Dopiero wystartowali, ale dla Alonso udział w GP Japonii skończy się za parę sekund...

Spodziewałem się łatwego spacerku Sebastiana Vettela po trzecie w sezonie zwycięstwo i zastanawiałem się, kiedy skończy się szczęście, które w tym sezonie dopisuje Fernando Alonso. Wygląda na to, że passa skończyła się wraz z pierwszą częścią sezonu, bo po wakacjach urzędujący mistrz świata rzucił się do odrabiania strat w szaleńczym tempie – tym razem z drobną pomocą kierowcy Ferrari. Nie ma co się oszukiwać: szans na zwycięstwo Alonso nie miał, ale zawsze lepiej zdobyć kilka(naście) punktów niż odpaść z rywalizacji w pierwszym zakręcie. Hiszpan po raz drugi w ciągu dwóch dni miał pecha do Kimiego Räikkönena, choć w niedzielę mógł zachować się inaczej i nie pakować się Finowi pod koła.

Kierowca Lotusa jak zwykle mówił niewiele, ale dość konkretnie przedstawił swój punkt widzenia na całe zajście. – Trzymałem się swojej strony od momentu startu, a Fernando zjeżdżał coraz bardziej w lewo – opowiadał Räikkönen. – Próbowałem zjechać jeszcze bardziej w lewo, ale nie miałem już miejsca.

Alonso dość mętnie tłumaczył, że zabrakło mu przestrzeni na jakikolwiek manewr. – Nie miałem miejsca po prawej, miałem Buttona chyba po lewej, miałem Kimiego… i nie rozumiem, dlaczego Kimi nie odpuścił, bo nie było miejsca. Nie wiem, jaki miał pomysł na pierwszy zakręt, ale czasami tak bywa i tym razem to my mieliśmy pecha – opowiadał kierowca Ferrari.

Polecam mu obejrzenie kilku powtórek ze startu. Po pierwsze miał Jensona Buttona po prawej i przez długi czas kierowca McLarena jechał po prawej stronie od osi toru, nie zmuszając Alonso do bezustannego zjeżdżania w lewo. Po drugie w tym sporcie nie chodzi o to, żeby wjeżdżać przed rywala i potem pytać, dlaczego nie odpuścił. Räikkönen robił co mógł i nawet zjechał lewymi kołami na trawę – ale i tak nie udało się uniknąć tak zwanego kontaktu. Swoją drogą czasami w komentarzach na stronie widzę określenia typu „ciułacz punktów” – cóż, w tej walce postawił twardo na swoim.

Być może Hiszpan niewłaściwie ocenił pozycję obu samochodów na torze, ale swoim działaniem sam doprowadził do nieszczęścia. Wyglądało to tak, jakby próbował wypchnąć rywala poza tor albo zmusić go do bezsensownego hamowania – które mogłoby mieć poważne konsekwencje, bo tuż za Lotusem pędził Lewis Hamilton. Komentarze po wyścigu ze strony Alonso przypominają postawę „z drogi śledzie, bo mistrz jedzie” – tyle, że biorąc pod uwagę przebieg ostatnich kilku wyścigów to do tego „mistrza” bliżej jest Vettelowi.

Co prawda w punktacji wciąż prowadzi kierowca Ferrari, ale ekipa Red Bulla dostała skrzydeł – a konkretnie „wygaszane” DRS-em tylne skrzydło, które znalazło się w autach Vettela i Marka Webbera już w Singapurze. W przeciwieństwie do Lotusa, który od kilku wyścigów bawi się podczas treningów ze swoim odpowiednikiem takiego systemu, ekipa Adriana Neweya bez zbędnego rozgłosu wprowadziła do gry swój wynalazek – metoda działania podobna jest do tej z Mercedesa (czyli po otwarciu skrzydła zostaje odsłonięty kanał powietrzny), ale system „wygasza” jedynie opór tylnego skrzydła. Tyle, że koncepcja Lotusa ma przed sobą dłuższą przyszłość, bo wynalazki Mercedesa i Red Bulla wskutek zmian w regulaminach będą w sezonie 2013 nielegalne.

