Profesjonalny symulator (na zdjęciu urządzenie ekipy Williams) od domowych konsoli do gier dzielą technologiczne lata świetlne.

Zdaniem doktora Riccardo Ceccarellego po planowanej na najbliższe dni operacji łokcia Robert Kubica w niedługim czasie dojdzie do formy pozwalającej na rozpoczęcie kolejnego etapu pracy nad powrotem na tor. Przywrócenie funkcjonalności prawego ramienia umożliwi mu rozpoczęcie treningów w symulatorze – urządzeniu, którego zespół Lotus Renault (jeszcze) się nie dorobił. Z niejakim rozbawieniem odnotowałem spekulacje, jakoby z pomocą miało (ba, nawet chciało…) pospieszyć Ferrari…

Wielu fanów sportu samochodowego z pewnością przynajmniej raz w życiu miało kontakt z grami, które pozwalają wcielić się w rolę kierowcy wyścigowego czy rajdowego. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nawet najdoskonalszy sprzęt do grania, z kierownicą force-feedback, kubełkowym fotelem i gigantycznym ekranem o dużej rozdzielczości w żadnym stopniu nie oddają tego, co odczuwa prawdziwy zawodnik. Sprzęt symulacyjny stosowany przez zespoły Formuły 1 to wyspecjalizowane maszyny, zbudowane ogromnym nakładem finansowym przy zastosowaniu najnowocześniejszych technologii – choć i one nie w pełni pozwalają poczuć to, co rzeczywiście czuje się w kokpicie. Nie wszystkie ekipy dysponują takimi urządzeniami, a ich szczęśliwi posiadacze (Ferrari, McLaren, Red Bull, Mercedes czy Williams) traktują swoje cacka niczym tajną broń, ściśle ograniczając dostęp do wtajemniczonych i zaufanych osób.

Jeśli chodzi o poziom tajności, pomieszczenia z symulatorami dorównują takim obszarom fabryk jak tunel aerodynamiczny czy pracownie projektowe. Fotografowanie czy filmowanie jest surowo zabronione – zwłaszcza monitorów z parametrami pracy urządzenia i telemetrią. Trudno sobie wyobrazić scenariusz, w którym zespół wpuszcza do swojego symulatora zawodnika konkurencyjnej ekipy, który na dodatek jest w wyścigowym światku znany z fotograficznej pamięci i umiejętności błyskawicznego przyswajania oraz przetwarzania danych dotyczących np. ustawień samochodu.

Na szczęście dla Kubicy profesjonalne symulatory nie znajdują się wyłącznie za szczelnie zamkniętymi drzwiami fabryk w Maranello, Woking czy Milton Keynes. Nowoczesnym sprzętem dysponuje chociażby firma Wirth Technologies, niedawny partner technologiczny Virgin Racing. Niezwykle zaawansowane urządzenie znajduje się także w Kolonii, w dawnej siedzibie zespołu Toyota. Po rejteradzie japońskiego producenta z Formuły 1 bogato wyposażona fabryka jest do dyspozycji wszystkich, których stać na skorzystanie z dobrodziejstw wybudowanych za niemałe pieniądze z Kraju Wschodzącego Słońca.

Kosztujące równowartość 9 milionów złotych urządzenie za czasów startów Toyoty w Formule 1 było opatrzone klauzulą ścisłej tajności, ale obecnie może wynająć je każdy – każdy, kto gotów jest wyłożyć 15 000 złotych za dzień zabawy. Zabawy? Dziennikarze „F1 Racing” mieli sposobność przekonać się o zaawansowaniu technologicznym takiego urządzenia.

Autentyczny kokpit Toyoty TF107 z sezonu 2007 jest umieszczony na platformie podpartej sześcioma siłownikami hydraulicznymi. Zakres ruchu to 60 centymetrów w poziomie i pionie – sztuczne „auto” przechyla się w zakrętach, nurkuje przy hamowaniu i podnosi nos do góry, gdy kierowca wciśnie gaz. Obraz wyświetlany jest na sferycznym ekranie obejmującym zakres 220°, a całość obsługiwana jest przez 14 komputerów PC, z których każdy ma 2 GB pamięci RAM i szybkość 3 GHz. Do dyspozycji jest ponad 20 wiernie odwzorowanych torów z całego świata, których każdy detal został zeskanowany techniką laserową.

Stare nadwozie Toyoty podpięte jest do standardowego kontrolera ECU stosowanego w prawdziwych wyścigówkach. Zastosowano prawdziwy układ hamulcowy z przewodami hydraulicznymi podłączonymi do dwóch zacisków, które symulują realne siły działające na pedał (w rzeczywistości kierowca musi naciskać na hamulec z siłą około 100 kilogramów). Kierownica pochodzi także prosto z wyścigówki: wszystkie przyciski, pokrętła i guziczki są na swoim miejscu i rzeczywiście pełnią swoje funkcje, np. umożliwiają zmianę balansu hamulców, mapowania silnika czy ustawień dyferencjału.

Oprogramowanie pozwala nie tylko na dokładne zaznajomienie się z danym torem, ale też na sprawdzenie zmian w samochodzie – nie tylko ustawień takich jak wysokość i sztywność zawieszenia czy obciążenie paliwem, ale także na wstępne przetestowanie komputerowo opracowanych nowych elementów nadwozia. O takich rzeczach, jak wpływ zużycia opon na tempo jazdy nie ma już co wspominać.

Prawda, że ta technologia jest nieco bardziej zaawansowana od poczciwych konsoli do gier? A to jeszcze nie wszystko – McLaren dysponuje symulatorem w technice 3D, którego rozwój pochłonął podobno sumę sięgającą 100 milionów złotych (ponad 20 mln funtów). To tam Lewis Hamilton przesiedział całą zimę przed debiutanckim sezonem 2007 i to tam Pedro de la Rosa sprawdzał wyniesione z Ferrari przez Nigela Stepneya informacje dotyczące ustawień włoskich wyścigówek.

Oczywiście nic nie zastąpi prawdziwej jazdy, prawdziwym samochodem po prawdziwym torze wyścigowym. Dla Kubicy symulator będzie tylko krótkim przystankiem. – To będzie potrzebne tylko na początku – stwierdził menedżer Polaka Daniele Morelli.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here