Wydaje się, że to zaledwie kilka dni temu Kimi Räikkönen łykał szampana na najwyższym stopniu podium w Melbourne, dając nadzieję na nieco inne rozstrzygnięcie mistrzostw niż w poprzednich latach. Osiem miesięcy minęło jak z bicza strzelił i okazuje się, że epokę silników V8 żegnamy kolejnym podwójnym tytułem Red Bulla i Sebastiana Vettela. Niewiadomą pozostaje już tylko to, kto zwycięży w ostatnim tegorocznym wyścigu.

Polujący na dziewiątą z rzędu i trzynastą w sezonie wygraną mistrz świata nie pozostawił rywalom złudzeń w kwalifikacjach, ale sobotnia dominacja niekoniecznie musi się przełożyć na sukces w wyścigu. Statystyka nie stoi po stronie Vettela: w czterech ostatnich edycjach GP Brazylii ani razu nie wygrał zdobywca pole position – ostatni raz taka sztuka udała się Felipe Massie w 2008 roku i był to ostatni jak dotąd triumf żegnającego się z Ferrari kierowcy.

Największą zagadką przed wyścigiem pozostaje taktyka – i to niezależnie od warunków. To jasne, że deszczowy wyścig lub zmienna aura wprowadzą element nieprzewidywalności, ale nawet zawody na suchej nawierzchni mogą przynieść parę niespodzianek. Po deszczowych treningach i czasówce zespoły praktycznie nie mają danych na temat zachowania gładkich opon (Pirelli przywiozło konserwatywny dobór twardych i pośrednich slicków). Do tego nawierzchnia nie jest nagumowana, a każdy kierowca będzie mógł dowolnie wybrać rodzaj ogumienia na start. Dużo zmiennych, dużo okazji do potencjalnego popełnienia błędu – nawet na suchym torze wyścig w Brazylii może być pasjonujący.

Niezależnie od warunków Vettel może mieć w tym wyścigu kilku oponentów. Już na starcie trzeba się będzie bronić przed Nico Rosbergiem i przede wszystkim Fernando Alonso – Hiszpan po raz pierwszy od kwietniowej GP Bahrajnu zakwalifikował się w pierwszej trójce. Mogło być lepiej, ale na ostatnim pomiarowym okrążeniu popełnił błąd i stracił 0,8 sekundy. Nie wystarczyłoby to do zdobycia pole position, ale kierowca Scuderii mógłby przynajmniej ruszać z pierwszego rzędu. Ostatni raz taka sztuka udała mu się prawie półtora roku temu, w GP Niemiec 2012.

Potencjalnym zagrożeniem dla Vettela może okazać się nawet ruszający z szóstego pola Romain Grosjean, który w poprzednich pięciu startach cztery razy finiszował na podium. Kierowca Lotusa nie tylko moim zdaniem poczynił ogromne postępy i wreszcie (z nawiązką) zaczął usprawiedliwiać swoją obecność w stawce Formuły 1 i w tak dobrym zespole.

Poza walką o zwycięstwo w wyścigu warto też przyglądać się sytuacji w mistrzostwach świata konstruktorów. Mercedes (2. pole startowe Rosberga i 5. Lewisa Hamiltona) ma 15 punktów przewagi nad Ferrari (3. pole Alonso i 9. Massy) oraz 33 nad Lotusem (6. pole Grosjeana i 11. Heikkiego Kovalainena). Wygląda na to, że sytuacja pozostanie bez zmian, czyli Mercedes na podziale pieniędzy od FOM zarobi o 8 milionów dolarów więcej niż Ferrari i o 15 milionów dolarów więcej od Lotusa.

Wyjątkowi pasjonaci mogą też pokibicować walce w ogonie stawki: tak jak rok temu, Marussia utrzymuje przed ostatnim wyścigiem dziesiątą lokatę, ale dwanaście miesięcy temu Caterham w ostatniej chwili wyprzedził rywala dzięki 11. lokacie Witalija Pietrowa. Teraz o kolejności decyduje 13. miejsce Jules’a Bianchiego z GP Malezji – jeśli Marussia utrzyma dziesiątą pozycję w klasyfikacji konstruktorów, to zarobi o 20 milionów dolarów więcej niż ich bezpośredni rywale. Dla tak małej ekipy jest to pokaźna część całorocznego budżetu. Jeśli jednak na torze nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, to Caterham będzie musiał obejść się smakiem.

Tymczasem pozostaje nam ostatnie spotkanie z Formułą 1 w erze silników V8. Nie wiadomo, co przyniesie przyszły rok, ale pewne jest jedno: epoka względnie stabilnych przepisów aerodynamicznych i technicznych, trwająca od sezonu 2009, przebiegała pod dyktando jednego zespołu i jednego kierowcy. Do zapisania pozostała już tylko jedna, ostatnia kartka…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here