Pisząc krótką zapowiedź wyścigu miałem na końcach palców wzmiankę o tym, że przyjdzie taki dzień, kiedy defekt dopadnie Nico Rosberga. Wykrakałbym… Przez długi czas omijały go przygody, ale dzisiaj gremliny zalęgły się w jego skrzyni biegów. Mercedes pocieszał jeszcze w trakcie wyścigu, że przekładnia w samochodzie Lewisa Hamiltona jest dużo świeższa, a u Nico popsuła się dość stara skrzynia. Cóż, różnica wynosiła dokładnie jeden wyścigowy weekend (czyli w przypadku tego podzespołu jedna sobota i jedna niedziela): w samochodzie #6 skrzynię zamontowano w Kanadzie, a w #44 weekend później, w Austrii – bo Hamilton nie ukończył wyścigu w Montrealu.

Lewis odniósł 27. zwycięstwo w karierze – wyrównując osiągnięcie Jackiego Stewarta – dzięki „pomocy” w postaci defektu zespołowego partnera. Szkoda, że nie przekonamy się, czy poradziłby sobie z Rosbergiem na torze. Wygląda na to, że nie stał na straconej pozycji: szybko odrobił straty z kwalifikacji, potrafił dłużej wytrzymać na torze przed pierwszym zjazdem, a na świeżym komplecie twardych Pirelli bez problemu doganiał kolegę z Mercedesa. Prawdopodobnie przy takim tempie nie dałby rady pojechać na jeden postój, więc losy zwycięstwa rozstrzygnęłyby się przy drugiej turze wizyt u mechaników – kiedy Nico musiałby założyć twarde opony, a Lewis mógłby wrócić na pośrednie.

Tyle, że problemy Rosberga zaczęły się już od 20. okrążenia – tu tkwi przynajmniej część tajemnicy relatywnie doskonałego tempa Hamiltona na twardym ogumieniu. Nico powiedział po wyścigu, że pogodził się już z myślą, że odda zwycięstwo Lewisowi i skupi się na dojechaniu do mety i uratowaniu zdobyczy punktowej, jak to miało miejsce w Kanadzie.

Domowy wyścig po raz pierwszy od sześciu lat ułożył się całkowicie po myśli Hamiltona. W defektach Anglik wciąż przegrywa z Rosbergiem, ale w klasyfikacji mistrzostw wciąż przewodzi Niemiec, który zjawi się na Hockenheim z czterema punktami przewagi.

Wielkie brawa należą się Valtteriemu Bottasowi i Danielowi Ricciardo. Kierowca Williamsa po starcie z 14. pola pojechał wyścig na miarę moich oczekiwań wobec jego osoby, z którymi nie kryłem się co najmniej od jego debiutu w F1. Dobre tempo i odważne, skuteczne manewry wyprzedzania potwierdzają, że ekipa Sir Franka znalazła w osobie Fina świetnego kierowcę numer jeden. To było 299 podium w historii Williamsa – Bottas żartował, że po trzecim miejscu w Austrii i drugim na Silverstone nadszedł czas na kolejny krok, ale niestety nie będzie to chyba takie proste…

Ricciardo kolejny raz zostawił za sobą Sebastiana Vettela i czwarty raz w pięciu wyścigach stanął na podium. Obaj kierowcy Red Bulla wykorzystali przerwanie wyścigu do zmiany opon na twarde. Vettel wcześnie, już na 10. okrążeniu, zmienił je z powrotem na pośrednie, a Ricciardo zjechał pięć okrążeń później. Nie planował jazdy na jeden postój, ale skoro „białe” Pirelli trzymały się tak dobrze… Australijczyk przejechał na nich aż 37 okrążeń, mijając metę 0,8 sekundy przed Jensonem Buttonem.

Anglik w kolejnym fatalnym dla McLarena sezonie wyrównał swoje najlepsze osiągnięcie na Silverstone, a solidny wyścig pojechał także Kevin Magnussen – drugi raz z rzędu siódmy na mecie. Duńczyk po drodze przegrał pojedynek z Vettelem, który w późniejszej fazie wyścigu najwyraźniej myślał, że Alonso tak samo tanio sprzeda skórę w walce o piąte miejsce.

Rywalizacja Alonso z Vettelem była ozdobą wyścigu. Jakoś byłem dziwnie pewny, że po każdym nieudanym ataku usłyszymy narzekającego przez radio urzędującego mistrza świata.

Obaj przekraczali granice toru i skarżyli na siebie, ale kierowca Red Bulla dodatkowo „rozpaczał” po każdej twardej obronie w wykonaniu Hiszpana. Faulu nie było – jeśli już, to można nim nazwać przekroczenie granicy toru przez Vettela, dzięki któremu wszedł w zasięg DRS przed przeprowadzeniem decydującego ataku. Całą walkę bardzo przyjemnie się oglądało, a wartością dodaną były komunikaty radiowe – typowe gierki ze strony Alonso, który chciał zwrócić uwagę sędziów na jazdę Vettela, typowe rozładowywanie emocji przez sfrustrowanego Seba. Mam nadzieję na kolejne odsłony takich pojedynków w kolejnych wyścigach. W tej parze moralnym zwycięzcą był jednak Alonso – startujący z 16. pola, a nie z drugiego.

Dobrze, że Kimi Räikkönen wyszedł tylko z siniakami z kraksy, w której przeciążenie sięgnęło 47 G. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jego przygoda jest po części skutkiem tych nowych, bezpiecznych torów z szerokimi poboczami – kierowcy przyzwyczaili się, że można wracać na właściwą linię jazdy pełnym gazem, bo nie czyha na nich żadna niespodzianka, żadne niebezpieczeństwo. Tymczasem po najechaniu na wybój nie dało się już opanować samochodu i to w sumie cud, że nikomu nic poważnego się nie stało – refleksem popisali się Kamui Kobayashi i Felipe Massa, którzy zdołali uniknąć staranowania rozbitego Ferrari. Dla Massy nie był to udany jubileusz 200. startu w Grand Prix – uszkodzenia tylnej części Williamsa wykluczyły go z dalszej jazdy.

Udział Kimiego w testach na Silverstone stoi pod znakiem zapytania: Ferrari zamierzało dać odpocząć Alonso, jeździć mieli Räikkönen i Pedro de la Rosa. Zespół poinformował, że we wtorek jeździ de la Rosa, a decyzja co do środy zostanie podjęta później.

Hamilton po emocjonującym zwycięstwie nie miał powodów do narzekań – poza jednym momentem na podium. Zamiast tradycyjnego złotego pucharu Royal Automobile Club, kierowcy dostali trofea w kształcie logotypu sponsora wyścigu. Lewis popisał się cytatem dnia podczas wywiadu prowadzonego przez Davida Coultharda: – Gdzie moje złote trofeum? To się rozpada na kawałki!

Później, podczas konferencji prasowej, żartował: – Na podium odpadł spód od trofeum. Jest z plastiku, kosztuje pewnie z 10 funtów. Tylko nie piszcie o tym niczego złego!

Mam wrażenie, że Rosbergowi nie przeszkadzałoby trofeum z plastiku. Za to balans pecha w postaci defektów powoli zaczyna się wyrównywać.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here