Nico Rosberg jako pierwszy kierowca F1 w historii poszedł w ślady swojego ojca i tak jak Keke w 1983 roku, także wpisał się na listę zwycięzców Grand Prix Monako. Przed nim szansę na taki wyczyn mieli mistrzowie świata Damon Hill i Jacques Villeneuve (synów Sir Jacka Brabhama nie liczę, bo ani David, ani Gary nigdy nie mieli odpowiednich możliwości), ale udało się to dopiero Rosbergowi. Po serii wygranych kwalifikacji Mercedes wreszcie dopiął swego także w wyścigu – choć nie ulega wątpliwości, że w Monako „Srebrne Strzały” mogły ugrać coś więcej niż pierwsze i czwarte miejsce.

Paradoksalnie Mercedes stracił szanse na dublet dzięki mniejszej degradacji opon niż w poprzednich Grand Prix – i o wiele mniejszej niż w przypadku konkurencji. Rosberg i Lewis Hamilton uzyskiwali zielone i fioletowe czasy sektorów, kiedy reszta rywali zjeżdżała na pierwszą (i w założeniu jedyną) zmianę kół – tuż przed wypadkiem Felipe Massy i tuż po nim. Na dobrą sprawę można było założyć, że kopia incydentu z trzeciego treningu może się zakończyć neutralizacją – jednak Mercedes w przeciwieństwie do Red Bulla nie ściągnął swoich kierowców po świeże ogumienie. Gdyby nie nadmierna pewność siebie, oparta na rewelacyjnie niskim poziomie degradacji, być może ekipa z Brackley utrzymałaby dwie pierwsze pozycje do mety.

Informacja o interwencji samochodu bezpieczeństwa pojawiła się w momencie, w którym Sebastian Vettel był już na pasie serwisowym, a duet Mercedesa rozpoczął kolejne okrążenie. Następująca potem sekwencja zdarzeń była kluczowa dla obsady miejsc na podium – bo poza tym w czołówce nic ciekawego się nie działo (w przeciwieństwie do środka stawki, gdzie mogliśmy obserwować odważne i skuteczne manewry w wykonaniu Adriana Sutila oraz odważne i nie zawsze skuteczne manewry w wykonaniu Sergio Péreza).

Samochód bezpieczeństwa wyjechał na tor w czasie, w którym mechanicy Red Bulla wymieniali Vettelowi opony. Na dojeździe do kasyna lider klasyfikacji znalazł się za Berndem Mayländerem i oczywiście nie wolno mu było „z marszu” wyprzedzić srebrnego Mercedesa. Ponieważ nie był liderem wyścigu, załoga samochodu bezpieczeństwa poprzez zapalenie zielonego światła i gesty ręką nakazała mu wyprzedzenie, ale nastąpiło to dopiero na dojeździe do Mirabeau.

W tym czasie na wyświetlaczach pozostałych samochodów pojawił się tzw. „czas delta” – narzucone odgórnie minimalne czasy sektorów, powyżej których trzeba się utrzymać, aby nie narazić się na karę za zbyt szybką jazdę po ogłoszeniu neutralizacji (tutaj błąd popełnił Kimi Räikkönen, pojechał o 2 sekundy poniżej limitu i za to został po wyścigu upomniany przez sędziów). Chodzi o to, aby niezależnie od miejsca na torze, żaden kierowca nie zyskał pozycji podczas wstępnej fazy neutralizacji – zanim samochód bezpieczeństwa nie „wyłapie” lidera i nie uformuje się kolejka.

Rosberg i Hamilton byli w tym momencie pół minuty przed Vettelem – gdy mistrz świata został przepuszczony przez samochód bezpieczeństwa, tracił do Hamiltona dokładnie 24,5 sekundy. Hamilton otrzymał polecenie, aby trzymać się mniej więcej sześć sekund za Rosbergiem podczas jazdy do boksu na swoją zmianę opon. Jednak kiedy zjeżdżał na stanowisko, Vettel tracił do niego już tylko 11 sekund – czyli mniej niż połowę różnicy, która dzieliła ich przy wyprzedzaniu przez Niemca samochodu bezpieczeństwa.

Lewis po wyścigu przyznał, że popełnił błąd i zostawił więcej miejsca do zespołowego kolegi, ale z drugiej strony przed rozpoczęciem neutralizacji kierowców Mercedesa dzieliły trzy sekundy i skoro Rosberg trzymał się narzuconego minimalnego czasu sektorów, to Lewis powinien jechać za nim w stałym odstępie.

Oczywiście mechanicy musieli obsłużyć najpierw samochód lidera, ale w rzeczywistości od wyjazdu Rosberga i zjazdu Hamiltona na stanowisko upłynęło kilka sekund – Lewis mógł zredukować tę różnicę do minimum i być może nie straciłby pozycji na rzecz obu kierowców Red Bulla. Vettel i Mark Webber po zgodnym z przepisami wyprzedzeniu samochodu bezpieczeństwa musieli się tylko trzymać wyznaczonego czasu sektorów, a ponieważ Hamilton jechał wolniej niż było to konieczne, obaj znaleźli się przed nim.

