudkę po zimowej przerwie. Zanim na dobre zaczniemy sezon 2015, warto jeszcze uporządkować parę spraw z zeszłego roku. Na pierwszy ogień idą moje osobiste, subiektywne oceny formy kierowców, o które tak bardzo się dopominacie 😉 Spokojnie, kontynuujemy tę tradycję.
Przypominam, że poniższe zestawienie jest w stu procentach subiektywne. Biorę co prawda pod uwagę czynniki obiektywne, jak na przykład liczbę zdobytych punktów czy formę w kwalifikacjach na tle najlepszego punktu odniesienia, jakim jest zespołowy partner, ale na ogólną ocenę największy wpływ mają sprawy nie do końca wymierne: postawa na tle oczekiwań i klasy sprzętu, czyli jednym słowem tytułowy styl.
Z moją dziesiątką można się zgodzić lub nie. Zakładam, że większość z Was zaliczy się do tej drugiej grupy, więc pod tekstem znajdziecie miejsce do komentowania, dyskusji i (oczywiście kulturalnej) wymiany poglądów. A jeśli jakiegoś nazwiska Wam brakuje… Cóż, może znajdzie się na liście największych rozczarowań minionego sezonu.
10. Nico Hülkenberg (Force India)
Wybiegając nieco do przodu uprzedzę, że w moim zestawieniu zabrakło paru kierowców, którzy w sezonie 2014 stawali na podium. Nico nie dostąpił tego zaszczytu i wciąż nie wie, jak smakuje szampan w Formule 1. Co prawda z określenia „młody, obiecujący” wypada już skreślić pierwszy przymiotnik, ale 27-letni Niemiec – wydawałoby się, że już skazany na dożywocie w drugorzędnych zespołach – prezentuje na tyle wysoką skuteczność, że na miejsce w dziesiątce sobie zasłużył. Równa jazda imponowała zwłaszcza w pierwszej połowie sezonu. Nie zawsze bywał szybszy od zespołowego partnera, ale jeśli chodzi o zdobycze punktowe, to ekipa miała z niego większy pożytek.
9. Jenson Button (McLaren)
Jak ocenić postawę starego wyjadacza i mistrza świata na tle nieopierzonego debiutanta? Kwalifikacyjna statystyka (10:9 na niekorzyść Kevina Magnussena) nie powala na kolana, ale Button pod tym względem nigdy nie imponował. Za to nie można odmówić mu skuteczności. W trudnym sezonie dla McLarena zdobył grubo ponad dwa razy więcej punktów od młodszego kolegi, którego być może zgubił łatwy początek sezonu i podium wywalczone w debiucie. Kevin tego sukcesu już później nie powtórzył, za to stał się gwiazdą przeróżnych przepychanek i kolizji na torze. Na jego tle doświadczony Button błyszczał regularnością i słabsze kwalifikacyjne tempo tradycyjnie nadrabiał w niedzielne popołudnia i to dzięki niemu McLaren w pożegnalnym sezonie startów z jednostkami Mercedesa pokonał Force India w walce o piąte miejsce w punktacji.
8. Jules Bianchi (Marussia)
Tradycyjnie staram się patrzeć na całą stawkę, a nie tylko na regularnie punktujących kierowców. Swoją postawą na torze junior Ferrari zasłużył sobie na miejsce w czołowej dziesiątce. Wyczyn z GP Monako warto zapamiętać: po raz pierwszy jeden z zespołów, które weszły do F1 z początkiem 2010 roku (i wszystko wskazuje na to, że w komplecie już zniknęły ze stawki), zdobył punkty. We właściwym miejscu o właściwym czasie znalazł się też podczas kwalifikacji na Silverstone: 12. czas w trudnych warunkach budził respekt. Bianchi zasługiwał na coś więcej niż starty w Marussi i miał to już praktycznie w kieszeni: kontrakt z Sauberem na sezon 2015 i wizja fotela w Scuderii na 2016 rok. Niestety, na Suzuce znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
7. Daniił Kwiat (Toro Rosso)
Zdania co do najlepszego debiutanta sezonu 2014 są podzielone. Ja opowiadam się jednoznacznie po stronie Rosjanina. Co prawda to Magnussen już w pierwszym swoim starcie stanął na podium, ale w przekroju całego sezonu to Kwiat wykazał się większą dojrzałością (punktował także w debiucie!). Biorąc poprawkę na niedostatki sprzętowe i awaryjność Toro Rosso, jeździł bardzo regularnie. Młody wiek i opuszczenie mocnych serii juniorskich (WSbR czy GP2) nie miały znaczenia. Daniił wbił drugi gwóźdź do trumny z karierą Jean-Erica Vergne’a. Co prawda uległ wyraźnie Francuzowi w punktacji, ale jest zdecydowanie bardziej perspektywicznym kierowcą. Bilans z kwalifikacji (12:7 na korzyść Rosjanina) też mówi swoje.
