Rację mieli ci, którzy zwiastowali nieprzewidywalność w rozpoczętym w ten weekend sezonie Formuły 1. Faktycznie, trudno jest przewidzieć, kiedy poznamy ostateczne wyniki wyścigu. Decyzja o wykluczeniu drugiego na mecie Daniela Ricciardo została ogłoszona dopiero ponad pięć godzin po dekoracji najlepszej trójki Grand Prix Australii. Rezultaty wciąż są prowizoryczne, bo Red Bull Racing od razu zapowiedział złożenie odwołania – jeśli dokonają tego w trakcie 96 godzin od wydania komunikatu sędziowskiego, to sprawa zostanie rozpatrzona przez Trybunał Apelacyjny FIA.

Jutro zajmiemy się innymi wydarzeniami z inauguracyjnego wyścigu nowej, cichej i ekologicznej ery F1, a dzisiaj przyjrzyjmy się bliżej sprawie Ricciardo. Przepisy dotyczące spalania są tyleż rygorystyczne, co klarowne: samochód nie może zużyć więcej niż 100 kilogramów paliwa na pokonanie dystansu od startu do mety (do tego trzeba doliczyć zapas na okrążenia wyjazdowe, rozgrzewkowe i zjazdowe, ponadto w baku musi pozostać litr – czyli około 0,7 kilograma – na pobranie próbki). Do tego w żadnym momencie prędkość przepływu paliwa nie może przekroczyć 100 kilogramów na godzinę.

Bez tego ograniczenia jednostki napędowe podczas kwalifikacji mogłyby rozwijać moce pokroju tych z połowy lat 80. – wówczas silniki 1,5 litra turbo generowały w trybie kwalifikacyjnym nawet ponad 1300 KM. Obecnie ciśnienie turbodoładowania nie podlega ograniczeniom, więc teoretycznie można wykrzesać takie osiągi – oczywiście kosztem żywotności różnych podzespołów.

Samochód Ricciardo nie przekroczył tego pierwszego ograniczenia – czyli w trakcie wyścigu zużył mniej niż 100 kilogramów paliwa. Jednak wielokrotnie przekraczana była wartość „chwilowego” spalania – powyżej dozwolonego poziomu 100 kilogramów na godzinę.

Przepływomierze są dostarczane przez firmę Gill, a za ich homologację odpowiedzialna jest oczywiście FIA. Od dawna po padoku krążyły pogłoski na temat problemów związanych z pomiarami przepływu paliwa – ultradźwiękowy przepływomierz, kalibrowany przez firmę Calibra Technology, homologowano dopiero na początku stycznia 2014 roku. Niestety, w Melbourne wyszło na jaw „trochę” problemów. Skupmy się na tych, które dotykały Red Bulla – a poinformowała o nich FIA w uzasadnieniu wykluczenia Ricciardo z wyścigu.

W piątek podczas pierwszego treningu Red Bull zorientował się, że w czasie czwartego wyjazdu na tor odczyty przepływomierza były inne niż w czasie trzech pierwszych wyjazdów. W drugim treningu odczyty były takie same, jak podczas czwartego przejazdu w FP1. W sobotę zastosowano inny egzemplarz przepływomierza, ale odczyty ponownie nie były satysfakcjonujące – ani z punktu widzenia zespołu, ani FIA. Polecono zatem Red Bullowi powrót do przepływomierza z piątku i skompensowanie błędu pomiarowego. Zespół stwierdził jednak, że praca przyrządu jest niestabilna i może wprowadzać w błąd – ekipa postanowiła trzymać się własnych wskazań, na podstawie parametrów pracy wtryskiwaczy w silniku spalinowym.

Do tego trzeba jeszcze dorzucić zmianę w metodzie pomiaru przepływu, wprowadzoną przez FIA pomiędzy treningami i kwalifikacjami oraz wyścigiem. Po problemach z treningów (które nie dotyczyły tylko Red Bulla) podjęto decyzję o zmniejszeniu częstotliwości pomiaru z dziesięciu do pięciu na sekundę. Ze względu na brak czasu FIA nie przekalibrowała swoich urządzeń kontrolnych i sprawdzenie legalności wszystkich samochodów miało się odbyć po zakończeniu wyścigu, a nie w czasie rzeczywistym. W trakcie wyścigu nadal mierzono spalanie według metody z treningów.

