Max Verstappen jest o krok od zapewnienia sobie drugiego z rzędu tytułu mistrza świata Formuły 1. Holender ostatniego dnia września skończył 25 lat, a już ma zagwarantowane miejsce wśród największych gwiazd tego sportu.

Trudno o lepsze wyścigowe geny. Jego ojciec Jos wystartował w ponad stu Grand Prix Formuły 1 i co prawda wielkich sukcesów nie odniósł, ale poznał od podszewki ten drapieżny świat. Z bliska podpatrywał najlepszych – w swoim debiutanckim sezonie 1994 był zespołowym partnerem samego Michaela Schumachera, który wywalczył wtedy pierwszy z siedmiu mistrzowskich tytułów – i na własnej skórze przekonał się, jak trudnym zadaniem jest odpowiednie wykorzystanie talentu i pokierowanie karierą. Ojcowie z niezdrowymi ambicjami zniszczyli już karierę niejednego młodzieńca, ale w tym przypadku lekcje z przeszłości Verstappena seniora przydały się do zbudowania fundamentów pod błyskawiczny marsz do Formuły 1. To nie były łatwe lata, bo Jos słynie z gwałtownego charakteru. Miewał kłopoty z prawem za bójki na torach kartingowych i przejawy przemocy wobec swoich partnerek, a o surowej atmosferze i wychowywaniu twardą ręką wspominał także sam Max. Opowiadał, jak w drodze powrotnej po nieudanych zawodach kartingowych ojciec zostawił go samego na stacji benzynowej. Na szczęście z pomocą piętnastolatkowi pospieszyła mama – która rozstała się z Josem wiele lat temu, ale wciąż z bliska śledziła postępy syna. Sophie Kumpen sama poznała smak rywalizacji, ścigając się w kartingu. Na torach konkurowała z Jensonem Buttonem, Jarno Trullim czy Christianem Hornerem, który teraz jest szefem jej syna w zespole Red Bull. W 1991 roku zajęła dziewiąte miejsce w mistrzostwach świata, w 1995 roku wygrała prestiżowe zawody Margutti Trophy, a dwa lata później na świat przyszedł Max. Urodził się w belgijskim miasteczku Hasselt, w ojczyźnie matki, ale po rozstaniu rodziców pozostał z ojcem i czuje się bardziej Holendrem niż Belgiem.

Widać to także w jego futbolowych sympatiach – kibicuje PSV Eindhoven i FC Barcelonie, gdzie holenderskie tradycje są również bardzo silne. Właśnie jedna z legend „Blaugrany”, Johan Cruijff, uchodzi za bohatera młodego mistrza kierownicy, a przynajmniej Verstappen widział w nim bratnią sportową duszę.

– Cruijff nie komplikował nadmiernie – tłumaczył kierowca w jednym z wywiadów. – W futbol gra się piłką i stopami, a ja podobnie postrzegam F1. Muszę wskoczyć do samochodu i jechać jak najszybciej. Mam gaz, hamulec i kierownicę. Nienawidzę gadania o idealnej temperaturze ciała albo piciu odpowiedniej ilości wody. Te teorie nic dla mnie nie znaczą. Po prostu kocham szybką jazdę.

Szybka jazda przyniosła mu szybki awans do Formuły 1. Po pełnej sukcesów karierze w kartingu spędził właściwie tylko jeden sezon w samochodach, zajmując trzecie miejsce w europejskiej serii Formuły 3. Papa Jos nie zamierzał zasypiać gruszek w popiele i próbował jak najszybciej złapać przyczółek w Formule 1. Zdolnym juniorem zainteresowany był Mercedes, ale rozpoczynająca właśnie bezprecedensowy okres dominacji ekipa nie była w stanie zaoferować młodemu Verstappenowi fotela w wyścigowej stawce. Co innego Red Bull, mający wszak dwa zespoły w królowej motorsportu. Ten mniejszy, zwany wówczas Toro Rosso (obecnie AlphaTauri), to właśnie szkółka dla zdolnej młodzieży. Plan austriackiego producenta napojów był prosty: uczynić z Verstappena najmłodszego mistrza świata w historii.