Wiem, że nie wszyscy rozumieją też, dlaczego neutralizacja po wypadku Massy była tak długa, skoro samochód i kierowca dość szybko znaleźli się w bezpiecznym miejscu za barierą przy pechowym dla Brazylijczyka zakręcie Sainte Devote. Na miejscu wypadku zjawił się jednak samochód medyczny z koordynatorem służb ratunkowych F1, doktorem Ianem Robertsem. Konieczne okazało się zastosowanie kołnierza usztywniającego i spokojne przetransportowanie Massy najpierw do centrum medycznego przy torze, a następnie do szpitala. Podczas pierwszej fazy za operację ratunkową odpowiedzialny jest zespół doktora Robertsa, który siłą rzeczy nie jest wówczas dyspozycyjny na wypadek kolejnego incydentu wymagającego interwencji ze strony załogi auta medycznego. Dlatego kierowcy krążyli za samochodem bezpieczeństwa do momentu, w którym prowadzone przez Alana van der Merwe auto medyczne z dr Robertsem na pokładzie nie znalazło się z powrotem w gotowości bojowej przy wyjeździe z pasa serwisowego.

Na szczęście Massa po kontrolnej wizycie w szpitalu został szybko zwolniony do domu i poza bólami szyi na nic się nie uskarżał. Pastor Maldonado też opuszcza Monako z paroma siniakami: nieodpowiedzialny manewr Maksa Chiltona zakończył się efektownym wypadkiem i przerwaniem wyścigu, tak jak w sezonie 2011. Wenezuelczyk zawsze bardzo szybko jeździ na ulicach Monte Carlo, ale tak się składa, że jeszcze nigdy nie dojechał tu do mety – trzeba jednak przyznać, że chociażby tak jak dwa lata temu, jego winy w tym nie było. Chilton słusznie został ukarany, choć oczywiście w jego przypadku i tak nie ma to większego wpływu na wynik.

Karę w postaci cofnięcia o 10 pozycji na starcie do GP Kanady otrzymał Romain Grosjean, choć szef Lotusa Eric Boullier próbował go usprawiedliwiać – podobno Daniel Ricciardo wcześniej niż zazwyczaj nacisnął na hamulec. Nie jestem jednak pewien, czy może to tłumaczyć aż takie gapiostwo ze strony drugiego kierowcy Lotusa. Boulliera zapytano przy okazji, czy Davide Valsecchi może się szykować do „motywującego” występu, ale na razie takie rozwiązanie nie wchodzi w grę.

W gronie antybohaterów Grand Prix Monako mamy jeszcze Péreza. Dopóki jego manewry wychodziły, dopóty nawet miło oglądało się jego agresywną jazdę. Było jednak jasne, że prędzej czy później to się musi źle skończyć. Padło na Räikkönena i pół biedy, że przy okazji sam winowajca pogrzebał swoje szanse na dobry wynik. Z jednej strony fajnie się ogląda ostrą walkę, ale z drugiej dobrze jest mieć świadomość, że wszyscy zaangażowani w nią kierowcy wiedzą, co robią. W przypadku Péreza nie zawsze jest to pewne.

Co ciekawe, kolizja kierowców Lotusa i McLarena wydarzyła się dokładnie w tym samym miejscu, w którym pięć lat temu Räikkönen się zagapił i staranował jadącego na świetnej, czwartej pozycji Sutila. Teraz to Niemiec był górą – w przeciwieństwie do Péreza nie przesadzał z agresją, choć niewątpliwie w utrzymaniu świetnego tempa w końcówce wyścigu pomogła mu czerwona flaga. W czasie przerwy mechanicy Force India wymienili przednie skrzydło, uszkodzone w kolizji z Buttonem na pierwszym okrążeniu. Dobry weekend ekipy z Silverstone: Paul di Resta odrobił mnóstwo pozycji i mimo startu z siedemnastego pola zdobył punkty – a zespół Vijaya Mallyi wciąż utrzymuje się w klasyfikacji przed McLarenem.

Relatywnie słaby weekend zaliczyło za to Ferrari, pomijając już dziwne przygody Felipe Massy na hamowaniu do Sainte Devote. Jedną sprawą jest to, że Fernando Alonso nie miał tempa ani w sobotę, ani w niedzielę – lecz mimo tego przegrane pojedynki z Sutilem, Pérezem i Buttonem na torze, na którym wyprzedzanie jest piekielnie trudne, nie są dobrą wizytówką tego występu. Nie wszystko można tłumaczyć agresją rywali, fragmentem przedniego skrzydła Péreza wbitym pod podłogę (Sutil przez długi czas też jechał z uszkodzonym spoilerem) czy pechowym zamieszaniem (jak w przypadku Rascasse i ataku Buttona) – a z drugiej strony lepsze sześć punktów niż nic.

Żałuję jeszcze, że powodzenia nie przyniósł sprytny atak Hamiltona na Webbera w Rascasse – byłby to manewr godny wspominania po latach. A tak – w zasadzie przechodzi do historii jako kolejna procesja urozmaicona paroma neutralizacjami i szalonymi wyczynami jeźdźców bez głowy. Może w gruncie rzeczy niedzielne popołudnia z czterema pit stopami na kierowcę nie są takie złe?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here