Wyścig w Belgii raz jeszcze potwierdził wyświechtane do granic możliwości powiedzenie, że gdzie dwóch z Mercedesa się bije, tam Daniel Ricciardo korzysta…

No i mamy w Mercedesie otwartą wojnę! W sumie dziwne, że dopiero teraz, bo konflikt wisiał w powietrzu już od jakiegoś czasu. Zostawmy na razie to, jak zachowali się Nico i Lewis, bo i jeden, i drugi ma swoje za uszami. Najgorzej na całej sprawie wyjdzie oczywiście Mercedes, nie tylko dlatego, że awantura z udziałem Niemców w Ardenach po prostu źle się kojarzy historycznie. W świecie poprawności politycznej niemiecko-brytyjski incydent stanowi bowiem co najmniej faux pas.

Zastanówmy się przez chwilę, kto tak naprawdę odpowiada za tę ewidentną gafę? Kierowcy? Incydent oczywiście sprowokował Rosberg, który postanowił „udowodnić Hamiltonowi swoje racje”, zapewne biorąc pod uwagę kilka wcześniejszych potyczek z Anglikiem. I nawet jeśli Lewis zasłużył na tego rodzaju lekcję (zdarzało mu się przecież wcielać na torze w rolę świętej krowy, wielokrotnie irracjonalnie wręcz trzymającej się swojego toru jazdy), to Nico mógł sobie wybrać bardziej sprzyjające okoliczności. Na domiar złego, już po wszystkim, Rosberg ciężko zgrzeszył naiwnością. Prawdę mówiąc dziwię się, jak w ogóle mógł wpaść mu do głowy pomysł podejrzewania Lewisa o powściągliwość w sytuacji, gdy przyznał, że zamierzał dać mu nauczkę. „Dyskretny Lewis”, dobre sobie. Toż to oksymoron! Czy Nico kiedykolwiek rozmawiał z Jensonem?

Wróćmy jednak do meritum. Nico i Lewis nabałaganili (szczególnie Nico), co do tego nie ma wątpliwości. Tyle tylko, że kierowcy robią to, na co pozwalają im szefowie, a ci dają im chyba zbyt dużo swobody. Być może klęskę poniosła nowa struktura zarządzania, w której pierwsze skrzypce grają Toto Wolff i Paddy Lowe (a w tle stoi jeszcze Niki Lauda)? Mam wrażenie, że z Rossem Brawnem za sterami Nico i Lewis nie pogrywaliby sobie w ten sposób.

Jeśli karma faktycznie wpływa na nasze życie, to Hamiltona doświadcza ona ostatnio nadzwyczaj ciężko. Zastanawiacie się, za co? Cytując Lindę z pewnego przyrodniczego filmu, może rzec: spytajcie Fernando – on będzie wiedział najlepiej, kogo ostatnio… Wróć! On będzie wiedział najlepiej!

Tak sobie myślę, że delikatna konstrukcja psychiczna Hamiltona może kiedyś złamać jego karierę. Kiedy Lewis czuje wsparcie zespołu (i bliskich), jest w stanie dosłownie przenosić góry. Jest szybki, bezbłędny i pewny swego. Problem zaczyna się wtedy, gdy „czuje, że coś jest nie tak”. Nieistotne, czy są ku temu rzeczywiste powody, czy też nie – Anglik natychmiast traci grunt pod nogami. Rosberg to wie i w Belgii podjął próbę wyprowadzenia Lewisa z równowagi. Udało się!

Jak Wam się wydaje, która wersja „spowiedzi” Rosberga jest prawdziwa? Czy Hamiltona, czy ta, którą później przedstawił Toto Wolff, sugerując, że Lewis źle zrozumiał Nico? Moim zdaniem jest prawdopodobne, że Rosberg jednak palnął to, co Hamilton tak ochoczo zrelacjonował mediom. Sęk jednak w tym, że w swojej szczerości Anglik trochę się zagalopował. Gdy w Mercedesie zorientowano się, że sprawa śmierdzi, Wolff postanowił doprecyzować, co autor tak naprawdę miał na myśli. W efekcie FIA stwierdziła, że nie widzi potrzeby zajmowania się incydentem. Chyba nikt nie jest specjalnie zaskoczony.

Swoją drogą nie brakuje przykładów na to, że mówienie czasami wyprzedza u Lewisa myślenie (weźmy choćby sprawę publikacji telemetrii), więc może jednak ktoś tu coś źle zinterpretował…

Podsumowując spięcie w Mercedesie, trzeba mimo wszystko przyznać, że Rosberg i Hamilton wiedzą, jak skraść nagłówki gazet nawet wtedy, kiedy wygrywają inni. Nie jestem tylko pewien, czy dokładnie o takie zainteresowanie chodziło szefom firmy ze Stuttgartu. Mam wrażenie, że incydent z Belgii jeszcze długo będzie Srebrnym Strzałom odbijał się czkawką.

Nie sposób nie dostrzec, że na niekwestionowaną gwiazdę Formuły 1 wyrósł Daniel Ricciardo, który od czerwca trzykrotnie stawał na najwyższym stopniu podium i w sumie zgromadził w tym czasie 102 punkty. Więcej od Rosberga (98), Bottasa (76), Hamiltona (73), Alonso (60) i Vettela (53).

No właśnie, skala dominacji wiecznie uśmiechniętego Australijczyka nad czterokrotnym mistrzem świata przyprawia o zawrót głowy, ponieważ zarówno w punktacji, jak i wrażeniach artystycznych zaczyna ich dzielić przepaść. Uprzedzając gromy, które spadną na moją głowę wyjaśniam: wiem, że Sebastian ma problem z przestawieniem swojej techniki na jazdę bez nadmuchu dyfuzora spalinami, ale czy przypadkiem nie trwa to trochę za długo?

Podobnie jak Ricciardo demoluje Vettela, tak samo Bottas pogrąża Massę. W ostatnich pięciu wyścigach Fin aż czterokrotnie wskakiwał na „pudło”, podczas gdy Brazylijczyk ani razu. Jakieś pytania?

Na koniec trochę prywaty. Muszę przyznać, że w wyścig w Belgii oglądałem z nieskrywaną satysfakcją. Kimi Räikkönen w swoim królestwie (w Ardenach wygrywał przecież czterokrotnie) wreszcie się obudził i pokazał, że nie zapomniał, jak się szybko jeździ. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że we Włoszech sytuacja nie wróci do tegorocznej „normy”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here