W miniony weekend na Spa-Francorchamps Sebastian Vettel miał tylko jednego godnego siebie rywala: ekoterrorystów z Greenpeace’u, którzy przeprowadzili akcję wymierzoną przeciwko firmie Shell, głównemu sponsorowi Grand Prix Belgii. O ile jednak sukces kierowcy Red Bulla oglądał cały wyścigowy świat (wyłączając tych, którzy przysnęli albo zmienili kanał w trakcie wyścigu), o tyle starannie przygotowana akcja poległa w starciu z zaprawioną w bojach ekipą odpowiedzialną za realizację transmisji TV. Operatorzy i wydawcy, którzy potrafią ukryć przed okiem telewidza puste trybuny na niektórych torach albo niemal całkowicie wyciąć z przekazu samochody ekip, które aktualnie podpadły Berniemu Ecclestone’owi, nie mieli większych problemów z pominięciem w transmisji np. zdalnie sterowanych banerów Greenpeace’u, które zostały wysunięte na podium podczas odgrywania hymnów Niemiec i Austrii.

Brawa za pomysłowość, ale skuteczność akcji była bliska zeru: telewidzowie nie mieli pojęcia, że na torze trwa jakiś protest, a wizerunek Shella nie ucierpiał. Kłopoty mają za to belgijscy organizatorzy, a w przyszłości cała sytuacja odbije się też na kibicach, którzy zapewne będą dokładnie rewidowani przed wejściem na tor – tak jak ma to miejsce w krajach arabskich czy Singapurze, gdzie przed wejściem do padoku trzeba się poddać znanej z lotnisk procedurze bezpieczeństwa, z maszyną do prześwietlania bagażu i piszczącą bramką.

Wydarzeniami zza kulis GP Belgii być może zajmie się Światowa Rada Sportów Motorowych podczas zaplanowanej na koniec września sesji w chorwackim Dubrowniku. Nie wykluczam ewentualnych kar dla organizatorów za zaniedbania w kwestiach bezpieczeństwa. Akurat w Belgii praca ochroniarzy nigdy nie stała na szczególnie wysokim poziomie: co sprytniejsi kibice nie miewali problemów z dostaniem się do padoku w czwartek, a z jednego z parkingów można się było dostać niespecjalnie strzeżoną windą do budynku, w którym mieści się dyrekcja wyścigów, garaże i biuro prasowe. Teraz środki bezpieczeństwa zostaną zaostrzone – choć i tak część aktywistów Greenpeace’u wykupiła wejściówki do Paddock Club, płacąc za nie po kilka tysięcy euro. Przerażające jest też to, że skoro z kilkutygodniowym wyprzedzeniem można było zainstalować przy podium zdalnie sterowane mechanizmy wysuwające banery z ekologicznymi hasłami, to równie dobrze można byłoby tam podłożyć innego rodzaju urządzenie, także aktywowane drogą radiową…

Tak czy inaczej, reputacja organizatorów mocno na tym ucierpiała. FIA bardzo nie lubi, kiedy pod organizowane przez nią wydarzenia podpinają się jacyś politycy czy ugrupowania, które chcą coś obwieścić światu – lub gdy po prostu zakłócany jest ustalony porządek. Gdy w 1997 roku na podium Grand Prix Europy wtargnął burmistrz Jerez Pedro Pacheco i wręczył trofea zamiast nominowanego do tej roli prezesa Daimler-Benz Jurgena Schremppa, władze sportu zapowiedziały, że Jerez de la Frontera już nigdy nie będzie organizatorem wyścigu Formuły 1 – i słowa dotrzymały.

W 2006 roku trofeum na podium Grand Prix Turcji wręczał Felipe Massie Mehmet Ali Talat – zapowiedziany i przedstawiony jako prezydent Tureckiej Republiki Cypru Północnego. Jest to państwo uznawane wyłącznie przez Turcję, a władze Cypru złożyły na ręce FIA oficjalną skargę. Organizatorów wyścigu ukarano rekordową wówczas karą 5 milionów dolarów, która potem została zmniejszona o połowę. Zobaczymy, czy Belgowie – którzy i bez tego mają na głowie swoje problemy przy organizacji wyścigu – zdołają się wywinąć od sankcji ze strony FIA.

Jeśli chodzi o sportową stronę weekendu – cóż, w przeciwieństwie do wysiłków Greenpeace’u, akcja w wykonaniu Vettela przyniosła stuprocentowe powodzenie. To kolejny wielki krok w stronę czwartego z rzędu mistrzowskiego tytułu, choć znów wypada się zastanowić, co by było, gdyby Fernando Alonso nie startował z dziewiątego pola… Kierowca Ferrari już na pierwszym okrążeniu odrobił cztery pozycje, a potem kolejno radził sobie z Jensonem Buttonem, Nico Rosbergiem i wreszcie Lewisem Hamiltonem.

