Tajfun tajfunem… Prawdziwą burzę wywołał Sebastian Vettel, obwieszczając w piątek Red Bullowi, że z końcem sezonu 2014 kończy współpracę z ekipą. Kontrakt miał obowiązywać jeszcze przez rok, ale czterokrotny mistrz świata skorzystał z klauzuli umożliwiającej odejście – z dniem 30 września plasował się poza pierwszą trójką w klasyfikacji kierowców. Z podobnej furtki korzysta Fernando Alonso – jego umowa z Ferrari teoretycznie obowiązuje do końca sezonu 2016, ale Scuderia nie mieści się w pierwszej trójce wśród konstruktorów i dzięki temu ich lider dostaje wolną rękę. Takie klauzule to norma w Formule 1, stąd uzasadnione powiedzenie o tym, że kontrakty czasami nie są warte papieru, na którym zostały spisane.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że relacje między Alonso i ekipą od pewnego czasu ulegają rozkładowi. Żale Hiszpana na sprzęt to jedno, ale nie jest wykluczone, że obecność lubującego się w intrygach i politykowaniu kierowcy przestała pasować do nowej struktury – bez Luki Cordero di Montezemolo, za to z Marco Mattiaccim i Sergio Marchionne w roli głównego sternika.

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że to Alonso rozpędził karuzelę transferową. Tyle, że teraz Vettel i Red Bull wsadzili mu kij w szprychy, uprzedzając jakiekolwiek oficjalne oświadczenia ze strony Hiszpana bądź Scuderii. Kości zostały rzucone i fani Fernando muszą się modlić o to, żeby ich idol miał już w kieszeni podpisany papier. Dlaczego? Już wyjaśniam.

Ron Dennis utrzymuje, że McLaren nie podpisał jeszcze kontraktu z żadnym kierowcą na sezon 2015. Widzę tu dwie możliwości: albo ktoś zapomniał go poinformować o najnowszych ustaleniach, albo Alonso jest niespełna rozumu.

Hiszpan twierdzi, że od dwóch-trzech miesięcy pracuje w odpowiednim kierunku, ale ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły. – Mogę pójść właściwie wszędzie, gdzie bym chciał – twierdzi. Oczywiście do Red Bulla nie trafi. – Nie był to nigdy priorytet, więc w ogóle się tym nie martwię. Wiem, co chcę zrobić i wkrótce o tym poinformuję.

Tyle, że jeśli kontrakt nie został jeszcze podpisany, to dzięki dzisiejszemu obwieszczeniu Red Bulla pozycja negocjacyjna Alonso znacznie osłabła. Rozstanie Vettela z RBR oznacza, że miejsce Hiszpana w Scuderii jest już przez niego zaklepane i poszukiwanie nowego pracodawcy jest dla Fernando kwestią „być albo nie być”. Nawet jeśli Seb nie dogadał się z Ferrari – na co szanse są praktycznie zerowe, bo sam musiałby być niespełna rozumu – to pojawienie się na rynku transferowego drugiego topowego kierowcy znacznie zmniejsza szanse innych poszukujących posady zawodników.

Ciekawe jest to, że o ile Alonso nie widzi już żadnej nadziei w poprawę sytuacji Ferrari w najbliższych dwóch latach, o tyle Vettel najwyraźniej nie ma z tym problemów. Czy jakąś rolę odegrał w tym jego sąsiad i kolega z kortu do badmintona, czyli Kimi Räikkönen? Na pewno szepnął mu to i owo na temat sytuacji w Maranello i być może to przez niego do Seba doszła informacja o planach Fernando.

Pamiętajmy jeszcze o różnicy wieku. Vettel jest młodszy o sześć lat od Alonso. Kierowcy wyścigowi nie starzeją się jak wino i za parę sezonów forma Hiszpana będzie już na równi pochyłej. Tymczasem Niemiec może spokojnie poświęcić trochę czasu i poczekać na powrót Scuderii do formy. Przy zamrożeniu rozwoju jednostek napędowych nie będzie to łatwe zadanie, bo dzieło zwolnionego już z Maranello Luki Marmoriniego jest wątpliwej jakości i pozostaje kulą o nogi (kół?) modelu F14T.