Nazwisko Holendra trafiło na kilka list rekordów F1 pod hasłem „najmłodszy”. W wieku 17 lat i trzech dni po raz pierwszy wyjechał na tor podczas oficjalnego weekendu Grand Prix, biorąc udział w piątkowym treningu przed Grand Prix Japonii. Właśnie tam, na Suzuce, niemal dokładnie osiem lat później może zapewnić sobie drugi mistrzowski tytuł. Nie będzie najmłodszy, podobnie jak nie zdążył ze swoim pierwszym tytułem – na tej liście jest dopiero czwarty, za Sebastianem Vettelem, Lewisem Hamiltonem i Fernando Alonso. Za to już nikt nie zadebiutuje w Formule 1 w młodszym wieku. Verstappen miał 17 lat i 166 dni, kiedy w marcu 2015 roku ustawiał się na starcie do swojego pierwszego wyścigu w odległej Australii, ale później władze sportu wprowadziły przepis, w myśl którego Superlicencję uprawniającą do rywalizacji w Formule 1 można uzyskać dopiero w wieku 18 lat.

Na osiemnaste urodziny Verstappen sprawił sobie… prawo jazdy, mając już na koncie czternaście startów w Formule 1 i czwartą lokatę na Hungaroringu. Zdał przy pierwszym podejściu, mimo że raz pomylił lewą stronę z prawą i nie ustąpił pierwszeństwa pieszym. Nie ustępował także na torze, wśród starszych i bardziej doświadczonych rywali szybko wyrobił sobie opinię awanturnika i rozrabiaki na torze. Nie tylko popełniał błędy i sam rozbijał samochód, ale także agresywnie bronił pozycji w walce, naginając przepisy i niepisane zasady rywalizacji koło w koło. Jednak Red Bull roztoczył nad swoim juniorem parasol ochronny, niejako pozwalając mu się wyszumieć w sytuacjach, w których mniej obiecujący zawodnik już dawno zostałby skreślony. Wiedzieli, co robią – potrzebowali także kolejnej młodej gwiazdy po tym, jak poprzednia, czterokrotny mistrz świata Sebastian Vettel, czmychnęła po nieudanym sezonie 2014 do Ferrari. Jego następca Daniił Kwiat nie udźwignął ciężaru oczekiwań i w piątej rundzie sezonu 2016 włodarze Red Bulla przeprowadzili roszadę: Verstappen awansował do głównego zespołu, a Rosjanina zdegradowano z powrotem do ekipy juniorskiej.

Holender błyskawicznie odpłacił się za zaufanie. Już w pierwszym starcie w barwach Red Bulla wykorzystał nieoczekiwany prezent od losu. Lewis Hamilton i Nico Rosberg z dominującego zespołu Mercedes zderzyli się na pierwszym okrążeniu, pozostawiając walkę o zwycięstwo w rękach kierowców Ferrari i Red Bulla. Sprytna strategia i dojrzała, spokojna jazda przyniosły Verstappenowi bezprecedensowy sukces. Robert Kubica oglądał ten wyścig z ciarkami na plecach, bo popisy bezkompromisowego młodzieńca przypominały mu jego wyczyny z początków kariery. Polski kierowca stwierdził też, że sukcesy Verstappena jeszcze zdążą się wszystkim znudzić – a ten pierwszy triumf w Grand Prix Max wywalczył w wieku 18 lat i siedmiu miesięcy, dystansując kolejnego w tym zestawieniu Vettela aż o dwa i pół roku. 

Cruijff nie dożył pierwszego wielkiego sukcesu swojego młodszego rodaka, ale trzy tygodnie przed śmiercią, na początku marca 2016 roku, zdążył odwiedzić Verstappena podczas zimowych testów Formuły 1 na torze pod Barceloną – właśnie tam, gdzie w połowie maja Max odniósł pierwsze zwycięstwo.

