Niespodziewane roszada w kokpicie Mercedesa podczas Grand Prix Sakhir dostarczyła interesujących argumentów w odwiecznej dyskusji na temat roli człowieka i sprzętu w Formule 1. George Russell po przesiadce z najsłabszego do najmocniejszego samochodu prawie wygrał wyścig, mimo że wcześniej nie zdobył nawet ani jednego punktu, startując Williamsem. W Mercedesie otarł się o pole position, bezkompromisowo ograł doświadczonego Valtteriego Bottasa na starcie i później w końcówce, a zwycięstwa pozbawiły go dwa incydenty, w których nie miał nic do powiedzenia: wpadka zespołu oraz uszkodzona opona.

Ten występ dostarczył argumentów tym, którzy uważają, że w Formule 1 wszystko zależy od samochodu – a kierowca jest tylko wkładką, bez większego znaczenia dla końcowego wyniku. Jest to jednak bardzo płytkie, wybiórcze spojrzenie na rzeczywistość. Owszem, Russell skutecznie zastąpił Lewisa Hamiltona, przy okazji niemalże ośmieszając Bottasa, ale warto pamiętać, że nie mówimy tu o pierwszym lepszym zawodniku. George przed debiutem w Grand Prix zdobył mistrzostwo Formuły 2, gdzie rozprawił się z Lando Norrisem i Alexandrem Albonem. W Williamsie z oczywistych przyczyn trudno mu było zabłysnąć, ale jednocześnie zdobywał przydatne doświadczenie jako junior Mercedesa – testując z mistrzowską ekipą, poznając jej metody pracy.

Z jednej strony od każdego solidnego kierowcy wypada wymagać, by w czołowym samochodzie potrafił stanąć na wysokości zadania. Jednak z drugiej żadna przesiadka w ostatniej chwili nie jest łatwa. Błyskawicznie trzeba zmienić szereg nawyków: procedury w garażu, inny układ i funkcje na kierownicy, komunikacja, praca wokół samochodu… A do tego dochodzą jeszcze czyste osiągi i możliwości maszyny, które trzeba błyskawicznie poznać. Jest jeszcze świadomość, że zastępujesz najbardziej utytułowanego kierowcę w stawce i całej Formule 1 – a po drugiej stronie garażu masz doświadczonego zespołowego partnera, który przede wszystkim chce udowodnić, że pod nieobecność lidera ekipy może przejąć jego rolę.

Nie sposób zapomnieć o tym, że Mercedes jest bezsprzecznie najlepszym samochodem w stawce, ale Russell po prostu wykonał fantastyczną robotę. Przy okazji nie zapominajmy jednak, że w Formule 1 jesteś tak dobry, jak twój ostatni wyścig. Nie mam tu oczywiście na myśli tego, że po powrocie do Williamsa George automatycznie staje się gorszym kierowcą, bo walczy o miejsce w połowie drugiej dziesiątki – chodzi o to, że jest różnica pomiędzy pojedynczym świetnym występem i umiejętnością utrzymania takiego poziomu na przestrzeni całego sezonu.

Bottas coś o tym wie – sam miewa przebłyski i nadzieje, od czasu do czasu dorównuje Hamiltonowi, ale jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by rzucił mu wyzwanie w kontekście walki o mistrzowski tytuł. Russell udowodnił, że nie brakuje mu tych elementów wyścigowego rzemiosła, których nie było widać lub które przygasły w Williamsie. Jednak jeden świetny występ jeszcze nie świadczy o tym, że będzie w stanie dźwigać ciężar przez długie miesiące. Po liderze zespół spodziewa się także solidnego wkładu w rozwój samochodu i nadawania kierunku tym pracom. Trzeba kształtować auto i ekipę wokół siebie. Umiejętność dopasowania stylu do charakterystyki maszyny to jedno, a zupełnie inną rzeczą jest taki wpływ na wysiłki zespołu, by samochód odpowiadał oczekiwaniom i umożliwiał pełne wykorzystanie talentu kierowcy. Coś o tym wiedzą nawet weterani – popatrzcie na problemy, z jakimi w ostatnim sezonie startów w Ferrari zmagał się Sebastian Vettel.

Są oczywiście sytuacje, w których większość kierowców na porządnym poziomie potrafi zabłysnąć, wykorzystać sprzęt i okoliczności. Jednak na dłuższą metę potrzebny jest po prostu talent – a tego nie da się kupić za żadne pieniądze. Można sobie pomóc, zdobywając doświadczenie, ale kiedy gra będzie się toczyć o ostatnie ułamki sekund, pod ogromną presją, to decydujące będzie wyczucie, wyścigowa intuicja czy błysk geniuszu, którymi dysponuje tylko ścisła czołówka.

Wszak gdyby decydował tylko sprzęt, to na przestrzeni wystarczająco długiego sezonu, gdy eliminujemy pojedyncze przypadki pecha i inne losowe zdarzenia, sytuacja w klasyfikacji kierowców powinna przypominać kolejkę zwierząt do arki Noego – czyli ustawionych parami zawodników poszczególnych zespołów.

Jakoś tak się jednak składa, że Bottas do samego końca sezonu 2020 czuł na plecach oddech Maksa Verstappena, który z kolei zdeklasował swojego zespołowego partnera – Albon ustąpił w tabeli mistrzostw jeszcze Sergio Pérezowi, Danielowi Ricciardo i Carlosowi Sainzowi. Na tle Péreza nie błyszczał z kolei Lance Stroll – takie przykłady można mnożyć.

Oczywiście nawet siedmiokrotny mistrz świata niewiele zdziała w samochodzie, który traci półtorej sekundy na okrążeniu do czołówki. Jednak przy mniejszych różnicach sprzętowych kierowca wciąż może zrobić różnicę: czy to bezpośrednio na torze, czy także poprzez skuteczną pracę za kulisami, wykorzystując swoje doświadczenie i techniczne wyczucie.

Formuła 1 zawsze była i będzie połączeniem tych dwóch nierozerwalnych elementów: techniki (za którą też przecież stoją ludzie) oraz talentu w kokpicie. Proporcje mogą być płynne, ale żaden z tych czynników nie zagwarantuje sukcesu, jeśli po drugiej stronie równania pojawią się niedostatki.

Artykuł ukazał się w polskiej edycji miesięcznika „GP Racing”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here