Japońskim kibicom nie sposób odmówić fantazji.

Po czterech z rzędu sesjach kwalifikacyjnych zdominowanych przez McLarena wreszcie do głosu doszli mistrzowie świata, zdobywając po raz pierwszy w tym sezonie całą pierwszą linię startową dla siebie. Dla Sebastiana Vettela było to czwarte z rzędu pole position na Suzuce, a tajemnicę świetnej formy Red Bulla na japońskim torze chyba najlepiej wyjaśnił drugi w czasówce Mark Webber.

– Ogólnie w przypadku takich torów jak Silverstone czy Suzuka wystarczy popatrzeć na osiągnięcia Adriana [Neweya] – odparł Australijczyk na pytanie o przyczynę sukcesów Red Bulla na tym obiekcie. – Trzeba wrócić do czasów Williamsa z [Nigelem] Mansellem, McLarena z [Miką] Häkkinenem, bla, bla bla… Na takich torach jego samochody zawsze były szybkie. Odpowiedzią na to pytanie jest DNA naszego auta, jego filozofia. To wszystko.

Wszystko, ale trzeba jeszcze postawić kropkę nad i. Wygląda na to, że niedzielne zawody powinny być spacerkiem dla Vettela: ma świetny samochód, przez cały weekend błyszczy fantastycznymi czasami okrążeń, no i ma za plecami wsparcie w osobie Webbera. Jeśli druga strona inżynieryjnego geniuszu Neweya tym razem nie spłata figla i RB8 wytrzyma dystans wyścigu, to ruszającemu z szóstego pola Fernando Alonso pozostanie tylko i wyłącznie jak największe ograniczenie strat w punktacji. Można powtarzać, że tegoroczne wyścigi są nieprzewidywalne, ale przy takim tempie Red Bulla i takim ustawieniu stawki na starcie tylko wyjątkowy pech może powstrzymać mistrza świata przed odniesieniem trzeciego w sezonie zwycięstwa. A wtedy w Ferrari zrobi się naprawdę gorąco…

Zastanawiam się, jak długo Alonso będzie czekał na wytęsknione, skuteczne poprawki w samochodzie. To nie jest tak, że inżynierom Ferrari na tym nie zależy albo wolą spędzać czas na wcinaniu pizzy i piciu wina. Po prostu nie zawsze starania pionu technicznego przynoszą spodziewany efekt – zwłaszcza jeśli zawodzi korelacja danych uzyskiwanych w tunelu aerodynamicznym. „Bojowe” testy poprawek można wykonywać tylko w czasie piątkowych treningów i nie trzeba chyba tłumaczyć, jak wielkim rozczarowaniem kończy się sytuacja, w której obiecane przez komputery gigantyczne zyski w docisku okazują się na torze czystą iluzją.

Stefano Domenicali otwarcie stwierdził, że tunel Ferrari jest dość stary i zapowiedział zamknięcie go w zimowych miesiącach. Jednocześnie oświadczył, że zespół na bieżąco korzysta z innych tuneli – tak jak zimą przed sezonem 2011, kiedy w obliczu podobnych problemów Scuderia wynajmowała dawny tunel aerodynamiczny Toyoty w niemieckiej Kolonii.

Pozostaje tylko spytać o to, co działo się przez ostatni rok z okładem – i dziwić się anielskiej cierpliwości Alonso, który trzyma nerwy na wodzy i nie krytykuje w ostrzejszych słowach poczynań swojej ekipy. Kto wie, może do utrzymania prowadzenia w mistrzostwach wystarczy jego talent i dopisujące mu jak dotąd szczęście? Limit tego drugiego może być jednak bliski i pamiętam sytuację, w której Suzuka okazała się akurat bardzo pechowa dla Scuderii: sześć lat temu właśnie tutaj wybuchł silnik w samochodzie jadącego po zwycięstwo Michaela Schumachera, przez co Niemiec w pożegnalnym (wówczas) sezonie stracił szansę na ósmy mistrzowski tytuł – co ciekawe, właśnie na rzecz Alonso. Gdy kilka godzin po wyścigu spotkałem „Schumiego” i Jeana Todta w hotelu przy lotnisku w Nagoi, obaj wyglądali, jakby ktoś właśnie wymordował ich najbliższe rodziny.

