Ledwo na dobre opadł kurz po pierwszym wyścigu nowej ery turbo, a już trzeba szykować się do drugiej odsłony sezonu 2014. Zanim przyjdzie nam emocjonować się wydarzeniami z Sepang, podsumujmy szybciutko wszystkie najważniejsze wydarzenia z Melbourne.

Ostateczne wyniki wyścigu poznamy najwcześniej 14 kwietnia, po posiedzeniu Międzynarodowego Trybunału Apelacyjnego FIA. Red Bull wpłacił kaucję w wysokości 6000 euro i odwołał się od wykluczenia Daniela Ricciardo. Czarno widzę powodzenie apelacji: zespół świadomie nie stosował się do poleceń FIA i zastosował własną metodę pomiaru przepływu paliwa, zwalając winę na wadliwe czujniki. Sędziowie po pięciu okrążeniach wyścigu ostrzegli zespół, że limit chwilowego spalania – 100 kilogramów na godzinę – jest regularnie przekraczany. Mimo tego Red Bull nie podjął żadnych działań i do końca wyścigu, na każdym okrążeniu, samochód z numerem 3 regularnie przekraczał limit o 25 gramów. Jak ustalił niemiecki „Auto Motor und Sport”, nie były to jednorazowe wyskoki – tzw. peaki.

Ktoś może powiedzieć, że to mało. Procentowo – całe 0,025%. Przepis jest jednak przepisem i FIA zapowiadała zerową tolerancję. Do tego informowano zespół o tym, że wskazania są przekraczane – i to regularnie, na każdym okrążeniu. Podczas treningów zdarzało się to m.in. także Mercedesowi – o równie oszałamiające cztery gramy. Ekipa z Brackley nie miała jednak problemów z zastosowaniem się do instrukcji sędziów i zmniejszyła spalanie.

Red Bull twierdzi, że gdyby stosował się do wskazań przepływomierza FIA, to rzeczywiste spalanie chwilowe nie przekraczałoby 96 kilogramów na godzinę. Jednak inne zespoły właśnie na taką wartość ustawiały swoje limity, żeby na pewno nie przekroczyć przepisu. Różnica czterech kg/h zdaniem inżynierów daje jakieś 7-8 koni mechanicznych.

Zespół na pewno będzie się bronił stwierdzeniami o nierzetelności urządzeń pomiarowych. Problemy pojawiały się już podczas zimowych testów, ale po części były spowodowane przez same zespoły, a raczej przez umieszczenie czujników np. w miejscach narażonych na wstrząsy. Podobno Ferrari i Lotus zmieniały konfigurację rozmieszczenia przepływomierzy, aby zapewnić jak najdokładniejsze wskazania. Ponadto każdy zespół miał w Melbourne po kilkanaście przepływomierzy, a Red Bull… tylko cztery. Błędne wskazania podczas treningów oznaczały zatem, że nie było za bardzo czym zastąpić szalejących egzemplarzy – a na wprowadzenie narzuconej przez FIA korekty odczytu zespół po prostu się nie zgodził. Wybrali własną metodę pomiaru i tylko czekać, aż przywiozą na wyścig własną wagę i będą się stosować tylko do jej wskazań…

W regulaminie pracy Trybunału Apelacyjnego FIA widnieje zapis, że w przypadku zgłoszenia niepoważnego roszczenia odwołanie może zostać natychmiast odrzucone, a lekkomyślna strona ukarana grzywną do 150 000 euro. W padoku nie brakuje znawców tematu, którzy liczą na taki właśnie scenariusz. Arogancja powinna mieć swoje granice.

Zobaczymy jeszcze, jak Red Bull postąpi w GP Malezji i Bahrajnu: czy dalej po swojemu, ryzykując kolejne wykluczenia, czy zastosuje się do wytycznych FIA. Jeśli wybierze posłuszeństwo, a Ricciardo lub Sebastian Vettel dojadą na podium, to będzie to argument na ich korzyść: będą mogli dowodzić, że przekraczanie limitu w Melbourne nie miało większego znaczenia.

Nie mniej zamieszania towarzyszy dźwiękowi nowych jednostek napędowych. Poświęciłem temu tematowi swój comiesięczny komentarz na łamach polskiej edycji magazynu „F1 Racing” (w sprzedaży od piątku), a tutaj wspomnę tylko o najważniejszej – moim zdaniem – kwestii. Formuła 1 to nie są mistrzostwa świata w generowaniu hałasu. Dźwięk jest istotnym elementem spektaklu, ale nie najważniejszym. Ponadto nowe samochody brzmią rewelacyjnie na dohamowaniach i wyjściach z zakrętów, warto też wsłuchać się w przekaz z kamer pokładowych (o ile nikt go nie zagłusza…). Sądzę, że sporo może dać inne rozmieszczenie mikrofonów na torze i być może przekonamy się o tym już na Sepang. Oczywiście stare brzmienie nie wróci, ale może malkontenci będą mieli trochę lepsze wrażenia. Choć jak znam życie, powody do narzekania i tak się zawsze znajdą.