Nie da się ocenić wpływu tego rozwiązania na tempo bezustannie rozwijanego samochodu, bo w ciągu ostatnich tygodni w samochodach mistrzów świata pojawiło się więcej modyfikacji (m.in. nowe przednie skrzydło i wloty powietrza do hamulców), ale faktem jest, że w ostatnich dwóch startach forma kwalifikacyjna Vettela znacznie wzrosła i w decydującej rozgrywce o tytuł pomiędzy nim i Alonso – reszta stawki się już praktycznie nie liczy – może to mieć ogromne znaczenie. Zwłaszcza, że Ferrari wciąż drepcze w miejscu, a ich lider w czterech ostatnich wyścigach może się pochwalić dwiema trzecimi lokatami i dwoma wyścigami, w których zaliczył po kilkaset metrów – raz z winy Romaina Grosjeana, teraz… no cóż, kierowca, dla którego każdy punkt jest na wagę złota, nie powinien sobie tak hasać po torze i stwarzać potencjalnie niebezpiecznych sytuacji manewrami „na ślepo”.

Skoro już wspomnieliśmy o Grosjeanie… Z jednej strony kierowca Lotusa zdążył sobie zbudować taką reputację, że przy najmniejszym incydencie wszyscy od razu dopatrują się jego winy, ale z drugiej nie dość, że zasłużył sobie na taki wizerunek, to jeszcze na Suzuce popsuł wyścig Markowi Webberowi. Australijczyk w drugim zakręcie znalazł się na celowniku Grosjeana, który był tak skupiony unikaniem kolizji z objeżdżającym go od zewnętrznej Sergio Pérezem, że nie zwrócił uwagi na jadący przed nim dość duży, granatowy samochód z Webberem w kokpicie.

Fascynującym przeżyciem jest zapoznanie się z wrażeniami obu bohaterów starcia. Wypowiedzi kierowców oraz ich szefów nie wymagają chyba dodatkowego komentarza.

Mark Webber: – Nie widziałem dokładnie co się stało, ale przez radio powiedzieli mi, że to znów ten szaleniec Grosjean. Każdy z nas co weekend stara się uzyskać przyzwoity wynik, a on w każdym wyścigu stara się dojechać jak najszybciej do trzeciego zakrętu. To frustrujące, bo wielu czołowych kierowców na tym cierpi. Może powinien znów odpocząć od ścigania? Musi się nad sobą zastanowić. To była wyłącznie jego wina. Ile razy można popełnić taki sam błąd? Incydenty na pierwszym okrążeniu… tak, na tym poziomie to po prostu żenujące.

Romain Grosjean: – Od powrotu za kierownicę w Singapurze moim priorytetem jest zachowanie ostrożności na starcie. Uważałem na Sergio [Péreza] po mojej lewej i pilnowałem, żeby się z nim nie zderzyć. Między mną i Markiem [Webberem] była dość duża różnica prędkości w pierwszym zakręcie i to mnie zaskoczyło, zderzyliśmy się. To był głupi błąd.

Christian Horner: – Uważam, że najgorsza jest powtarzalność tych incydentów [z udziałem Grosjeana]. Same błędy nie są niczym złym, ale trzeba się na nich uczyć. On zabiera punkty zespołowi, który walczy o jak najlepszą pozycję w mistrzostwach świata konstruktorów. Siedem kolizji w tym roku to aż nadto. Dziś ofiarą padł Mark i stracił przez to podium.

Eric Boullier: – W Singapurze, kiedy Romain wrócił do kokpitu, widzieliśmy, że inni kierowcy wywierali na nim presję podczas startu. Tutaj miał łatwiej, ale popełnił niewielki błąd w ocenie prędkości swojej i Marka, która była nieco wyższa. Myślę, że wykonał pewne postępy, ale nieszczęśliwie się złożyło, że znów doszło do takiego wydarzenia w podobnych warunkach.

Grosjean otrzymał 10-sekundowy karny postój na stanowisku serwisowym, ale skoro wnioski po karze za Belgię zostały zapomniane po jednym wyścigu, to nawet nie próbuję mieć nadziei, że to coś zmieni. Francuz mógłby się poduczyć zachowania w pierwszym zakręcie Suzuki od swojego zespołowego kolegi, któremu w późniejszej fazie wyścigu udało się uniknąć zderzenia z odważnie wyprzedzającym go Lewisem Hamiltonem.

Duet McLarena odrobił trochę strat po kwalifikacjach i karze dla Buttona, ale czas już pogodzić się z myślą o utracie szans na mistrzowski tytuł wśród kierowców. Martin Whitmarsh może odetchnąć z ulgą: „jedynka” nie odejdzie wraz z Hamiltonem do Mercedesa. Jenson znów narzekał podczas wyścigu na pracę skrzyni biegów, ale po zawodach Whitmarsh wytłumaczył, że źródłem problemów było przegrzanie jednego z czujników. Podczas pierwszej wizyty w boksie zatkane wloty powietrza do tylnych hamulców spowodowały niewielki pożar, a poza drobnym opóźnieniem przy zmianie kół wywołało to także awarię czujnika. Szef McLarena potwierdził, że sama skrzynia jest w porządku i nie będzie konieczna jej wymiana przed wyścigiem w Korei.

