W Formule 1 bez zmian. Lewisa Hamiltona ciągle trapią kłopoty, za to Nico Rosberg kompletuje kolejne zwycięstwa. O największe emocje postarał się jednak lokalny idol Daniił Kwiat, dwukrotnie uderzając w Sebastiana Vettela.

W siódmym niebie
Cztery zwycięstwa i komplet punktów plus dwie pierwsze pozycje startowe – myślę, że Nico w najśmielszych snach nie marzył o tak znakomitym początku sezonu. Dodając do tego imponującego bilansu trzy wygrane z poprzedniego roku, Niemiec może się pochwalić siedmioma triumfami z rzędu, czyli wyrównaniem osiągnięć Alberto Ascariego i Michaela Schumachera. Dłuższą serią legitymuje się jedynie Sebastian Vettel, który w 2013 roku nie schodził z najwyższego stopnia podium w dziewięciu kolejnych wyścigach. Nie wiem, czy Rosbergowi uda się wyrównać lub pobić ten rekord, jestem jednak przekonany, że on już teraz znajduje się w siódmym niebie.

Konia z rzędem temu, kto przed Australią przewidział, że po czterech wyścigach Nico będzie wyprzedzał mistrza świata o 43 punkty. Naprawdę szokujące jest jednak porównanie kilometrów przejechanych przez kierowców Mercedesa. Rosberg spędził bowiem na prowadzeniu 186 okrążeń, podczas gdy obrońca tytułu… jedno! W Bahrajnie, gdy Nico zjechał na pit stop. To chyba najlepiej obrazuje skalę problemów, z którymi przyszło się zmierzyć Lewisowi.

Bezsilny
Zajmijmy się jednak tym, co wydarzyło się w Rosji, gdzie Hamilton liczył na pierwszy czysty weekend. Nadzieje mistrza świata znowu legły jednak w gruzach, choć tym razem i tak miał szczęście, iż skończyło się na zepsutych kwalifikacjach i to po awansie do Q3. Po drugiej z rzędu awarii układu MGU-H w jego Srebrnej Strzale, Hamiltonowi nie pozostało nic innego, jak tylko pogodzić się z pole position Rosberga i przyznać, że „czuje się bezsilny”.

Ale mogło być jeszcze gorzej, bo Anglikowi groził start z końca stawki. W związku z wymianą jednostki spalinowej na egzemplarz wykorzystywany wcześniej, pojawił się bowiem problem ze spasowaniem nowego układu paliwowego. W sobotę wieczorem z silnikowni w Brixworth przyleciały jednak właściwe części i Hamilton utrzymał dziesiątą lokatę startową.

Spadek ciśnienia
No dobrze, jeśli nie czysty weekend, to może przynajmniej czyste pierwsze okrążenie? Pewnie dlatego „widząc kątem oka”, co dzieje się w drugim zakręcie, Anglik ominął problemy szerokim łukiem, tym razem pamiętając, żeby objechać ustawiony przy wyjeździe na tor specjalny znacznik z lewej strony. Chwilę później miał naprawdę mnóstwo szczęścia, ponieważ storpedowany przez Daniiła Kwiata Sebastian Vettel minął go dosłownie o centymetry. Na zakończenie tej sekwencji zdarzeń Lewis zyskał jeszcze pozycję kosztem sunącego na kapciu Sergio Péreza (kolejna ofiara pierwszego zakrętu), więc w momencie zarządzenia neutralizacji był piąty.

Po wznowieniu wyścigu kontynuował wspinaczkę w stawce, zostawiając za sobą Felipe Massę i Kimiego Räikkönena. Od Nico dzielił już tylko Valtteri Bottas, którego Lewis pokonał po jedynym pit stopie. Korzystając z problemów Rosberga (o czym niżej), zbliżył się do niego na 7 sekund. Z pewnością poczuł krew, tyle tylko, że wtedy usłyszał, iż w jego Mercedesie spadło ciśnienie wody. Za jakiś czas sytuacja ustabilizowała się, ale o pokonaniu Nico mógł zapomnieć. – Miałem zwycięstwo na wyciągnięcie ręki. Ze względu na problem z silnikiem musiałem jednak odpuścić. Na prostych nie mogłem cisnąć na pełen gaz – przekonywał mistrz świata na mecie.