Teraz taki czarny scenariusz nie grozi Scuderii – niezależnie od wyników wyścigu, Alonso utrzyma prowadzenie w mistrzostwach i sam podkreśla, że liczy na poprawę formy w kilku kolejnych wyścigach. – Mamy dobry plan na następne wyścigi i prędzej czy później będziemy bardziej konkurencyjni – stwierdził po kwalifikacjach Hiszpan, dodając zapewne w duchu, że pod pojęciem „prędzej” nie powinien kryć się początek przyszłego sezonu…

I tak więcej powodów do zmartwień mają w McLarenie. Jenson Button co prawda przegrał tylko z Red Bullami, ale po doliczeniu kary za przedwczesną wymianę skrzyni biegów wylądował na ósmym polu startowym, jedno miejsce przed Lewisem Hamiltonem. Zespołowi koledzy będą solidarnie, ramię w ramię (a raczej koło w koło) przebijać się w stronę czołówki, choć w przypadku tego drugiego kierowcy, który przy okazji ma więcej do ugrania w mistrzostwach, może to nie być takie proste. Za swój koszmarny – najgorszy w tym roku – kwalifikacyjny występ kierowca McLarena obwinił fatalnie dobrane ustawienia. Nie ma co się oszukiwać: można pobawić się ustawieniami przedniego skrzydła czy ciśnieniem w oponach, ale na więcej nie zezwalają przepisy o parku zamkniętym. Warto przeczytać tłumaczenia niedawnego pupilka McLarena, pakującego już walizki przed przeprowadzką do Brackley.

– Przed porannym treningiem wprowadziliśmy trochę zmian w ustawieniach, ale balans się zmienił w stronę nadsterowności i nie wiedzieliśmy, co robić dalej – relacjonował Hamilton. – Poszliśmy z ustawieniami w drugą stronę i to była jakaś klęska. Przez cały weekend samochód dobrze się spisywał, ale po zmianie ustawień przestał skręcać. To była tragedia, już w pierwszym zakręcie zacząłem żałować, że nie zmieniliśmy ustawień w drugą stronę. Popełniliśmy błąd i teraz będziemy się z tym męczyć.

Błąd popełnił także Kimi Räikkönen, rujnując w końcówce Q3 nie tylko swoje szanse, ale także rywali – chociażby Alonso, który najwięcej stracił po wywieszeniu żółtych flag. – Szkoda, ale to był mój błąd – przyznał kierowca Lotusa. – Wolę już taką sytuację niż zajęcie ósmego miejsca z powodu zbyt wolnego tempa. Przynajmniej mamy prędkość.

Fin po raz dziewiąty w tym sezonie przegrał kwalifikacyjny pojedynek z Romainem Grosjeanem, a przy okazji dodał trochę pracy sędziom. Należało ustalić, czy wszyscy zawodnicy – a na liście podejrzanych znaleźli się m.in. Kamui Kobayashi, Sergio Pérez oraz Alonso – przestrzegali wywieszonych przed zakrętem Spoon żółtych flag. Było to dla nich pierwsze i jedyne okrążenie pomiarowe w Q3 – zatem wszyscy zaliczyli pierwszy krok z cyklu „jak zwrócić na siebie uwagę sędziów”: czyli oznaczony na zielono czas sektora na live-timingu.

Okazało się jednak, że wszyscy dostosowali się do sygnałów dawanych przez porządkowych. – Zobaczyłem żółte flagi i nie korzystałem w tym miejscu z DRS i KERS – wyjaśniał Kobayashi swoje zachowanie w feralnym miejscu. – Poza tym trochę odpuściłem i straciłem tam kilka dziesiątych sekundy. Mogłem jechać szybciej, ale postanowiłem zachować się bezpiecznie.

