Miałem to szczęście, że gdy trzy dekady temu zaczynałem z dziecięcą wówczas fascynacją śledzić świat Formuły 1, akurat na torach walczyli ze sobą Alain Prost i Ayrton Senna. Najpierw obaj w barwach McLarena, później ten pierwszy przeszedł do Ferrari. Gdzieś w tle walczył Nelson Piquet, którego blask i sukcesy stopniowo pokrywały się coraz grubszą warstwą kurzu. Wzloty i upadki zaliczał Nigel Mansell, błyszczało kilku zdolnych kierowców ze środka stawki, a Michael Schumacher czy Mika Häkkinen dopiero przesiadali się z gokartów do pierwszych samochodów wyścigowych. O istnieniu obu nie miałem rzecz jasna bladego pojęcia – za to doskonale wiedziałem, kim jest Niki Lauda.

Austriaka znałem tylko z lektur – a jedyne publikacje, do których miał dostęp dziesięciolatek u schyłku PRL, opisywały właśnie lata największych sukcesów i dramatów w karierze trzykrotnego mistrza świata. Były to wydawane w formie książkowej zbiory artykułów polskiej dziennikarki Niny Lengyel, która swoje korespondencje z torów całego świata publikowała w „Sztandarze Młodych” czy tygodniku „Motor”.

Nie jestem w stanie stwierdzić, co dokładnie zafascynowało mnie – dzieciaka – do tego stopnia, że Formuła 1 stała się moim zawodowym życiem. Na pewno ogromną rolę odegrały historie o walce Prosta i Laudy w sezonie 1984, o politycznych rozgrywkach w Maranello, o dramatach i wielkich sukcesach mistrzów kierownicy z lat 70. i pierwszej połowy lat 80. Opowieści prosto z ulic Monako, z niezliczonych zakrętów „Zielonego Piekła” Nürburgringu, z pełnych tifosi Monzy i Imoli, z tak egzotycznych zakątków świata, jak południowoafrykańskie Kyalami czy amerykańskie miasta Las Vegas, Detroit i Dallas.

Szybko zorientowałem się, że tym relacjom daleko było do perfekcji jeśli chodzi o fakty, ale – jak zaznaczała sama autorka – nie miały to być uczone dzieła. Wyobraźnię na temat wyjątkowego świata wyścigów Grand Prix pobudzały za to idealnie. Opisy walk biało-cyklamenowych McLarenów z szafirowymi Brabhamami i kanarkowymi Renault (te nazwy kolorów zapamiętałem na całe życie…) wnosiły sporo świeżości do szarych realiów.

W tych wszystkich historiach przewijała się postać, której poczynań na torze nie mogłem już oglądać w telewizji. Człowiek, który oszukał śmierć, ale nie bał się przyznać sam przed sobą, że nie chce niepotrzebnie ryzykować, a jeżdżenie w kółko ostatecznie go zmęczyło i uznał je za głupie. Jednak nie na tyle, by nie powrócić po paru latach po to, by znów sprać tyłki rywalom – młodszym i szybszym, ale wcale nie sprytniejszym. Niki Lauda.

Przetrwał w czasach, w których jego zajęcie naprawdę było śmiertelnie niebezpieczne. Od 1971 do 1985 roku, w trakcie jego kariery, życie w różnych wypadkach na torze straciło aż dwunastu jego kolegów z Formuły 1. On sam nigdy nie jeździł brawurowo, rozsądku nauczyły go pełne kraks sezony w seriach juniorskich, za które musiał płacić z zaciągniętych w bankach pożyczek. Los oczywiście nie oszczędził mu dramatu, ale Lauda po prostu postanowił żyć dalej. Były jeszcze wyścigi do wygrania, tytuły do zdobycia, interesy do zrobienia.

Do tego ostatniego też miał smykałkę. Pieniądze nie były mu potrzebne do wystawnego życia. Traktował je jako nagrodę za swoją ciężką pracę. Zresztą, skoro był najlepszy, to dlaczego miałby zarabiać mniej niż inni? Kontrakty negocjował tak twardo, że sam Enzo Ferrari porównał go kiedyś do przedstawiciela pewnego narodu wybranego…

Czy dziś takich ludzi już nie ma? Byli kierowcy F1 zwykli powtarzać, że za ich czasów sport wyglądał zupełnie inaczej, ale obecnie zawodnicy są również wyjątkowymi postaciami, tyle że zmienił się zakres wyzwań. Po prostu mamy inne czasy i inni też są bohaterowie. Pasuje tutaj fragment zacytowany przez Nigela Roebucka w jego stałej rubryce na str. 64 – Alfonso de Portago powiedział kiedyś, że „sześćset lat temu [kierowca wyścigowy] pewnie zabijałby smoki i ratował dziewice w potrzebie, ale teraz dziewicę w potrzebie może uratować tylko lekarz…”

Sam się zastanawiam, czy za parędziesiąt lat kibice F1 będą wspominali obecne czasy i wymieniali bohaterów – lub wydarzenia – które rozbudziły w nich miłość do wyścigów. Mam szczerą nadzieję, że nasza epoka również wychowa kolejne pokolenie fanów. A może wcale nie jest tak źle, tylko czasami tak bardzo tracimy perspektywę, że nie zdajemy sobie sprawy, iż Lewis Hamilton, Max Verstappen czy walka Mercedesa z Ferrari oraz Red Bullem mogą rzeczywiście zafascynować „świeżych” fanów? Obawiam się, że fenomenu o kalibrze Nikiego Laudy możemy się nie doczekać, ale to nie znaczy, że w świecie Grand Prix brakuje magnesów na kibiców.

Artykuł ukazał się w polskiej edycji miesięcznika „F1 Racing”.

Inne artykuły z „F1 Racing”:
PAŹDZIERNIK 2019: Rozwód na własnych warunkach
WRZESIEŃ 2019: Podcinanie skrzydeł
SIERPIEŃ 2019: Deszczowe przygody
LIPIEC 2019: Propozycja rewolucji
MAJ 2019: Dominacja, czyli zło konieczne
KWIECIEŃ 2019: Fenomen złudzeń
MARZEC 2019: Wiosenne ożywienie
LUTY 2019: Huragan świeżości
STYCZEŃ 2019: Nie zmarnować szansy

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here