Tylne opony w Mercedesie, które mimo absencji ekipy podczas testów na Silverstone spokojnie i z zapasem wytrzymały piekielny upał. Bezsilny Sebastian Vettel. Szybki i niemal bezbłędny Romain Grosjean. Bezbarwny Fernando Alonso. Pierwszy punkt dla Williamsa. Trzeba przyznać, że niedziela na Hungaroringu przyniosła kilka niespodzianek. Największą z nich było oczywiście wyścigowe tempo Lewisa Hamiltona – kierowca Mercedesa zaskoczył swoją postawą nie tylko obserwatorów, którzy w ciemno skazywali go na porażkę, ale także siebie i swoją ekipę.

Mercedes dopiero podczas treningów na Hungaroringu mógł sprawdzić nową ewolucję opon Pirelli: mieszanki pozostały bez zmian, ale kształt i budowa wewnętrzna wróciły do specyfikacji z 2012 roku. „Srebrne Strzały” nie jeździły w testach na Silverstone i to był kolejny argument dla tych, którzy sądzili, że Hamilton zdoła utrzymać prowadzenie najwyżej do pierwszego zjazdu po świeże ogumienie (oczywiście też zaliczałem się do grona pesymistów). Dla tych, którzy nie są świadomi niedawnych kłopotów Mercedesa, zwycięstwo Lewisa musiało wyglądać na bajecznie łatwe – wszak przez dużą część dystansu jechał po prostu swój wyścig, nie forsując tempa.

Okazało się, że udział w testach na Silverstone nie był potrzebny – wystarczyła porządna praca w symulatorze (o której nikt w zespole nie chce się oficjalnie wypowiadać – ciekawe, dlaczego?) i spryt inżynierów. Podobnie jak w zeszłym sezonie w przypadku Red Bulla i ceramicznych wkładek w obręczach, także ekipa z Brackley stosuje rozwiązania, które pomagają w zarządzaniu temperaturą opon. A skoro udało się zapanować nad termiczną degradacją ogumienia w tak gorących warunkach jak na Hungaroringu, to można chyba z optymizmem patrzeć na szanse Mercedesa w drugiej połowie sezonu. Zespół najwyraźniej dogaduje się z nową generacją Pirelli, operującą w nieznacznie niższej temperaturze niż opony w specyfikacji 2013. Z pewnością uatrakcyjni to walkę w mistrzostwach – wszak Hamilton nie wbił się jeszcze do pierwszej trójki.

Lewis jak Seb
Wróćmy jeszcze do samego wyścigu na Węgrzech. Lewis pojechał w stylu Vettela: start z pole position i przejęcie inicjatywy od początku. Mistrz świata próbował utrzymać się w grze, agresywnie broniąc pozycji przed jednym z bohaterów wyścigu, Romainem Grosjeanem. Powtórka z kamery pokładowej Lotusa pokazała, że Francuz był spychany przez Vettela i został zmuszony do odpuszczenia jeszcze przed hamowaniem do pierwszego zakrętu. Romain miał pełne prawo, żeby poskarżyć się przez radio na agresywną obronę – o wiele większe prawo niż miał Vettel w 2010 roku na Spa-Francorchamps, skarżąc się na Roberta Kubicę. Grosjean ze względu na swoją przeszłość wolał w tej sytuacji ustąpić – ale sędziowie i tak dobrali się do niego później, moim zdaniem częściowo za sprawą jego bogatej kartoteki wykroczeń z poprzedniego sezonu.

Agresja po starcie nie zdała się Vettelowi na wiele: kluczowy moment wyścigu nastąpił po pierwszej turze wizyt na pasie serwisowym. Hamilton zjechał jako pierwszy i po powrocie na tor znalazł się tuż za Jensonem Buttonem. Błyskawicznie udało mu się uporać z byłym zespołowym partnerem, natomiast Vettel po swoim zjeździe utknął za jadącym na dwa postoje McLarenem na długie, bolesne 13 okrążeń. W tym czasie Hamilton spokojnie zwiększał przewagę.

Niemiec padł ofiarą ustawień, stosowanych przez Red Bulla: taktyka zwyciężania oparta na starcie z pole position i ucieczki z zasięgu DRS nie sprawdza się w sytuacji, w której trzeba wyprzedzać. Ustawienia samochodu (skrzynia biegów, aerodynamika, skuteczność DRS) dobierane są w Red Bullu pod kątem jak najlepszego czasu okrążenia kwalifikacyjnego, a nie wyprzedzania. Ponadto przy jeździe za innym samochodem ogumienie zużywa się szybciej – tymczasem Hamilton po kluczowym ataku na Buttona nie miał takich problemów i spokojnie mógł jechać swoim tempem, pilnując zużycia opon i przewagi nad rywalami. Vettel musiał także uważać na przegrzewający się silnik – kilkakrotnie inżynier sugerował mu zwiększenie dystansu do McLarena w celu schłodzenia auta.

Jak można żartobliwie określić rolę Jensona w tym wyścigu? Jechał po to, żeby kierowcy z czołówki mieli za kim wyjechać po zmianie opon. Raz zdarzyło się to Hamiltonowi, dwa razy Vettelowi i raz Grosjeanowi – po ostatnim postoju kierowcy Lotusa, kiedy Francuz nie liczył się już w walce o zwycięstwo. Jeszcze przed półmetkiem wyścigu jego zespół próbował „podciąć” strategię Vettela, ściągając Romaina na drugą zmianę aż dziewięć okrążeń przed Sebastianem. To po tym postoju Grosjean znalazł się za Felipe Massą i na 29. okrążeniu przeprowadził atak po zewnętrznej Zakrętu 4 – tego samego, na którym w 2009 roku Brazylijczyk uległ poważnemu wypadkowi w kwalifikacjach.