Kto chce, niech wierzy
Rosbergowi oczywiście sprzyjają kłopoty Hamiltona, ale wyraźnie widać, że Niemiec złapał wiatr w żagle i z każdym kolejnym triumfem nabiera coraz większej pewności siebie. Czy to wystarczy, żeby zdetronizować Lewisa? Niekoniecznie. Sezon jest bardzo długi, więc 43-punktowa przewaga może szybko zniknąć. Poza tym, czy ktoś naprawdę wierzy, że Hamilton ot tak wywiesi białą flagę?

Na razie z perspektywy Nico wszystko układa się jednak idealnie. W Soczi Niemiec skompletował swojego pierwszego wielkiego szlema – sięgnął po pole position, odniósł zwycięstwo przejeżdżając wszystkie okrążenia na czele, a na dokładkę popisał się najszybszym kółkiem, choć nie obyło się bez problemów. – Krótko po pit stopie w samochodzie Nico pojawiły się problemy z MGU-K, przyprawiając nas o kilka siwych włosów na skroniach – przyznał Toto Wolff, przy okazji dementując pogłoski, jakoby zespół celowo szkodził Lewisowi. No cóż, teorie spiskowe mają to do siebie, że jak ktoś w nie wierzy, to nikt i nic nie przekona go, że jest inaczej. A zatem kto chce, niech wierzy.

Antycypował
Trzeba przyznać, że „Torpeda z Ufy” jest coraz skuteczniejsza. W Chinach Kwiatowi nie udało się trafić Vettela, co później namiętnie podkreślał, mówiąc że „nic się nie stało”. W Rosji ustrzelił go za to dwukrotnie. Po raz pierwszy w drugim zakręcie, rujnując przy okazji także wyścig Daniela Ricciardo i Péreza. Pierwszy atak Vettel jakoś przetrwał, za drugim razem nie miał tyle szczęścia i wylądował na barierach, klnąc ze złości wniebogłosy.

Pechowiec i szczęściarz
Założę się, że oglądając powtórkę tego, co go spotkało, Seb nie wierzył własnym oczom. Ale chyba nikt by nie uwierzył. I pomyśleć, że wszyscy mówią o pechu Lewisa… – Najpierw otrzymałem uderzenie w drugim, a potem trzecim zakręcie. Obróciłem się i wpadłem w bariery. Nie mogłem nic zrobić – stwierdził Vettel, przyznając że w trzecim zakręcie odjął trochę gazu. – Nie byłem pewien, czy z samochodem jest wszystko w porządku. Poza tym reagowałem na Lewisa. Chciałem go jak najszybciej zaatakować, ale to był lewy zakręt, a ja byłem po prawej, więc delikatnie odpuściłem – zaznaczył czterokrotny mistrz świata. Rosjanina skrytykował również Maurizio Arrivabene. – Jedną wpadkę można wybaczyć, ale dwie to już przesada – powiedział szef Scuderii.

Co na to główny oskarżony? – To było najgorsze okrążenie w mojej karierze. Przepraszam wszystkich, którzy zostali w to wmieszani – oznajmił Kwiat. – W pierwszym zakręcie próbowałem hamować, ale zablokowałem tylne koła i uderzyłem w Sebastiana. Za drugim razem on odpuścił i nie miałem czasu na reakcję. Może miał problem w związku z tym, co stało się w poprzednim zakręcie… – zastanawiał się Rosjanin.

W sumie to Daniił jest wielkim szczęściarzem, bo kilkadziesiąt lat temu nie skończyłoby się na karnym postoju w alei serwisowej i punktach. Wyobraźmy sobie ciąg dalszy, gdyby Rosjanin podpadł takiemu Jamesowi Huntowi albo Nelsonowi Piquetowi. Nie obeszłoby się bez dogrywki i to w kilku dyscyplinach. Najpierw sprint, potem coś na kształt ważenia przed walką bokserską, zapasy, no i to, co tygryski lubią najbardziej, czyli pojedynek pięściarski. Ponieważ jednak mamy XXI wiek, wszystko rozeszło się po kościach, jedynie Red Bull wykorzystał sytuację do promocji Maksa Verstappena do głównej ekipy, kosztem degradacji Kwiata z powrotem do Toro Rosso. Warto było?