Trzykrotny mistrz świata Niki Lauda stwierdził po tym wyścigu, że młody Verstappen jest „talentem stulecia”. Podobnie jak słynny Austriak, także Max koncentruje się w pełni na ściganiu. W wolnych chwilach robi to samo – tylko wirtualnie, rywalizując z zawodowcami w wyścigowych symulacjach.

Młody Holender w drodze po pierwsze zwycięstwo w Grand Prix do samej mety bronił się przed weteranem z Ferrari, Kimim Räikkönenem. Fin w początkach swojej kariery ścigał się z ojcem Verstappena, a jego debiutowi towarzyszyły podobne kontrowersje – miał za sobą ledwie parędziesiąt wyścigów w niższych seriach i do przyznania mu Superlicencji była potrzebna specjalna zgoda władz sportu. Piętnaście lat później był jednym z tych doświadczonych zawodników, którym przyszło zmierzyć się z brutalnym stylem jazdy młodego Verstappena. Spięć na torze nie brakowało – po wyścigu w Belgii mistrz świata z sezonu 2007 ostrzegał rywala, że blokowanie na prostej i zmuszanie rywala do hamowania może doprowadzić do groźnego wypadku.

– Broniłem pozycji. Jeśli komuś się to nie podoba, to już jego problem – ripostował Verstappen. Podkreślał, że swojego stylu jazdy nie zamierza zmieniać. Swój cel osiągnął: konkurenci ostatecznie zrozumieli, że do pojedynków z Holendrem trzeba podchodzić w nieco inny sposób. Jazda na granicy faulu i pozostawianie rywalowi alternatywy pod tytułem „albo ja jadę przodem, albo się zderzymy” była wszak domeną największych gwiazd tego sportu. Ayrton Senna, Michael Schumacher czy Lewis Hamilton nie dawali sobie w kaszę dmuchać. Właśnie Hamilton wziął młodszego kolegę w obronę po kolejnych incydentach z Räikkönenem. – Dajcie chłopakowi spokój, ma dopiero 18 lat. Gdzie do licha my byliśmy, mając 18 lat? – mówił Hamilton. Nie spodziewał się zapewne, że w sezonie 2021 to właśnie ten krnąbrny Holender zakończy jego mistrzowską passę i uniemożliwi mu zdobycie rekordowego, ósmego tytułu mistrza świata.

Droga do tych sukcesów nie była mimo wszystko łatwa. Towarzyszyli mu w niej wierni holenderscy kibice, którzy zaczęli tłumnie odwiedzać tory Formuły 1. – Przyjechali tu chyba wszyscy. Najlepiej teraz byłoby być włamywaczem w Holandii, przez weekend wszystkie domy stoją puste – żartował kiedyś Vettel na widok pomarańczowych trybun podczas jednego z wyścigów. Holenderskiej inwazji towarzyszą jednak pewne problemy. Ośmieleni hektolitrami złocistego trunku rubaszni fani nie tylko wprowadzili na trybuny przaśną atmosferę, z niewybrednymi odzywkami i zaczepianiem innych fanów, zwłaszcza płci żeńskiej, ale także rozpalają świece dymne i od czasu do czasu próbują rzucać je na tor. Ich idol nie przebiera jednak w słowach. Sztuka dyplomacji jest mu obca zarówno na torze, jak i w apelach do niesfornych fanatyków, którzy w ślad za nim przemierzają cały świat. – To bardzo głupie, samo odpalanie rac – podsumował Verstappen zachowanie rodaków. – Są granice, a rzucanie ich na tor jest po prostu idiotyczne.

