Niezależnie od powodów, relatywnie słabsze osiągi Mercedesa na tle Red Bulla sprawiają, że ostatni sezon aktualnych przepisów technicznych, przed odłożoną o jeden rok wielką rewolucją, może wreszcie przynieść trwającą do samego końca walkę.
Może i niektórzy mieli cichą nadzieję na to, że Mercedes i Lewis Hamilton nie popędzą bez najmniejszych problemów po kolejne rekordy i tytuły, ale taki scenariusz był naprawdę mało realistyczny. Po czterech wyścigach wciąż trudno ocenić, jaki wpływ na tegoroczny układ sił miały zmiany przepisów, które zdają się najmocniej dotykać właśnie Mercedesa i – niejako rykoszetem – także Astona Martina, stosującego podobną filozofię aerodynamiczną. Szerzej analizujemy tę sytuację w świeżutkim numerze „GP Racing”, ale warto spojrzeć na rywalizację w czołówce także od drugiej strony. Red Bull i Honda chcą mocnym akcentem zakończyć współpracę – tutaj zwłaszcza postępy po stronie Japończyków po pierwsze robią wrażenie, a po drugie (i ważniejsze) przynoszą decydującą poprawę osiągów.
Jasne, po czterech wyścigach sezonu Hamilton ma na koncie trzy zwycięstwa i w miarę pewne prowadzenie w mistrzostwach, ale z jednej strony razem z zespołem muszą wspinać się na wyżyny swoich możliwości, a z drugiej nie wszystko układa się po myśli Red Bulla. Ich maszyna zdaje się być szybsza na pojedynczym okrążeniu, ale w wyścigowym rytmie Mercedes lepiej dba o opony. Max Verstappen błyszczy talentem i walecznością – co znamienne i piekielnie ważne, nie boi się starć koło w koło z siedmiokrotnym mistrzem świata, mając wreszcie odpowiedni do tego sprzęt – ale w takiej walce liczą się drobniutkie detale. Dosłownie centymetry – bo jak ułożyłby się wyścig w Portugalii, gdyby Red Bull z numerem 33 nie wyjechał minimalnie poza obręb toru w Zakręcie 4 i ruszał z pole position, a nie z drugiego rzędu?
Takie centymetry przekładają się na ułamki sekund w kwalifikacjach – 36 tysięcznych na Circuit de Barcelona-Catalunya czy 7 tysięcznych (między kierowcami Mercedesa) na Portimão daje aż osiem metrów na starcie wyścigu. Rywalizacja wkroczyła na taki poziom, że sekunda straty podczas pit stopu też może okazać się decydująca. Minimalny wyjazd poza tor na finiszu Grand Prix Portugalii też pozbawił Verstappena punktu za najlepszy czas okrążenia, a w grudniu, przy sumowaniu dorobku z całego sezonu i rozdawaniu mistrzowskich tytułów, może to mieć znaczenie.
Starcie dwóch potęg Formuły 1, które podzieliły między siebie sukcesy w całej dekadzie – Red Bull u schyłku epoki silników V8, Mercedes w erze hybrydowej – jest walką na torze i w fabrykach. Nie zapominajmy jednak o bohaterach w kolorowych kaskach, którzy sterują najlepszymi na świecie maszynami.
Nawet jeśli Verstappen jest szybszy i jego sprzęt zapewnia (minimalnie) lepsze osiągi, to Hamilton zawsze może się oprzeć na niesamowitym doświadczeniu. Max nigdy nie walczył o taką stawkę, mimo że spędził już kawał czasu w czołówce. Lewis był już wszędzie i widział wszystko: dominował, ale też bił się na śmierć i życie z zespołowym partnerem, odpierał ataki Sebastiana Vettela w szybszym na początku sezonów 2017 i 2018 Ferrari, zmagał się z (rzadkimi, ale jednak) awariami. Nie da się ukryć, że Hamilton potrafi wyciągnąć wynik z rękawa nawet w najmniej sprzyjających okolicznościach. Sprzyja mu szczęście, ale też doskonale umie to wykorzystywać.
Ogromne wrażenie robi też wzajemny szacunek, jakim (na razie?) darzą się nawzajem obaj bohaterowie – niczym dawniej Michael Schumacher i Mika Häkkinen.
Verstappen imponuje nie tylko talentem i czystą szybkością, być może lepszą niż to, czym na pojedynczym okrążeniu dysponuje Hamilton. Jest także opanowany, twardo stąpa po ziemi i ma wszystkie cechy, by stać się maszyną do wygrywania. Zdaje się, że nic nie potrafi go rozproszyć – a Lewis miewał przecież w historii okresy, w których forma na torze cierpiała z powodu pozasportowych wydarzeń. Trzeba jednak podkreślić, że ten okres już dawno zostawił za sobą. Punktem zwrotnym był przegrany z Nico Rosbergiem sezon 2016, kiedy Hamilton zorientował się, że nie jest niepokonany i nawet w takim samym sprzęcie może ulec kierowcy, który stawia wszystko na jedną kartę i skupia się tylko na jednym celu. Udało mu się dobrać imponujący balans: robi w życiu mnóstwo interesujących go rzeczy, ale nie dzieje się to (już) kosztem wyników na torze.
Mamy zatem dwóch kierowców w całkowicie różnych punktach ich karier. Ich samochody mają ekscytująco zbliżone osiągi. Może się okazać, że języczkiem u wagi w walce będą ich zespołowi koledzy. Valtteri Bottas i Sergio Pérez mogą nie tylko zapewniać strategiczne wsparcie, ale też odbierać punkty przeciwnikom – tyle, że na razie ich forma nie zawsze na to pozwala. Nie ulega wątpliwości, że żaden z nich, mimo niewątpliwego talentu, nigdy nie wejdzie na poziom, na którym operują Hamilton i Verstappen. Od czasu do czasu mogą jednak odegrać swoje role w fantastycznym przedstawieniu, które w tym sezonie przygotowała nam Formuła 1.
Artykuł ukazał się w polskiej edycji miesięcznika „GP Racing”.