Teksas okazał się szczęśliwy dla Lewisa Hamiltona, który na Circuit of The Americas zwiększył swoje szanse na drugi tytuł w karierze.

Przed weekendem Nico Rosberg zapowiadał w ostatnich wyścigach sezonu pełen atak, ale w Stanach Zjednoczonych dotrzymał słowa jedynie podczas kwalifikacji (zresztą Hamilton miał kłopoty z hamulcami). W wyścigu poszło mu już trochę gorzej. Po starcie co prawda liderował, lecz Hamilton wyglądał na szybszego. Decydujący atak nastąpił na 24. okrążeniu w strefie DRS. Sprawę niewątpliwie ułatwił Lewisowi fakt, że Nico popełnił błąd przy obsłudze ERS i w decydującym momencie pozbawił się dodatkowej mocy.

Ten moment dobitnie pokazał, że Anglik jednak nie jest prawdziwym gentlemanem, bo gdyby nim był, to zdjąłby nogę z gazu i dał koledze jeszcze jedną szansę. A tymczasem on bezczelnie wykorzystał sytuację i zgarnął piąte zwycięstwo z rzędu oraz dziesiąte w sezonie, powiększając tym samym do 24 punktów swoją przewagę w generalce. – Przykro mi chłopaki, nie wyszło – przyznał Nico po minięciu flagi w szachownicę.

Przekonać samego siebie
Pomimo przegranej Rosberg nie traci rezonu, szczególnie, że w Abu Zabi do zdobycia pozostaje podwójna pula. – Nie zmieniam podejścia. Na Interlagos będzie pełen atak. Postaram się wywalczyć pole position, a potem wygrać wyścig – zapowiada Nico, który po piątej porażce z rzędu najmocniej będzie chyba musiał przekonywać samego siebie, że stojące przed nim zadanie nie jest z gatunku „mission impossible”. Tak czy siak na mistrza świata poczekamy do ostatniego wyścigu sezonu.

Kontrowersje rosną
Skoro już mowa o Abu Zabi, to idea podwójnych punktów budzi coraz większe kontrowersje. Nawet w obozie Mercedesa. Przyznam, że trudno nie zgodzić się z argumentem, iż pomysł ze zdublowaniem zdobyczy punktowych w ostatnim wyścigu może wypaczyć losy mistrzostw świata. Załóżmy bowiem, że w Brazylii Hamilton dorzuci do kolekcji jedenaste zwycięstwo, a Rosberg nie dotrze do mety. Łatwo policzyć, że przewaga Anglika wzrośnie do 49 punktów. Lewis ma już niemal tytuł w kieszeni, ale na torze Yas Marina jego Srebrna Strzała zawodzi i Nico wygrywa po raz piąty w sezonie, zgarniając 50 punktów, a co za tym idzie, tytuł mistrza świata.

Pewnie, że podobnego scenariusza nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock, ale abstrahując już od naszych sympatii, antypatii czy umiejętności obu pretendentów, co to ma wspólnego z F1? Pozostaje nam chyba tylko cieszyć się z faktu, że nikomu nie wpadło do głowy zresetowanie przed decydującym starciem wszystkich punktów, bo wtedy dawka emocji w Abu Zabi mogłaby dla niektórych okazać się zabójcza. Tak czy inaczej jestem ciekaw, czy Rosberg byłby zadowolony z tytułu zdobytego w taki sposób?

Wysoko ustawiona poprzeczka
Matematyka jest nieubłagana. Trzecie miejsce na Circuit of The Americas nie wystarczyło Danielowi Ricciardo, żeby przedłużyć swoje szanse na tytuł, ale czy wiecznie roześmianemu Australijczykowi w ogóle to przeszkadza? Nie sądzę, zwłaszcza, że po raz kolejny miał okazję zademonstrować paletę swoich niesamowitych możliwości. Po słabym starcie Daniel błyskawicznie rozprawił się z Kevinem Magnussenem oraz Fernando Alonso, potem przeskoczył Williamsy i wjechał na podium. W sumie nic szokującego. Ricciardo zdążył już bowiem wszystkich przyzwyczaić do tak wysoko zawieszonej poprzeczki.

Bez gwarancji
Za najlepszą trójką finiszowali Felipe Massa i Valtteri Bottas, umacniając ekipę Williamsa na trzeciej pozycji w klasyfikacji konstruktorów. 42 punkty przewagi nad Ferrari niczego jeszcze nie gwarantuje, aczkolwiek nic nie wskazuje również na to, żeby Włosi w ostatnich dwóch wyścigach wyciągnęli jakiegoś asa z rękawa. Zresztą Ferrari musi mocno oglądać się za siebie, ponieważ straty McLarena nie są aż tak wielkie. W Grove mogą chyba zatem spać spokojnie.