Siedem setek
W związku z przygodami Vettela honoru Ferrari musiał bronić Räikkönen. „Iceman” zrobił tyle, ile mógł. Na początku wyścigu poradził sobie z Bottasem, po neutralizacji otrzymał co prawda kontrę, ale ostatnie słowo należało do niego. Rywalizację o najniższy stopień podium rozstrzygnął późniejszy pit stop Kimiego. A Mercedesy? No cóż, mistrzowie świata ciągle są poza zasięgiem. Tak czy inaczej, Włosi mieli dzięki Kimiemu co świętować – w końcu trzecia pozycja oznaczała siedemsetne podium w dziejach stajni spod znaku Wierzgającego Konia.

Prawie wszystko
Rosja przyniosła Williamsowi najlepszy tegoroczny rezultat, uwieczniony zdobyciem czwartego i piątego miejsca. W ten sposób Brytyjczycy zbliżyli się na 6 oczek do okupującej trzecią lokatę w mistrzostwach świata ekipy Red Bulla. Lepszej dyspozycji Williamsa w Soczi można się było spodziewać, nie jest bowiem tajemnicą, że rosyjski tor odpowiada charakterystyce modelu FW38. Istniały oczywiście pewne obawy, czy stajnia z Grove czegoś nie przeoczy, ale tym razem prawie wszystko poszło zgodnie z planem.

W czasówce Valtteri Bottas spisał się lepiej niż można było oczekiwać. Przedzielił kierowców Ferrari i po karze dla Vettela startował z drugiej pozycji. W niedzielę wszystko wróciło do normy. Do pit stopu Bottas jechał jako drugi. Potem jednak przegrał z Hamiltonem, przeskoczył go także „Iceman”. W tym drugim przypadku Valtteri może mieć pretensje przede wszystkim do siebie, ponieważ stracił za dużo czasu za Fernando Alonso, przegrywając z Kimim pojedynek o trzecie miejsce.

Felipe Massa wylądował oczko niżej, wyraźnie przegrywając ze swoim kolegą. Brazylijczyk miał problemy z zarządzaniem miękką mieszanką i pod koniec wyścigu musiał wykonać dodatkowy pit stop. Posiadał jednak na tyle dużą przewagę nad Alonso, że utrzymał piąte miejsce i w generalce nadal wyprzedza swojego fińskiego kolegę.

Gorzej trafić nie mógł
Zupełnie odmienne nastroje panowały po wyścigu w ekipie Red Bulla, która wyjechała z Rosji z pustymi rękoma i lekko nadwątloną reputacją. Za jedno i drugie odpowiada Daniił Kwiat. O ile w Szanghaju Rosjanin pojechał ostro, ale czysto, o tyle w Soczi odrobinę się zagalopował, dwukrotnie wjeżdżając w Vettela. Po Szanghaju – dosłownie i w przenośni – gorzej trafić nie mógł.

Pal licho, gdyby popsuł wyścig tylko sobie, ale on pociągnął za sobą Bogu ducha winnych kolegów. W tym Ricciardo, w którego RB12 po kolizji z Vettelem doszło do „uszkodzenia prawej sekcji bocznej i podłogi”, a w efekcie znacznej utraty docisku. – Szkoda, bo to kosztowało nas wyścig – przytomnie zauważył Australijczyk.

W rezultacie kierowcy Red Bulla stracili popołudnie. Kwiatowi wlepiono karną wizytę w alei serwisowej, po której błąkał się w ogonie stawki i ostatecznie zajął 15. miejsce. Ricciardo wylądował cztery lokaty wyżej, przedstawiając długą listę przeszkód, z którymi przyszło mu się zmierzyć. – Strategia nie wypaliła. Do tego jechałem z poważnymi uszkodzeniami. Pośrednie opony nie trzymały, więc samochód mocno się ślizgał. W końcówce założyliśmy miękką mieszankę, co trochę poprawiło sytuację, ale o wszystkim przesądziło pierwsze okrążenie – wyliczał Daniel.

