Wypadałoby, żeby kierowca, który wygrywa połowę wyścigów w sezonie, został mistrzem świata. Niestety dla Lewisa Hamiltona, mimo dziesiątego zwycięstwa (piątego z rzędu) drugi w karierze tytuł wciąż nie jest pewny. Triumfu w klasyfikacji sezonu nie zagwarantuje mu nawet maksymalna zdobycz punktowa w Brazylii, połączona z zerowym zyskiem Nico Rosberga. Teoretycznie nawet mając 11 zwycięstw na koncie może przegrać mistrzostwo z kierowcą, który stanie na najwyższym stopniu podium „ledwie” pięć razy.

W sumie przy takim scenariuszu i tytule dla Nico niedaleko padłoby jabłko od jabłoni: w 1982 roku jego ojciec Keke został mistrzem świata, wygrywając zaledwie jeden wyścig. Trzeba jednak pamiętać, że to był wyjątkowy sezon, naznaczony zresztą tragicznymi wypadkami zawodników Ferrari – śmiercią Gilles’a Villeneuve’a i kończącymi karierę kierowcy obrażeniami Didiera Pironiego, który i tak został wicemistrzem świata. Wtedy w szesnastu wyścigach było aż jedenastu różnych triumfatorów, w tym pięciu (Alain Prost, Niki Lauda, John Watson, René Arnoux oraz Pironi) wygrywało dwukrotnie. Keke wygrał raz, zresztą po raz pierwszy w karierze.

W rzeczywistości scenariusz, w którym Nico zostaje mistrzem świata, jest oczywiście dość mało prawdopodobny, choć w podwójnie punktowanej Grand Prix Abu Zabi może zdarzyć się wszystko: łącznie z problemami z mocno już sfatygowanymi komponentami jednostek napędowych. Warto jednak pamiętać, że nawet popsutym Mercedesem da się dojechać na podium, co Rosberg udowodnił w Kanadzie.

Nie ulega wątpliwości, że Hamilton jest na fali. Któż by zresztą nie był – wygrał pięć wyścigów z rzędu, a na pancerzu jego największego rywala pojawiają się coraz poważniejsze rysy. To Nico miał być spokojny i opanowany, a tymczasem w Rosji już na pierwszym hamowaniu puściły mu nerwy, chociaż wiadomo, że w pierwszym zakręcie wyścigu wygrać się nie da, za to można go przegrać.

W USA też się pogubił i sprawił zawód tym, którzy uważają go za najlepiej wykorzystującego „urządzenia pokładowe” kierowcę, który kalkuluje niczym Niki Lauda i jeździ z inteligencją godną Alaina Prosta. Przy okazji obnażył upośledzenie obecnej generacji zawodników (na szczęście nie dotyczy to wszystkich…), którzy są tak rozpieszczeni nowoczesną technologią, że zapominają o podstawowych odruchach kierowcy wyścigowego.

Mam tu oczywiście na myśli decydujący o losach wyścigu atak Hamiltona na 24. okrążeniu. Patrząc z zewnątrz, Rosberg bronił się niemrawo – o ile w ogóle można mówić o obronie. Przy dwóch niemal jednakowych samochodach (OK, Lewis przy zmianie opon na pośrednie poprosił o korektę ustawień przedniego skrzydła, poprawiając balans) nawet DRS nie powinien gwarantować udanego ataku. Lider mógł podpierać się odpowiednim zarządzaniem ERS i nie wymaga to doktoratu z fizyki jądrowej, bo wiadomo, gdzie na Circuit of The Americas jest najlepsze miejsce do ataku. Co poszło zatem nie tak?

– Popełniłem błąd, bo źle posłużyłem się KERS – tłumaczył się Nico, używając zresztą nieaktualnej już nazwy systemu hybrydowego. – Myślałem, że korzystam z właściwego sposobu, ale ten który wybrałem, działa z opóźnieniem. Przycisk od razu aktywuje system, a przy pokrętle jest opóźnienie. Nie dostałem większej mocy i dlatego na ostatnich metrach mnie przeskoczył. Chciałem mieć dodatkową moc, ale przy tej metodzie pojawia się ona na kolejnej prostej lub z opóźnieniem.

OK, w ferworze walki błąd może się zdarzyć każdemu. Jednak u kierowcy porównywanego z komputerem czy procesorem tak fundamentalna pomyłka przycisk/pokrętło wygląda nieco dziwnie. Zresztą nie to jest najważniejsze w tej sytuacji. Skoro ERS nie zadziałał, to chyba można było wykonać choć połowę ruchu defensywnego do wewnętrznej, ot tak z czystej przyzwoitości? Błąd błędem, ale Nico oddał pozycję bez walki. Dał się zaskoczyć i w drugim wyścigu z rzędu zrobił coś, co moim zdaniem powinno postawić go na straconej pozycji. Tak zapewne będzie, ale jeśli Lewis drugi raz w karierze przegra piłkę meczową… Cóż, przynajmniej nie jest to jego pierwszy sezon i jest bogatszy o wiele doświadczeń – które z kolei nie na wiele się zdadzą, jeśli zawiedzie kapryśna technika.

Tak czy inaczej, oddajmy Berniemu sprawiedliwość: podwójne punkty w Abu Zabi sprawiają, że do koronacji na sto procent nie dojdzie w Brazylii. Rzeczywiście, emocje są większe, ale – tak jak pisałem już na początku sezonu – rozstrzygnięcie może nie być sprawiedliwe w przekroju całego sezonu. Tyle, że i tak nie będzie to miało znaczenia: przepisy są takie same dla wszystkich, a za 50 lat i tak wszyscy będą pamiętali, kto był mistrzem, a okoliczności… Nie pierwszy i nie ostatni raz kierowca, który najbardziej zasłużył na tytuł, może obejść się smakiem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here