Ja na przykład chciałbym ponarzekać na średniowieczne przekazywanie informacji w relacji TV. Poniekąd Formuła 1 sama sobie strzela w stopę i pozwala, żeby 90% dyskusji wśród kibiców toczyło się wokół negatywnych rzeczy: braku hałasu albo naruszania przepisów przez mistrzów świata. Fascynująca nowa technologia, kręcąca się wokół odzyskiwania energii, gdzieś w tym wszystkim ginie. Brakuje wykresów, infografik i częstszego niż kiedykolwiek upubliczniania radiowych rozmów inżynierów z kierowcami. Ciekawe niuanse mogą wychwycić tylko pasjonaci, którzy mają możliwość i czas, żeby po weekendzie przekopać się przez różnego rodzaju dane – można na przykład doszukać się ciekawego rytmu Nico Rosberga, w którym wyraźnie widać przeplatanie okrążeń przejeżdżanych „na maksa” z wolniejszymi rundami, na których systemy Mercedesa zbierały energię do wykorzystania na kolejnym kółku. Można też zauważyć brak takiego zjawiska w przypadku Valtteriego Bottasa – rewelacji wyścigu, któremu w przyznaniu oceny wyższej niż 7/10 przeszkadza mi tylko jego błąd i uderzenie prawym tylnym kołem w barierę.

Kierowca Williamsa był jednym z kilku bohaterów Grand Prix Australii – wśród pozostałych trzeba przede wszystkim wymieć Kevina Magnussena, który w pierwszym starcie w F1 zdobył więcej punktów niż jego ojciec przez całą karierę. Po wykluczeniu Ricciardo Duńczyk wyrównał osiągnięcie Jacques’a Villeneuve’a, który w 1996 roku, także na Albert Park, był drugi w debiucie z Williamsem. Daniił Kwiat przebił Sebastiana Vettela i został najmłodszym w historii zdobywcą punktów, a dobrym wynikiem błysnął też jego zespołowy partner Jean-Eric Vergne. Dzięki szczęściu i refleksowi przy neutralizacji po błędzie Bottasa sporo pozycji zyskał Jenson Button, wskakując ostatecznie na podium.

Fernando Alonso przez kawał wyścigu nie mógł sobie poradzić z Nico Hülkenbergiem i coś mi się wydaje, że Scuderia znów zaliczy sezon z gatunku tych cięższych… czego ofiarą może paść Stefano Domenicali. Alonso i tak spisał się o niebo lepiej niż jego nowy zespołowy partner – liczyłem i nadal liczę na Kimiego Räikkönena, ale Fin zmaga się z nowym systemem hamulców (z elektronicznym wspomaganiem tyłu). Znając jego zamiłowanie do żmudnego rozwiązywania problemów, trzeba liczyć na szybką poprawę sytuacji, bo w przeciwnym razie przez resztę sezonu możemy oglądać Kimiego w trybie stand-by.

Kłopoty z systemem brake-by-wire dość wcześnie zakończyły występ Kamuiego Kobayashiego – niestety, po drodze ofiarą padł Felipe Massa. Szkoda mi Williamsa, bo w pierwszym starcie w barwach Martini mieli potencjał nawet na podium – ale w tym sporcie trzeba przede wszystkim dojechać do mety. Nie udało się to także dwóm mistrzom świata oraz zespołowi, który rok temu triumfował w Melbourne. Pechowcy mają nadzieję na odwet w Malezji, ale w tropikalnym klimacie Kuala Lumpur odsiew może być jeszcze większy niż w chłodnym Albert Park. Tak czy inaczej, na pewno warto będzie znów zerwać się wcześnie z łóżek i sprawdzić, czy przez tydzień z okładem nie zaszły jakieś zmiany w układzie sił.

Początek nowej ery w Formule 1 i pierwsza lewa dla Nico Rosberga:

Pierwszy pechowiec sezonu 2014: Felipe Massa.

Na tym ujęciu widać, że kanciasty wierzch nosa Caterhama jest tylko aerodynamiczną osłoną. Prawdziwy kształt struktury zderzeniowej jest inny:

Lepsze chłodzenie stóp kierowcy? Nie tylko Button przejechał kawał wyścigu z odłamaną końcówką nosa. W Malezji dodatkowy wlot powietrza na pewno się przyda.

Pierwszy od lat wyścig bez Johna Buttona w padoku…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here