Mercedes znów wypadł w wyścigu słabiej niż w kwalifikacjach. – Nie byliśmy tak skuteczni jak Red Bull czy nawet Ferrari – przyznał Ross Brawn. – Mieliśmy relatywnie słabe tempo w Eau Rouge.

To właśnie w tym miejscu Hamilton rozstał się z prowadzeniem, już po kilkuset metrach wyścigu. Trzeba przyznać, że Vettel popisał się przy tym manewrze: mimo dużego obciążenia paliwem dużo szybciej pokonał podjazd i za szczytem Raidillon przeprowadził skuteczny atak. Nie od dziś wiadomo, że samochody Red Bulla bardzo szybko osiągają optymalny próg przyczepności opon, ale nawet mimo tego był to niezły pokaz możliwości auta i kierowcy. Trzeba też pamiętać o tym, że mimo szybkiej natury Eau Rouge potrzebna jest tam przyczepność aerodynamiczna, a przy bliskiej jeździe za rywalem skrzydła nie działają tak dobrze jak w czystym powietrzu.

Próbowałem utrzymać się jak najbliżej Lewisa i wykorzystać potężny tunel aerodynamiczny przez Eau Rouge – opowiadał potem Sebastian. – Zwłaszcza na początku wyścigu, kiedy opony nie są jeszcze w formie, a bak jest pełen, samochody wytwarzają bardzo duży opór. Jadąc za nim, mogłem dużo bardziej się rozpędzić.

Myślałem, że dobrze wyszedłem z pierwszego zakrętu, ale oni… Sebastian od razu mnie dopadł – mówił Hamilton. – W zasadzie nie było obrony. Mogłem wykonać jeden ruch i go zrobiłem, a on po prostu przemknął obok.

Reszta wyścigu upłynęła Vettelowi na spokojnej jeździe i kontrolowaniu przewagi. Taktycznie wszystko poszło bez zarzutu, bo co prawda po pierwszym zjeździe wrócił na tor za próbującym pojechać na jeden postój Buttonem, ale jeszcze na okrążeniu wyjazdowym poradził sobie z kierowcą McLarena. Jak zwykle w końcówce, zespół musiał go powstrzymywać – ale i tak poza 31. wygraną w karierze wykręcił jeszcze po raz 19. najlepszy czas okrążenia w wyścigu. Do pełni szczęścia zabrakło mu w ten weekend tylko pole position.

Z tyłu Hamilton nie zdołał utrzymać także drugiej pozycji, przegrywając z szarżującym Alonso pojedynek na 14. okrążeniu. To była ciekawa walka, w której Lewis próbował przechytrzyć rywala: – Nie chciałem, żeby mógł mnie zaatakować z DRS przed Zakrętem 5 [Les Combes], więc go przepuściłem – tak, żebym to ja mógł skorzystać z DRS. Mimo tego on i tak utrzymał się z przodu. Ferrari miało niesamowitą prędkość na prostej.

Forma Mercedesa w tym konkretnym fragmencie toru, między pierwszym i piątym zakrętem, kosztowała zdobywcę pole position utratę pozycji najpierw na rzecz Vettela, potem na rzecz Alonso. Gdyby nie kolejny zawalony start Marka Webbera (sprzęgło nie zadziałało tak jak trzeba już przy próbnym starcie), Hamilton nie zmieściłby się nawet na podium.

Uratował jednak trzecią pozycję i po pechowym defekcie Kimiego Räikkönena („zrywka” z wizjera kasku innego kierowcy wpadła do wlotu chłodzącego hamulce i lewa przednia tarcza uległa przegrzaniu) na podium stanęła aktualna pierwsza trójka klasyfikacji mistrzowskiej, w odpowiedniej kolejności. Jak zwykle, Vettel podkreślał, że o mistrzostwie nie myśli i wszystko się jeszcze może zdarzyć. To już naprawdę oklepana formułka: różnica między nim i Alonso wynosi aż 46 punktów, czyli niemal dwa zwycięstwa. – Sprawa tytułu jest jeszcze otwarta i rok temu mieliśmy dobry przykład – uważa jednak Hiszpan. – Po wyścigu na Monzy miałem 41 punktów przewagi nad Sebastianem [w rzeczywistości 39 – przyp. MS], a do Teksasu przyjechałem już z 15 punktami straty [dziesięcioma – przyp. MS], więc sytuacja może się szybko zmienić. Postaramy się powtórzyć to, co wydarzyło się w zeszłym sezonie – tyle, że na odwrót.

Możemy śmiało założyć, że to, o czym mówi Alonso w ostatnim zdaniu, nie będzie łatwe. Formuła 1 widziała jednak już różne rzeczy…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here