Vettel zdobył u mnie sporo punktów za decyzję o odejściu z Red Bulla. Z jednej strony może to wyglądać jak rzucenie ręcznika – Daniel Ricciardo pokonuje go wyraźniej niż robił to z Jean-Erikiem Vergne’em w Toro Rosso, a po zmniejszeniu zaangażowania ze strony Adriana Neweya, podstawowego filaru RBR, można stracić zaufanie do kolejnych konstrukcji z Milton Keynes.

Jednak z drugiej strony ewentualne sukcesy z Ferrari zmażą daleki od ideału sezon 2014 i przede wszystkim pokażą, że cztery tytuły (i tak uważam, że powinno być pięć…) w barwach Red Bulla nie były tylko i wyłącznie zasługą wspomnianego już Neweya.

To odważna decyzja. Chyba wszyscy dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, jak ważne jest znalezienie się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Dwa lata temu doskonale wyszło to Lewisowi Hamiltonowi, choć decyzja o przejściu do Mercedesa dla wielu obserwatorów – nie ukrywam, także dla mnie – wyglądała jak pospolity skok na kasę. Z drugiej strony Jean Alesi w 1990 roku miał już podpisany kontrakt z Williamsem, ale kiedy zgłosiło się Ferrari, nie potrafił odmówić. Przez kolejne siedem sezonów różni kierowcy Williamsa zdobyli cztery mistrzowskie tytuły, a Francuz zapisał na swoje konto dokładnie jedno zwycięstwo – i to dzięki problemom ze skrzynią biegów w samochodzie Michaela Schumachera podczas GP Kanady 1995. Alonso po sezonie 2007 mógł przejść do Red Bulla i kto wie, czy nie miałby już na koncie siedmiu tytułów – a Vettel ani jednego.

Opuszczany przez czterokrotnego czempiona Christian Horner nie omieszkał podkreślić, że Seb nie ma menedżera. Decyzję podjął samodzielnie i zobaczymy, czy skończy się tylko na spełnieniu marzenia w postaci startów w Ferrari, czy w ślad za przenosinami nadejdą kolejne sukcesy. Michael Schumacher po przejściu do Scuderii w 1996 roku musiał trochę poczekać na następne tytuły. Co ciekawe, był w takim samym wieku jak dziś Vettel.

Fani Seba muszą mieć nadzieję, że jego intuicja mocno się wraz z wiekiem poprawiła. Pamiętam, że po okraszonym debiutanckim triumfem sezonie 2008 w barwach Toro Rosso późniejszy mistrz rękami i nogami zapierał się, żeby pozostać w ekipie z Faenzy. Główna ekipa Red Bulla miała wówczas gorszy rok, ale od sezonu 2009 wyraźnie nabrała wiatru w żagle i na szczęście dla Niemca jego opiekunowie wytłumaczyli mu, że trzeba przenieść się z juniorskiego zespołu do RBR.

Fernando też mocno ryzykuje z przenosinami do McLarena. Honda na pewno poświęci wszystkie swoje zasoby, żeby odnieść sukces – ale nie ma żadnej gwarancji powodzenia. Hiszpan na pewno walczył o umowę na jeden sezon, żeby mieć wolną rękę przed kolejnym sezonem i móc spokojnie przeanalizować ewentualne kolejne zmiany w układzie sił oraz formę japońskiego producenta. Być może celuje w potencjalne wolne miejsce w Mercedesie, ale tu będzie miał rywala w osobie dużo młodszego i bardzo perspektywicznego Valtteriego Bottasa.

Obecna sytuacja jest po prostu fascynująca: taki a nie inny rozwój wydarzeń – z czterokrotnym mistrzem świata na rynku – gwarantuje naprawdę wysokie obroty plotkarskiego młyna. Najlepsze jest to, że kiedy uruchomiona przez Alonso i rozpędzona przez Vettela karuzela wreszcie się zatrzyma, to świat w F1 nie będzie już taki jak przedtem. I o to chodzi, niech się dzieje nie tylko na torze…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here