Sędziowie wykryli, że w samochodzie Ricciardo dochodzi do regularnego przekraczana ustalonej wartości 100 kg/h. Poinformowano o tym zespół i polecono zmniejszenie prędkości przepływu – ale Red Bull nie posłuchał, nadal trzymając się swojej metody kontroli.

Warto podkreślić, że w myśl Dyrektywy Technicznej 016-14 takie działanie (zastąpienie oficjalnego, homologowanego przepływomierza inną metodą mierzenia spalania) wchodzi w grę – ale tylko wówczas, kiedy FIA uzna to za stosowane i sama zaleci zespołowi takie działanie. Tutaj Red Bull działał samodzielnie – zakładając wyższość swojej metody pomiaru nad przepływomierzem, narzuconym przez FIA.

Inne zespoły również napotkały podobne problemy. Jeden z dyrektorów technicznych ujawnił, że jego ekipa stosowała się do wskazań oficjalnych przepływomierzy – nawet mimo świadomości, że faktyczne zużycia paliwa może się różnić od jego wskazań, na niekorzyść zespołu. Przekraczanie wyznaczonego limitu daje oczywiście lepsze osiągi i Red Bull nie mógł sobie odmówić wykorzystania dodatkowej przewagi, balansując na krawędzi legalności.

Delegat techniczny Jo Bauer przedstawił całą sprawę zespołowi sędziowskiemu. Nie zasiadał w nim żaden specjalista od techniki czy inżynierii – w Australii orzekali doktor Gerd Ennser (z wykształcenia prawnik), Tim Mayer (organizator i promotor wyścigów), Steve Chopping (były kierowca wyścigowy) oraz – w roli zawodnika-doradcy – Emanuele Pirro, były kierowca F1.

Mistrzowska ekipa w zapowiedzi złożenia odwołania stwierdziła, że praca przepływomierzy nie była wiarygodna. – To jest niedopracowana technologia i nie da się polegać w 100% na tych czujnikach, które przysparzały problemów w prawie każdej sesji, w której z nich korzystaliśmy – powiedział Christian Horner. – Ufaliśmy naszym odczytom, bo w przeciwnym razie znaleźlibyśmy się w sytuacji, w której stracilibyśmy dużo mocy silnika – chociaż nie robiliśmy nic sprzecznego z przepisami.

Tyle, że inne zespoły nie miały problemów z pozostawieniem marginesu bezpieczeństwa i stosowały się do poleceń FIA. Red Bull sam zadecydował, że ich metoda pomiaru jest lepsza niż oficjalna i korzystał z niej bez wymaganego zezwolenia FIA. Do tego ignorował polecenia sędziów, wydawane w czasie wyścigu. Precedens co prawda da się łatwo znaleźć (np. po GP Malezji 1999 Trybunał Apelacyjny FIA uznał odwołanie Ferrari i cofnął wykluczenie Michaela Schumachera i Eddiego Irvine’a za nieregulaminowe owiewki za przednimi kołami – sprawa trąciła nieco polityką…), ale osobiście nie widzę szans na powodzenie apelacji RBR… Choć Red Bull do spółki z Renault zapowiadają, że udowodnią na podstawie danych pracy jednostki napędowej, że przepływ paliwa nie przekraczał ustalonego limitu.

Szczerze przyznam: szkoda mi Daniela Ricciardo. Nie był winien zaistniałej sytuacji, choć nie ulega wątpliwości, że jeśli poziom maksymalnego przepływu paliwa był przekraczany, to zyskiwał na tym i powinien być wykluczony. Nie oznacza to, że zadziwiający progres Red Bulla pomiędzy testami i pierwszym wyścigiem jest grubymi nićmi szyty. Sądzę, że Vettel i Ricciardo zdołają jeszcze solidnie namieszać w czołówce. Nie zmienia to jednak faktu, że pierwszą rundę czterokrotni mistrzowie świata przegrali z kretesem – i jeśli wyjaśnienia FIA nie mają drugiego dna i wykluczenie zostanie podtrzymane, to na dodatek w słabym stylu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here