Po dwóch z rzędu pechowych czasówkach Lewis Hamilton w końcu miał okazję powalczyć o pole position i wykorzystał okazję, sięgając po swoje 52. pole position w karierze.

Koniec żartów
Wygrywając kwalifikacje, aktualny mistrz świata wysłał swojemu koledze wyraźny sygnał – żarty się skończyły! W pierwszym przejeździe w Q3 Anglik przestrzelił co prawda wierzchołek zakrętu numer 10, fundując swoim przednim oponom (szczególnie lewej) ostrą przecierkę, ale w decydującym momencie zaliczył trzy różowe sektory, nie pozostawiając Rosbergowi żadnych złudzeń. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że nie mogąc dogadać się w treningach ze swoją Srebrną Strzałą, Hamilton poszedł z ustawieniami w ślady Nico… Bywa.

Biorąc pod uwagę statystyki (spośród 25 wyścigów na torze w Montmelo aż dziewiętnaście padło łupem zdobywcy pole position), Hamilton wykonał wielki krok w stronę swojej wygranej #44, a co ważniejsze – przerwania niesamowitej serii zwycięstw Rosberga, trwającej od ubiegłorocznej rundy w Meksyku.

– Jestem rozczarowany, bo chciałem być pierwszy. Tak naprawdę liczy się jednak wyścig – podkreślał lider klasyfikacji generalnej, ostatnimi czasy przyzwyczajony do nieco innej pozycji przy swoim nazwisku. No cóż, do luksusów człowiek zawsze szybo się przyzwyczaja, gorzej jest w drugą stronę. Tak czy inaczej, Nico nie rezygnuje, choć dzisiaj w końcu będzie musiał dać z siebie wszystko, żeby pokonać Lewisa. No chyba że Anglikowi znowu coś nie wyjdzie na starcie…

Krew, pot i łzy
Nie od dziś wiadomo, że układ Circuit de Barcelona-Catalunya premiuje samochody z najlepszą aerodynamiką. I kwalifikacje w pełni to potwierdziły. Pomimo oczywistych niedostatków mocy, ekipa Red Bulla w komplecie wjechała do drugiej linii startowej, wykorzystując zalety najlepszego nadwozia w stawce.

Daniel Ricciardo musiał się tym razem trochę napocić. Do wysiłku zmusił go oczywiście jego nowy kolega, czyli Max Verstappen, któremu nie przeszkadzał fakt, że nie zna jeszcze wszystkich niuansów RB12. W dwóch pierwszych odsłonach czasówki górą był 18-latek, ale w trzeciej Ricciardo pokazał mu, kto tu rządzi. Mimo zaledwie jednego przejazdu w Q3, Dan pokonał Verstappena o 0,4 sekundy i to on wystartuje dzisiaj z trzeciej pozycji. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że komfortowe czasy już się dla niego skończyły. Max to nie Daniił i jest pewne, że wyciśnie z Dana krew, pot i łzy… Jeśli nie teraz, to za chwilę.

Latający Hiszpan
Nie jest wykluczone, że wymiana na linii Verstappen-Kwiat najmocniej uskrzydli Carlosa Sainza. Tak, tak. W porównaniu z Maksem, Hiszpanowi ciągle najbardziej brakuje (brakowało?) pewności siebie, więc mniejsze ciśnienie po drugiej stronie garażu z pewnością go trochę rozluźni. W tym kontekście roszada w zespołach Czerwonego Byka może przynieść więcej korzyści niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Wczoraj Sainz bez trudu ograł zdegradowanego Daniiła Kwiata. Hiszpan sięgnął po ósmą lokatę, podczas gdy Rosjanin utknął w Q2, kończąc sesję z trzynastym czasem. To oczywiście jeszcze niczego nie przesądza. Dajmy Kwiatowi trochę więcej czasu. W końcu nie każdy jest Verstappenem i tak szybko adaptuje się do innego samochodu.

Pierwszy raz Fernando
Jedną z sensacji czasówki w Montmelo okazał się popis hiszpańskiego weterana, czyli Fernando Alonso, który po raz pierwszy zapewnił ekipie McLarena-Hondy w wersji 2.0 awans do Q3. – To bariera, którą pewnego dnia trzeba przejść. To tylko jeden krok. Musimy twardo stąpać po ziemi, ale jesteśmy bardzo szczęśliwi, bo to pokazuje, że robimy postępy – oznajmił dwukrotny mistrz świata, który niemal dokładnie trzy lata temu odniósł w Montmelo swoje ostatnie jak do tej pory zwycięstwo w F1.

Postępy McLarena są niezaprzeczalne. Co prawda japońskie silniki nadal pozostawiają wiele do życzenia, ale nadwozie MP4-31 jest coraz lepsze. Peter Prodromou nie próżnuje. Czasy nie kłamią. W trzecim sektorze hiszpańskiego toru Alonso był wolniejszy jedynie od kierowców Mercedesa i Red Bulla. To budujące, również w kontekście zbliżającej się rundy w Monako. A jutro Fernando zamierza bić się o małe punkty.

Co się stało?
Największym rozczarowaniem kwalifikacji pod Barceloną okazała się Scuderia Ferrari. Włosi szykowali się do walki z Mercedesem, tymczasem w czasówce przepadli z kretesem. Nie dość, że popisy Hamiltona i Rosberga mogli śledzić jedynie z daleka, to na dokładkę przegrali również z duetem Red Bulla. – Nie wiem, co wydarzyło się dzisiejszego popołudnia – przyznawał szósty w wynikach Sebastian Vettel, wolniejszy od Hamiltona o 1,3 sekundy. Klęska, zważywszy na to, że Niemiec jeździł szybciej w przedpołudniowym treningu, przegrywając z Mercedesami o 0,1 sekundy. Pachniało emocjami, tyle tylko, że po południu rywale urwali jeszcze sporo czasu, a Ferrari zabrnęło w ślepą uliczkę. Kimiemu Räikkönenowi poszło wprawdzie nieco lepiej, ale piąte miejsce trudno uznać za sukces.

Co poszło nie tak? Oględnie mówiąc kilka czynników związanych z tym, że Włosi nie wstrzelili się z ustawieniami do znacznie wyższych temperatur asfaltu jakie panowały na hiszpańskim torze po południu (różnica pomiędzy treningiem a czasówką wyniosła 14 stopni Celsjusza). To pociągnęło za sobą niewłaściwą pracę opon i w rezultacie Seb i Kimi zamiast z rywalami, walczyli bardziej ze ślizgającymi się samochodami.

Co z wyścigiem? To nie będzie bułka z masłem i Ferrari powinno nastawić się na walkę z Red Bullem. O Mercedesie – bez szczególnego rozwoju wypadków – mogą zapomnieć. – Jutro jest nowy dzień. Wyścig jest długi, z pewnością ważny będzie start i pierwsze okrążenie. Samochód stać jednak na więcej niż szósta lokata – podkreśla czterokrotny mistrz świata. Powiało optymizmem? Ano właśnie. Sergio Marchionne pewnie nie będzie zadowolony.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here