6. Felipe Massa (Williams)
Druga młodość Brazylijczyka zasługuje na uznanie i aż szkoda, że nie za bardzo dałoby się uzasadnić umieszczenie go w czołowej piątce. W Austrii zdobył swoje pierwsze pole position od GP Brazylii 2008 i jako jedyny przełamał kwalifikacyjną dominację Mercedesa. Generalnie był w czasówkach wolniejszy od zespołowego partnera (6:13), ale akurat na Red Bull Ringu to on był górą. Dodajmy jeszcze trzy podia, spośród których dwóm towarzyszyły wyjątkowe emocje: mam tu na myśli Włochy i Brazylię. Szkoda, że aż cztery razy szans na punkty pozbawiały go incydenty: trzy razy na pierwszym okrążeniu wyścigu (Australia, Wielka Brytania i Niemcy), raz w samej końcówce (Kanada). Mimo tego wydatnie przyczynił się do pognębienia swojego dawnego zespołu w klasyfikacji konstruktorów, przy okazji pokazując, że potrafi być szybszy od Alonso.
5. Nico Rosberg (Mercedes)
Nie za nisko, jak na wicemistrza świata? W pierwszej fazie sezonu pokładałem spore nadzieje w Rosbergu i liczyłem na to, że dzięki opanowaniu i mniejszej skłonności do popełniania błędów będzie godnym i wymagającym rywalem dla Hamiltona. Nie miałem wątpliwości, że pod względem czystej szybkości Nico nie ma czego szukać. Owszem, zaskakująca była jego forma w kwalifikacjach, w których można było oczekiwać dominacji jego szybszego partnera. Z kolei nie spodziewałem się, że przytrafią mu się te niepotrzebne błędy z Monzy, Soczi oraz Austin. Większą wagę od pozytywnego zaskoczenia z czasówek mają te negatywne niespodzianki, a wobec ostrej konkurencji w czołówce mojego zestawienia Nico musi zadowolić się piątą lokatą. Na osłodę pozostaje pierwsze w historii oficjalnie przyznawane trofeum za największą liczbę pole position.
4. Fernando Alonso (Ferrari)
To był najgorszy sezon Hiszpana w Scuderii i tak się złożyło, że ostatni. Zajął najgorsze miejsce w mistrzostwach od 2009 roku (teraz szósty, wtedy dziewiąty w barwach Renault) i po raz pierwszy od pięciu lat nie wygrał ani jednego wyścigu. Stanął dwa razy na podium i jak zwykle dawał z siebie wszystko. Mimo marnej formy Ferrari tylko raz ruszał do wyścigu spoza pierwszej dziesiątki (po deszczowej czasówce na Silverstone), a jego zespołowemu partnerowi przytrafiło się to aż sześć razy. W wewnętrznej rywalizacji mistrzów świata górą był ten, który potrafi więcej wyciągnąć z dalekiego od ideału samochodu, ale chyba nikt nie spodziewał się aż takiego pogromu: 16:3 w kwalifikacjach i o ponad 100 punktów więcej na koncie Alonso. Jego fani pewnie widzą go w pierwszej trójce zestawienia, ale u mnie wygryzł go tercet, który wypadł jeszcze bardziej imponująco.