Można zatem dojść do dwóch wniosków: po pierwsze przygoda Räikkönena ułatwiła życie kierowcom Red Bulla i Buttonowi, po drugie w walce Kobayashi-Pérez-Alonso wygrał ten, który najmniej odpuścił w strefie żółtych flag – a jednocześnie wystarczająco zwolnił, żeby sędziowie nie mieli się do czego przyczepić.

Postanowiono nie karać także Vettela za rzekome przeszkadzanie Alonso w ostatniej szykanie – oglądając powtórki trudno nie nabrać wrażenia, że Hiszpan, jak to czasem ma w zwyczaju, postanowił wszcząć alarm i liczyć, że coś ugra. Moim zdaniem kierowca Red Bulla zachował się normalnie, a podstawy do ukarania mogłyby się pojawić, gdyby wcielić w życie plan Paula di Resty – innego kierowcy poszkodowanego przez „blokujących” rywali. Szkot, który w Q2 musiał akrobatycznym manewrem wyprzedzić wolno jadące auta Red Bulla i Lotusa, zaproponował, żeby kierowcy, którzy robią sobie miejsce przed pomiarowym okrążeniem lub kończą kółko zjazdowe, trzymali się jednej, odgórnie wyznaczonej strony toru. Choć jak znam życie, to nawet taki przepis mógłby nie w każdym przypadku znaleźć zastosowanie…

Tym z Was, którzy będą znudzeni „spacerkiem” Vettela i próbą wyrwania jak największej liczby punktów przez Alonso, polecam kilka drobniejszych, lecz nie mniej pasjonujących rozgrywek, na które zanosi się w niedzielnym wyścigu.

„Kanapka” z Sauberów z nadzieniem w postaci Grosjeana: przed sezonem obstawiłbym w ciemno, że z takimi przeciwnikami z przodu Alonso ma dużą szansę na podium. Jednak Pérez i Grosjean potrafią pojechać bardzo szybki wyścig, a Kobayashiemu poza lokalnymi fanami skrzydeł doda także perspektywa walki o pozostanie w stawce na sezon 2013. Jeśli tylko przetrwają start w komplecie… – Najpierw trzeba będzie dobrze wystartować. Mam obok siebie Grosjeana i to mój dobry kolega, ale… – nie dokończył Kamui, pamiętając o bolesnym starcie na Spa-Francorchamps.

Walka kierowców bijących się o fotel w Ferrari: Massa rusza z 10., di Resta z 11., najszybszy z nich w kwalifikacjach – Nico Hülkenberg – po karze za wymianę przekładni z 15. pola. Chłopcy z Force India z pewnością dadzą z siebie wszystko, ale być może dodatkowa motywacja związana z nadziejami na posadę u boku Alonso jest złudna – nie zdziwię się, jeśli Massa zostanie na kolejny sezon.

Samochody napędzane silnikami Mercedesa: fabryczny zespół (jak to często bywa) obstawia tyły. Nieco wyżej Force India, jeszcze wyżej McLaren – a spośród wszystkich kierowców, którzy (już) kojarzą się z trójramienną gwiazdą, najwyżej na polach startowych stoi… przyszły zawodnik McLarena, Pérez. Zamienia stryjek siekierkę na kijek?

Przepychanka o okruszki po potęgach: siedemnaste pole Heikkiego Kovalainena, osiemnaste Timo Glocka, potem ukarany Jean-Eric Vergne i nadspodziewanie szybki Pedro de la Rosa, który pognębił zmęczonego licznymi wizytami u sędziów Charlesa Pica (jedna w piątek, jedna w sobotę) oraz Witalija Pietrowa (czyżby presja związana z szukaniem nowego zajęcia zaowocowała błędem w zakręcie Spoon?). Na pocieszenie ofiarom kierowcy HRT przypomnieć tylko można, że de la Rosa spędził kawał życia na ściganiu w Japonii – co prawda było to piętnaście lat temu (z okładem), ale znajomość toru pozostała.

Na wypadek, gdyby walka o zwycięstwo okazała się tak nudna jak połowa minionego sezonu, pamiętajcie o tych kilku dodatkowych smaczkach Grand Prix Japonii. Może opłaci się pobudka o koszmarnie wczesnej porze.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here