Mniej kontrowersji towarzyszy oczywiście kibicowaniu mu przed telewizorami – a występy Verstappena przyciągają przed ekrany niemal cały kraj. Jednak zanim mieszkańcy Amsterdamu czy Hagi mogli zasiąść na kanapie ze świadomością, iż czeka ich kolejne niedzielne popołudnie zakończone sukcesem i odegraniem pieśni „Wilhelmus van Nassouwe” podczas dekoracji zwycięzców Grand Prix, trzeba było przełknąć kilka gorzkich pigułek.

Hipnotyzujące występy – jak deszczowy wyścig o Grand Prix Brazylii 2016, kiedy nawet zdaniem Toto Wolffa, szefa ekipy Mercedes, Verstappen na nowo zdefiniował prawa fizyki, znajdując przyczepność na mokrej nawierzchni – przeplatały się z kolejnym kraksami i spięciami na torze. Szczególnie chaotyczny był początek sezonu 2018, gdy w każdym z pierwszych sześciu wyścigów przytrafiały mu się różne incydenty. W końcu dziennikarzom, próbującym drążyć temat jego przygód – z uśmiechem, niby obracając sprawę w żart – zagroził, że w odpowiedzi na kolejne tego typu pytanie… zdzieli „z byka” pytającego. Ostatecznie zamiast uciekać się do przemocy, zabrał się do roboty na torze. Szybkość i wyczucie nie zniknęły, wyeliminował natomiast kosztowne błędy. W walce na torze wciąż był nieustępliwy, ale rywale nauczyli się już, że nie warto wchodzić mu w drogę.

Zapomniał o tym dawny rywal z kartingu i serii juniorskich, Esteban Ocon – mistrz Formuły 3, w której Verstappen był dopiero trzeci. W 2018 roku na torze w Brazylii kierowca Red Bulla pędził po zwycięstwo, gdy chwila nieuwagi zakończyła się kolizją z dublowanym Oconem. Po wyścigu doszło do przepychanki, którą zainicjował właśnie Max. Za karę musiał poświęcić dwa dni na prace społeczne, uczestnicząc między innymi w szkoleniu dla wyścigowych sędziów. Później obracał zresztą całe zajście w żart – twierdził, że karma wróciła i utrata zwycięstwa była karą występek jego ojca, który siedemnaście lat wcześniej na tym samym torze staranował Juana Pablo Montoyę zmierzającego po pierwsze zwycięstwo w karierze.

W tym okresie, na przełomie sezonów 2018 i 2019, Verstappen był już kierowcą kompletnym. Wypracował sobie rolę bezdyskusyjnego lidera Red Bulla. Najpierw z ekipy odszedł Daniel Ricciardo – bardziej doświadczony i momentami szybszy Australijczyk wyczuwał już, że zespół będzie stawiał na młodszego wychowanka, a utrzymanie jego poziomu nie będzie proste – a później jego następcy, Pierre Gasly i Alex Albon, nie sprostali wyzwaniu w postaci startów w jednym zespole z Verstappenem. Młodzi i ambitni, nie potrafili pogodzić się z faktem, iż przyszło im dzielić garaż z jednym z najzdolniejszych kierowców wszech czasów, od dziecka szkolonym na mistrza świata. Dopiero bardziej doświadczony, ściągnięty spoza juniorskiego programu Red Bulla Sergio Pérez – zespołowy partner Verstappena od 2021 roku – odnalazł się w momentami niewdzięcznej roli „numeru dwa”.