3. Valtteri Bottas (Williams)
Rok temu mimo zaledwie czterech punktów na koncie umieściłem Fina na dziesiątym miejscu mojego zestawienia i napisałem: „Sądzę, że jeśli Williams odpowiednio wykorzysta Pata Symondsa oraz silniki Mercedesa, to Bottas w sezonie 2014 może zawędrować wyżej – nie tylko w moim rankingu”. Tak też się stało. Sześć miejsc na podium i czwarta pozycja w mistrzostwach to niebagatelny bilans. Mogłoby być jeszcze lepiej, ale wydaje mi się, że rzeczywistość trochę przerosła oczekiwania zespołu, który przez ostatnie lata przywykł do tego, że jakakolwiek zdobycz punktowa jest sukcesem. Bywały weekendy, kiedy Williams zdawał się nie wykorzystywać wszystkich nadarzających się szans, przede wszystkim od strony taktyki i tempa obsługi samochodów w boksach. Bottas jest bez wątpienia kierowcą, który w odpowiednim sprzęcie może z powodzeniem walczyć o mistrzowski tytuł. Nie dziwi obecność jego nazwiska na krótkich listach życzeń nie tylko Mercedesa, ale też Ferrari.
2. Lewis Hamilton (Mercedes)
Kilka sezonów w sprzęcie wyraźnie odstającym od ścisłej czołówki wreszcie poszło w niepamięć. Po pięciu latach przerwy Hamilton dorzucił do kolekcji drugi tytuł (dłuższą przerwę między triumfami w mistrzostwach świata miał tylko Lauda: sześć lat pomiędzy 1977 i 1984 rokiem, wyjąwszy oczywiście ponad dwa lata przerwy w startach od końcówki sezonu 1979 do 1982). Biorąc pod uwagę formę Mercedesa, musiał być pewniakiem do końcowego sukcesu i każdy inny wynik powinien być porażką. Tyle, że Rosberg doskonale zna słabości swojego przyjaciela i próbował wykorzystać psychikę Hamiltona, podkopując jego pewność siebie i prowokując go do wygłaszania kontrowersyjnych uwag w mediach. Koniec końców zatriumfowała jednak szybkość i nawet chochliki techniczne nie przeszkodziły Lewisowi w rozstrzygnięciu rywalizacji na swoją korzyść. Mistrz już zapowiada, że w sezonie 2015 poprawi swoją formę w kwalifikacjach, a wtedy nawet psychologiczne gierki Nico na wiele się nie zdadzą.
1. Daniel Ricciardo (Red Bull)
Gdyby Hamilton szybciej i w bardziej decydujący sposób zdobył tytuł, gdyby nie dał Rosbergowi nawet cienia szansy na ewentualne pozbawienie go mistrzostwa… Cóż, tak się nie stało, a w połączeniu z rewelacyjną postawą Ricciardo nie pozostało mi nic innego, jak uhonorować Australijczyka pierwszym miejscem w moim rankingu. Rok temu był dziewiąty i w podsumowaniu pisałem o nim tak: „Moim zdaniem Red Bull postąpił słusznie, dając Australijczykowi szansę. Zasłużył na nią, ale to, czy ją wykorzysta, jest już odrębną historią…” Nie da się ukryć, że wykorzystał. Bez problemów rozprawił się z czterokrotnym mistrzem świata, który w poprzednich latach niepodzielnie rządził nie tylko w F1, ale przede wszystkim w garażu Red Bulla. Nawet biorąc poprawkę na trudności Vettela z dostosowaniem się do nowej generacji samochodów i „doświadczenie” Ricciardo z jazdy trudnymi w prowadzeniu samochodami (HRT, Toro Rosso), przepaść w formie i wynikach jest niewytłumaczalna. Takie wyścigi jak Bahrajn (Daniel odrabiał straty po karze +10 za niebezpieczne wypuszczenie ze stanowiska serwisowego w GP Malezji, a mimo to pokonał Seba), Monza (pięknie przechytrzył i wyprzedził partnera) czy Abu Zabi (obaj ruszali z alei serwisowej i Dan był czwarty, a Seb ósmy) wystarczyłyby do zajęcia wysokiego miejsca w tym zestawieniu. Gdy dodamy do tego trzy wygrane Grand Prix i „przepędzenie” Vettela z ekipy, w której dotychczas był niekwestionowanym królem, to nie wypada umieścić go niżej niż na szczycie rankingu.