Jego podopieczni finiszowali tuż za podium, na którym obok Vettela stanęło dwóch niezwykle szczęśliwych kierowców. Dla Felipe Massy i Kamuiego Kobayashiego taki wynik (odpowiednio pierwsze podium od GP Korei 2010 i pierwsze podium w karierze) znacznie zwiększa ich szanse na pozostanie w Formule 1 na kolejny sezon i wkrótce powinniśmy się spodziewać stosownych oświadczeń ze strony obu zespołów.

Brazylijczyk bardzo przytomnie zachował się tuż po starcie i pojechał świetny wyścig, choć zdaniem lidera Ferrari miał w tym sporo szczęścia. – Drugie miejsce Felipe to w sumie zbieg okoliczności. Pojechał dobry wyścig, ale kierowcy szybszych samochodów popełniali błąd za błędem i to mu pomogło – stwierdził Alonso, ale nie dodał, czy ma też na myśli siebie…

Kobayashi jako trzeci Japończyk w historii (po Agurim Suzukim i Takumie Sato) stanął na podium w Formule 1, dając swoim rodakom prawdziwy powód do świętowania. Kierowca Saubera nie wytrzymał tempa Vettela czy Massy, ale trzecia lokata przed własną publicznością to ogromny sukces. Przy okazji jeszcze słówko wyjaśnienia na temat restartu, kiedy to Kobayashi jeszcze przed wznowieniem rywalizacji stracił bardzo dużo dystansu do lidera wyścigu. – Zablokował mi się bieg – relacjonował jeden z bohaterów wyścigu. – Zostałem na jedynce, obroty doszły do ogranicznika i nie mogłem wrzucić dwójki. I tak nie mógłbym powalczyć z Sebastianem, nie przeszkadzało mi to, bo utrzymałem pozycję.

Poszło mu bez wątpienia lepiej niż zespołowemu koledze. Nowy nabytek McLarena najpierw błysnął dobrym manewrem w walce z Hamiltonem, który przyznał, że nie bronił się za bardzo, mając na względzie punkty potrzebne do walki o tytuł. Przy powtórce tego manewru Pérez wyleciał z toru i pozbawił Saubera cennych punktów, mogących się przydać do pogoni za Mercedesem. – Przykro mi ze względu na zespół, to był mój błąd – kajał się Meksykanin, ale u nowego pracodawcy nie będą patrzeć na takie przygody przez palce. Trzy podia w sezonie 2012 to świetny wynik, ale przydałoby się więcej regularności.

W punktach finiszowali za to Nico Hülkenberg (solidna jazda, a Paul di Resta już przed startem miał kłopoty ze sprzęgłem), Pastor Maldonado (brawo, pierwsze punkty od wygranej w GP Hiszpanii) oraz Mark Webber i Daniel Ricciardo – co ciekawe, drugi raz z rzędu pierwszą dziesiątkę na mecie zamknęli dwaj Australijczycy, ale tym razem w innej kolejności, a ponadto w przeciwieństwie do sytuacji sprzed dwóch tygodni nikt nie dostał kary za wcześniejsze przewinienia. Swoją drogą warto to jakoś uczcić: nie musieliśmy czekać kilku godzin na wyniki obrad sędziów, co w ostatnich czasach jest prawdziwą rzadkością.

Dla mnie największym bohaterem wyścigu był Massa, chociaż najwięcej powodów do zadowolenia może mieć Vettel: po raz drugi w karierze zdobył tzw. „wielkiego szlema” (pole position, prowadzenie od startu do mety i najlepsze okrążenie w wyścigu – pierwszy raz dokonał tego w GP Indii 2011), a dzięki przygodom rywali ma coraz większe szanse na zdobycie trzeciego z rzędu mistrzowskiego tytułu. Warto przypomnieć, że jak dotąd taka sztuka udała się tylko dwóm kierowcom: Michaelowi Schumacherowi i Juanowi Manuelowi Fangio, z którym dziś Vettel zrównał się na liście zwycięzców Grand Prix, z 24 triumfami na koncie.

Na koniec jeszcze potwierdzenie przytaczanej wcześniej teorii o tym, że Grosjeana wini się obecnie za każde przewinienie. Posłuchajcie, jak Nico Rosberg podsumowuje swój trwający 22 sekundy udział w GP Japonii:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here