Dla zabawy
Jednym wyczyny Kwiata zrujnowały dzień, innym wprost przeciwnie. Do grona tych drugich śmiało można zaliczyć kierowców McLarena, którzy w końcu zdobyli punkty, przykrywając nieco kłopotliwy dla nich sukces Stoffela Vandoorne’a z Bahrajnu. W kwalifikacjach Fernando Alonso przegrał z Jensonem Buttonem, ale na stracie wykazał się refleksem, a potem sprytem (podobnie jak Lewis) i zamiast przepychać się pomiędzy rywalami, pojechał na skróty. Pierwsze okrążenie ukończył na siódmej pozycji. Później Hiszpan skorzystał jeszcze z kłopotów Maksa Verstappena, więc mógł cieszyć się szóstą lokatą. Przed metą „dla zabawy” zarzucił tryb oszczędnościowy silnika Hondy (według Erica Boulliera w całym wyścigu kosztujący jego podopiecznych 50 sekund) i wykręcił piąty czas jednego okrążenia, pokazując, że McLaren faktycznie zrobił postępy.

Potwierdził to także Button, który mimo gorszego początku, wywalczył jeden punkt, wyprzedzając na finiszu Carlosa Sainza. Wprawdzie Hiszpana czekała jeszcze kara czasowa za wypchnięcie z toru Jolyona Palmera, lecz były mistrz świata postanowił załatwić sprawę na torze.

Rozczarowania
Znakomicie spisał się w Soczi Kevin Magnussen. 23-latek przekroczył linię mety na siódmej pozycji, otwierając tym samym konto punktowe ekipy Renault. Kolejne 4 oczka do swojego wcześniejszego dorobku (18 punktów) dorzucił również Romain Grosjean, któremu pod koniec wyścigu, na starszych oponach, przyszło się bronić przed Pérezem.

Ten ostatni był mocno rozczarowany, miał bowiem świetną pozycję wyjściową. Meksykanin startował z szóstej pozycji, ale również padł ofiarą pierwszego okrążenia. Z przeciętej przednim skrzydłem samochodu Ricciardo prawej tylnej opony błyskawicznie zeszło powietrze i Sergio po pierwszej rundzie musiał złożyć wizytę w alei serwisowej. Cierpliwie przebijał się jednak przez stawkę, zyskując kolejne lokaty. Utknął dopiero na Grosjeanie i uplasował się na dziewiątej pozycji.

Znowu straty
Szczęście opuściło także Verstappena, który po raz pierwszy w 2016 roku nie zdobył punktów. Wielka szkoda, bo Holender jechał po szóste miejsce i 8 oczek. W przeciwieństwie do Sainza, Max awansował do Q3 i rozpoczynał wyścig z P9. Na starcie uniknął zamieszania, zyskując trzy pozycje. Wszystko wskazywało na to, że dowiezie szóstą lokatę do mety. Niestety, na 34. rundzie silnik Ferrari w jego STR11 odmówił posłuszeństwa i stajni z Faenzy przeszły koło nosa niezwykle cenne punkty.

Żal ich tym bardziej, że Sainz też zakończył występ z pustymi rękoma. W rezultacie zamiast awansu na piąte miejsce w klasyfikacji konstruktorów, Scuderia Toro Rosso straciła kolejne 4 punkty do ekipy Haasa.

4 KOMENTARZE

  1. Lepiej to się czyta niż oglądało. Pierwszy raz zasnąłem na wyścigu dwa razy. Na szczęście Eleven daje możliwość odtwarzania co brakowało w Polsacie.

  2. Dokładnie lepsze to niż sam wyścig 😉 generalnie od połowy wiało nudą. Moze byłoby ciekawiej gdybyśmy wiedzieli co sie dzieje w Mercedesie za kulisami

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here