Romain kontra sędziowie
Niestety, Grosjean przy odważnym ataku wyjechał wszystkimi czterema kołami poza białą linię, wyznaczającą obręb toru. Dla mnie od samego początku sytuacja była jasna: zyskanie korzyści po wyjeździe poza tor. Nie zdziwiła mnie zatem kara przejazdu przez boksy, która ostatecznie wykluczyła Francuza z walki o podium (czy nawet coś więcej). Tyle, że kierowcy często wyjeżdżają poza obręb toru – także właśnie w tym miejscu. Nie zyskują pozycji, ale np. jadąc blisko za rywalem, oszczędzają opony poprzez pokonanie zakrętu łagodniejszym torem jazdy. Również na tym korzystają, choć nie tak wyraźnie i „namacalnie” jak w przypadku skutecznego ataku na rywala. Kara przyćmiła jakość tego manewru: ostrego ataku od zewnętrznej. Wiadomo, gdyby zamiast asfaltowego pobocza była tam bariera, betonowa ściana czy po prostu trawa albo żwir, to Massa nie zostałby wyprzedzony. Takim rozumowaniem musieli kierować się sędziowie.

Moim skromnym zdaniem Grosjean w większym stopniu zasłużył na karę przy walce z Buttonem – ten incydent został po wyścigu wyceniony na kolejną karę. Wydaje mi się jednak, że gdyby zamiast Romaina podstawić innego kierowcę, o ugruntowanej „pozytywnej” opinii, to w obu przypadkach obyłoby się bez kar.

Stali czytelnicy SokolimOkiem z pewnością dobrze wiedzą, że w przeszłości często nie zostawiałem suchej nitki na kierowcy Lotusa po jego licznych lekkomyślnych manewrach, ale w ten weekend jego postawa naprawdę mi zaimponowała. W obu sytuacjach można było rozstrzygnąć zajście na dwa sposoby i wydaje mi się, że wspomniana już wcześniej bogata kartoteka Grosjeana „pomogła” sędziom w podjęciu decyzji.

Dlaczego nie zainteresowano się spychaniem go przez Vettela po starcie? Dlaczego nie było problemów z wyprzedzeniem Marka Webbera przez Hamiltona w Zakręcie 3, kiedy Australijczyk został zmuszony do ucieczki na pobocze? Coś mi mówi, że (niestety) Grosjean musiał odpokutować za dawne wyczyny. Cóż, znalazł się na cenzurowanym, ale kary za tamte wykroczenia już poniósł. Teraz przynajmniej raz można było mu odpuścić.

Skarcony Alonso
Jego zespołowy partner Kimi Räikkönen także poniósł straty, jadąc za kierowcami realizującymi odmienną strategię. Fin pojechał na dwa postoje i awansował z szóstej lokaty na drugą, wytrzymując w końcówce presję ze strony Vettela. Tu akurat cudu nie było, raczej stara śpiewka: gdyby nie słabsze kwalifikacje, być może nowy wicelider punktacji zmusiłby Hamiltona do większego wysiłku.

Alonso? Też wyjątek, czy powoli norma? Hiszpan znów bezbarwnie, wystartował piąty i dojechał piąty – mało powodów do dumy. Ferrari cały czas niedomaga na froncie poprawek, ale uwagi ze strony Fernando zdenerwowały już ekipę i sam Luca di Montezemolo natarł uszu swojemu kierowcy za to, że ten zażyczył sobie na urodziny… nowego samochodu. Zakulisowymi gierkami Alonso i podchodami pod Red Bulla zajmiemy się następnym razem. Na razie poprzestańmy na stwierdzeniu, że czwarty raz z rzędu sezon w Ferrari nie układa się Hiszpanowi zgodnie z jego marzeniami.

Wypada jeszcze wspomnieć o solidnym występie Webbera, który po żenujących (dla zespołu) problemach w kwalifikacjach wydźwignął się z dziesiątej lokaty na czwartą. Wydaje mi się, że przy próbie pojechania na dwa postoje mógł być nawet wyżej – eksperci taktyczni wyliczyli w sobotni wieczór, że przy starcie na pośredniej mieszance i jeździe na dwa postoje Australijczyk miałby nawet szansę na zwycięstwo. Cóż, być może inni eksperci wyliczyli, że czwarte miejsce w zupełności wystarcza, przy trzeciej lokacie lidera ekipy.

Dalej w pierwszej dziesiątce mieliśmy jeszcze dwa McLareny (świat się kończy, osiem punktów to w tym sezonie bardzo przyzwoity wynik dla tej ekipy). Do tego Massa, który uratował kilka punktów mimo przejechania pierwszej części dystansu z uszkodzonym przednim skrzydłem (kolizja z Nico Rosbergiem, który na pierwszym okrążeniu rozrabiał jak pijany zając). Ostatnią punktowaną lokatę zajął Pastor Maldonado – otwórzmy szampana, bo to pierwsza zdobycz Williamsa w tym sezonie. Szkoda, ale sezon i tak już trzeba spisać na straty – tak jak w przypadku McLarena.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here