Tymczasem Verstappenowi do pełni szczęścia potrzebny był tylko – lub aż – konkurencyjny samochód. Pojedyncze sukcesy wciąż wpadały na jego konto, ale w stawce tempo dyktował wciąż niepokonany od 2014 roku Mercedes. Ten sam, który nie miał dla niego wyścigowego fotela przed sezonem 2015 i chciał go przechować jeszcze przez rok czy dwa w Formule 2. Czas słodkiej zemsty nadszedł w 2021 roku: drobne, acz kluczowe zmiany w przepisach aerodynamicznych spowolniły Mercedesa, a Red Bull nabrał tempa i przez większość kampanii Verstappen był panem sytuacji. Cenne punkty tracił głównie wskutek niezawinionych przez siebie incydentów – jak kolizje powodowane przez kierowców Mercedesa – chociaż na włoskiej Monzy sam spowodował kraksę z Hamiltonem. Jego rywal, który dawniej sam słynął z bezkompromisowej jazdy, w tych starciach był tą dojrzalszą, bardziej kalkulującą stroną. W końcówce zmagań odrobił wszystkie straty i przed finałem sezonu w Abu Zabi obaj mieli po tyle samo punktów – a pamiętne rozstrzygnięcie na korzyść Verstappena zapadło w skrajnie kontrowersyjnych okolicznościach, gdy dyrekcja wyścigu zinterpretowała i zastosowała przepisy w taki sposób, by nie kończyć wyścigu w warunkach neutralizacji i umożliwić dwóm bohaterom walkę do samego końca.

W niczym nie umniejsza to zasług Verstappena, który w przekroju całego sezonu był szybszym, bardziej kompletnym i regularnym kierowcą. Nie zdołał wypełnić planu Red Bulla i nie został najmłodszym w historii mistrzem świata, ale trudno tu upatrywać winy po jego stronie. W tym sporcie ważna jest także strona techniczna – możliwości i tempo samochodu, praca zespołowa czy kreatywność inżynierów.

Jeśli wszystkie elementy tej układanki są na miejscu, to arcymistrzowie pokroju Verstappena czy Hamiltona nie zwykli marnować takich okazji. Dobitnie pokazuje to przebieg tegorocznej rywalizacji. Po technicznej rewolucji i wprowadzeniu zupełnie nowych przepisów aerodynamicznych, Mercedes wyraźnie ustępuje tempem Red Bullowi i Ferrari. Zanosi się na to, że Hamilton po raz pierwszy w trwającej od 2007 roku karierze nie wygra ani jednego wyścigu w sezonie. Za to mocny początek zaliczyła ekipa Ferrari i jej lider, Charles Leclerc – jednak potencjał czerwonych maszyn został koncertowo zmarnowany wpadkami w każdym możliwym obszarze. Błędy kierowców, awarie, kuriozalne wpadki strategiczne, słabszy niż w przypadku Red Bulla rozwój samochodu – to sprawia, że przewaga Scuderii z początku sezonu jest już tylko wspomnieniem. Po trzech pierwszych rundach Leclerc miał na koncie dwa zwycięstwa i jedno drugie miejsce, a Verstappen zajmował szóste miejsce w klasyfikacji, mając w dorobku prawie trzy razy mniej punktów niż lider Ferrari. Teraz drugi tytuł dla Maksa jest już właściwie formalnością, mimo że po wyścigu w Japonii do rozegrania pozostaną jeszcze aż cztery rundy – w USA, Meksyku, Brazylii i Abu Zabi.

Z drugiej strony pozorna łatwość, z jaką Verstappen zgarnia kolejne sukcesy, nie może przesłonić jakości współczesnej stawki w Formule 1. Weterani – Hamilton i Alonso – oraz zdolna młodzież, jak Leclerc, George Russell czy Lando Norris, to niezwykle szybcy zawodnicy, o ogromnym talencie i potencjale. Gdyby maszyny Mercedesa były szybsze, a Ferrari uporało się z trapiącymi tę ekipę problemami, krążącymi głównie wokół skuteczności i podejmowaniu trafnych decyzji strategicznych, to rywalizacja o tegoroczne tytuły byłaby z pewnością dłuższa i bardziej pasjonująca. Jednak w Formule 1 nie ma miejsca ani na gdybanie, ani na taryfę ulgową. Wspomniane dwie ekipy, najbardziej utytułowane w dziejach mistrzostw świata, muszą mierzyć się z machiną do wygrywania, w której każdy element solidnie tkwi na swoim miejscu i pracuje pełną parą – a maszynista, twardy i bezwzględny 25-latek, nigdy nie odpuści.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here