Na słowa pochwały zasłużyli dwaj byli mistrzowie świata. Fernando Alonso – jak niemal zwykle zresztą – zrobił swoje i zajął w Teksasie szóstą pozycję. Sebastian Vettel wylądował oczko niżej, choć startował z alei serwisowej, a w pierwszej fazie wyścigu przeżywał naprawdę frustrujące chwile i najchętniej pewnie rzuciłby kierownicą. Nie dał jednak za wygraną i w końcówce zrobił dobry użytek z miękkiej mieszanki, przebijając się na siódme miejsce.

Wreszcie…
Kilka ciepłych słów o Pastorze Maldonado? Bardzo proszę.  Kierowca Lotusa był bliski sprawienia sensacji już w czasówce, ale co się odwlecze, to nie uciecze. W niedzielne popołudnie (mimo dwóch 5-sekundowych kar, jednej doliczonej do wyniku na mecie) Pastor zajął 9. pozycję, zdobywając swoje pierwsze tegoroczne punkty. Lepiej późno niż wcale, choć mogę się założyć, że podpisując kontrakt z Lotusem, nie tak wyobrażał sobie swoje tegoroczne występy.

Szansę na punkty miał również Romain Grosjean, lecz padł ofiarą ataku Jeana-Erica Vergne’a. W wyniku kolizji ucierpiały przednie skrzydło i podłoga Lotusa, w związku z czym Francuz musiał obejść się smakiem.

Koszmary, koszmary
Jadącego przed tysiącami własnych kibiców Sergio Péreza poniosły emocje. Wyprzedzając Adriana Sutila, Meksykanin stuknął w Kimiego Räikkönena, po czym wjechał w kierowcę Saubera, kończąc występ zarówno swój, jak i Niemca. Przy okazji mocno skomplikował sobie życie w Brazylii. FIA uznała bowiem, że za „lekkomyślną” jazdę w Teksasie, na starcie wyścigu na Interlagos straci aż siedem pozycji w stosunku do rezultatu z kwalifikacji. Żółta kartka.

Słabiutko wypadł w Teksasie McLaren. Dla (prawdopodobnie) żegnającego się z Formułą 1 Jensona Buttona wyścig w Austin okazał się prawdziwym koszmarem, na który złożyła się kara za wymianę skrzyni biegów, kłopoty ze zużyciem opon oraz katastrofalna strategia. Honor zespołu ratował ósmy na mecie Kevin Magnussen.

Mea culpa
Tyle o tym, co działo się na torze, teraz kilka słów o kryzysie toczącym F1. Caterham i Marussia już wypadły z gry, a w kolejce stoją inni. Powodem są naturalnie pieniądze, a właściwie podział zysków premiujący najlepsze ekipy. Zarządzający interesem Bernie Ecclestone bije się w piersi i przyznaje, że zmiany są konieczne. Uzależnia je jednak od zgody największych beneficjantów, ostrzegając, że brak reakcji może sprawić, iż w 2015 roku stawka skurczy się jeszcze mocniej.

Nie brzmi to dobrze, choć dziwić może chyba tylko to, że krach nastąpił dopiero teraz, bo prawdę mówiąc na taką sytuację F1 pracowała od lat. Nie tylko aktualnym modelem biznesowym, nieskutecznym cięciem wydatków, ale także nie do końca przemyślanymi zmianami regulaminu. Wystarczy wspomnieć o nadzwyczaj skomplikowanych, astronomicznie drogich, a przy okazji za cichych (co w kontekście królowej sportów motorowych ma spore znaczenie) jednostkach napędowych. To przykre, lecz pytanie, czy Formuła 1 w jakikolwiek sposób na tym skorzystała, śmiało możemy zaliczyć do kategorii retorycznych.

Tajemniczy brodacz
Wszyscy zastanawiają się, gdzie wyląduje Fernando Alonso, a przecież wszystko widać, jak na dłoni. Trzeba tylko odpowiednio zestroić obraz i głos. – Zrelaksujcie się. Gdy ogłoszę decyzję, dla wszystkich będzie ona oczywista – mówi enigmatycznie coraz mocniej zarośnięty Hiszpan i dodaje: – Brodę zgolę dopiero wtedy, gdy powiem mamie, co będę robić po odejściu z Ferrari. 

Zastanówmy się teraz, co z tego przekazu wynika? Coraz dłuższa broda, czerwony strój. Coś Wam to mówi? Brodę trzeba tylko pobielić i wypisz, wymaluj Święty Mikołaj. Roboty nie zabraknie, w końcu – cytując za Marianem Opanią z „Rozmów kontrolowanych” – Mikołaje wkrótce będą mieć okres. Aż dziw, że nikt wcześniej na to nie wpadł, bo, jak przekonuje Fernando, przecież to oczywiste. A tak na serio, to hiszpańskie media twierdzą, że kontrakt z McLarenem czeka jedynie na podpis Alonso oraz na to, co ewentualnie wydarzy się w Mercedesie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here