Lewis Hamilton ustanowił nowy rekord Formuły 1: po zwycięstwie w niedzielnej Grand Prix Portugalii kierowca Mercedesa ma na koncie 92 wygrane wyścigi.

Rekord należący dotychczas do Michaela Schumachera utrzymywał się od końcówki sezonu 2006 – w następnym roku Hamilton zadebiutował w F1, a „Schumi” odszedł na emeryturę. Wrócił z niej po trzech latach przerwy i spędził trzy nieudane sezony w Mercedesie, gdzie następnie – od 2013 roku – jego miejsce zajął Hamilton. Brytyjczyk miał wtedy na koncie jeden mistrzowski tytuł, wywalczony w sezonie 2008, oraz 21 wygranych wyścigów. Był to schyłek epoki spalinowych silników – od sezonu 2014 samochody F1 napędzane są hybrydowymi jednostkami napędowymi i w tej erze Mercedes niepodzielnie rządzi na wyścigowych torach. Hamilton skrzętnie to wykorzystuje: powiększył swoją kolekcję o pięć tytułów i w zasięgu ręki ma wyrównanie innego rekordu Schumachera: w tym sezonie tylko tylko wyjątkowy kataklizm może pozbawić go siódmego w karierze mistrzostwa świata. Już teraz ma na koncie dokładnie tyle zwycięstw, ile łącznie trzeci i czwarty kierowca na liście wszech czasów – Alain Prost (51) i Ayrton Senna (41).

Kibice lubują się w rozważaniach, kto jest najwybitniejszym kierowcą wszech czasów. Pomocą muszą rzecz jasna służyć właśnie statystyki, bo właściwie poza Prostem i Senną inni giganci kierownicy praktycznie nie mieli możliwości, by mierzyć się ze sobą w bezpośredniej walce na torze. Jednak analiza suchych liczb w tak przecież technicznej dyscyplinie, jaką jest Formuła 1, nie może przynieść jednoznacznego rozstrzygnięcia – lepszy jest Schumacher, czy Hamilton? A może Senna czy herosi z naprawdę odległych czasów, jak Juan Manuel Fangio, pięciokrotny czempion z lat 50.?

Rzetelne porównanie możliwości kierowców jest praktycznie niemożliwe. W świecie F1 zbyt szybko zmieniają się realia, a Schumacher i Hamilton osiągali swoje imponujące sukcesy w różnych okolicznościach. Łączy ich właściwie tylko jedno: skromne pochodzenie. Ich rodziny nie miały wyścigowych tradycji ani grubych milionów na finansowanie karier swoich pociech. Schumacher Senior był murarzem, jego żona dorabiała do rodzinnego i wyścigowego budżetu w stołówce na torze kartingowym. Ojciec Hamiltona pracował jako informatyk na kolei, ale by pomagać synowi w karierze, rzucił stałą pracę i imał się dorywczych zajęć – czasami czterech jednocześnie, finansując starty Lewisa.

„Schumi” dotarł do F1 krętymi ścieżkami, startując po drodze chociażby w wyścigach długodystansowych czy DTM. Zadebiutował przypadkiem, gdy mała ekipa Jordan poszukiwała zastępcy za aresztowanego za bójkę z londyńskim taksówkarzem Bertranda Gachota. Od kolejnego wyścigu jeździł już w Benettonie – ekipie aspirującej do czołówki, lecz bynajmniej nie będącej na mistrzowskim poziomie. Jednak już w trzecim pełnym sezonie startów zdobył pierwszy tytuł, rok później dorzucił drugi i przeszedł do trapionej wówczas kryzysem ekipy Ferrari. Poprowadził ją do bezprecedensowego pasma sukcesów, zdobywając na początku XXI wieku pięć tytułów z rzędu.

Z kolei Hamilton już jako nastolatek trafił pod skrzydła zespołu McLaren i wiadomo było, że jeśli będzie regularnie rozwijał swój talent, to prędzej czy później dostanie się do F1. Już w pierwszym sezonie rywalizacji w Grand Prix walczył o mistrzostwo świata – przegrał jednym punktem, ale rok później dopiął swego. Nastała jednak dominacja Red Bulla i dopiero przenosiny do Mercedesa oraz poważne zmiany techniczne, w których jego nowa ekipa idealnie się odnalazła, pchnęły jego karierę w stronę rekordów wszech czasów.

Okresy dominacji Ferrari z Schumacherem i Mercedesa z Hamiltonem różniły się od siebie paroma istotnymi szczegółami. Scuderia tylko w sezonach 2002 i 2004 dysponowała gigantyczną przewagą osiągów, a w innych latach walki z McLarenem czy Williamsem były ostrzejsze i bardziej wyrównane niż w zdominowanej przez Mercedesa współczesnej erze hybrydowej. „Schumi” nigdy nie przegrał rywalizacji z zespołowym partnerem, a Hamilton jeszcze w McLarenie miewał słabsze momenty na tle Jensona Buttona i oczywiście w sezonie 2016 uległ Nico Rosbergowi w walce o tytuł. Tyle, że Schumacher zawsze miał u boku uległego kierowcę o statusie numeru dwa – za to częściej niż Hamilton musiał walczyć z wymagającymi rywalami z innych ekip

Biciu rekordów sprzyjają także inne okoliczności. Za czasów dominacji „Czerwonego Barona” w barwach Scuderii sezon F1 liczył średnio 17 wyścigów, podczas gdy od 2010 roku zmagania nigdy nie były krótsze niż 19 rund. We współczesnych czasach samochody są praktycznie bezawaryjne, co także ułatwia śrubowanie różnych osiągnięć. Trzeba jednak podkreślić, że akurat liczba zwycięstw pozostaje jedyną w miarę sensowną kategorią do porównań. Analizowanie zdobytych punktów nie ma sensu z powodu zmieniających się na przestrzeni lat systemów punktacji. Podobnie rzecz ma się z dorobkiem pole position: reguły rozgrywania kwalifikacji także bywały różne.

O ile można zatem pokusić się o wyłanianie najwspanialszych kierowców F1 w poszczególnych okresach, o tyle podobne rozważania obejmujące całą 70-letnią historię mistrzostw świata są czysto akademickie. Chyba więcej frajdy od porównywania cyferek i poszczególnych szczebli karier dawałyby rozważania, kto byłby górą w bezpośrednim starciu na torze. Pod względem czystej szybkości lepszy okazałby się pewnie Hamilton, ale wcale nie jest wykluczone, że to Schumacher – bezkompromisowy i zawsze bezwzględny, nie wahający się przed przekroczeniem granicy nieczystej gry – byłby górą na przestrzeni całego sezonu. Niestety, nigdy się o tym nie przekonamy. Pozostaje nam świadomość, że obaj są arcymistrzami swoich epok i wywalczyli sobie miejsce w ścisłej elicie wszech czasów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here